Łukasik: Nie możemy panikować

Bogdan NATHER: Ostatni mecz ze Ślęzą Wrocław był najsłabszym w wykonaniu Pniówka w tym sezonie?

Grzegorz ŁUKASIK: – Był najsłabszy pod względem ilości błędów własnych, niewymuszonych przez przeciwnika. Doszło nawet do tego, że dwa kardynalne błędy „skumulowały się” w ciągu jednej minuty i w tym czasie straciliśmy dwa gole. Do momentu straty pierwszej bramki mieliśmy trzy dogodne okazje do zmiany wyniku, ale nie wykorzystali ich kolejno Rafał Adamek, Krzysiek Bodziony i Michał Prusek.

Grzegorz Łukasik. Fot. Paweł Berek/PressFocus

Co szwankowało w waszej grze najbardziej?

Grzegorz ŁUKASIK: – Przede wszystkim traciliśmy piłkę w rozegraniu, będąc 30 metrów od własnej bramki. Wiedzieliśmy, że przeciwnik ustawiony jest nisko i po przejęciu piłki atakuje czterema-sześcioma zawodnikami. To się sprawdziło, ale działo się to stanowczo zbyt blisko naszej bramki, po wymianie maksymalnie 7-8 podań z naszej strony. To się srodze na nas zemściło.

Rozumiem, że zawiodła was skuteczność, albo inaczej – „zabiła was” nieskuteczność?

Grzegorz ŁUKASIK: – Zgadza się. Adamek miał piłkę na 5. metrze, ale obok stał lepiej ustawiony kolega z drużyny, Wojtek Caniboł. „Adams” zdecydował się jednak na strzał, trudno, jego wybór. Gdyby jednak podał do „Caniego”, ten miałby przed sobą pustą bramkę i raczej by nie chybił.

Przy prowadzeniu przeciwnika 3:0, w jednym momencie dokonał pan aż czterech zmian. To było dobrze skalkulowane ryzyko?

Grzegorz ŁUKASIK: – Powiedziałem to zawodnikom na analizie meczu we Wrocławiu, żeby wielu z nich grało w tym spotkaniu poniżej swojego poziomu. Dlatego podjąłem taką, a nie inną decyzję. To nie był akt desperacji z mojej strony. Po prostu nie było sensu dłużej czekać ze zmianami, bo trudno oczekiwać, że piłkarz w ciągu 5-7 minut odwróci losy spotkania. Ta czwórka miała do wykazania się ponad pół godziny czasu.

A gdyby tak – odpukać – któryś z pańskich podopiecznych doznał kontuzji? Kończylibyście mecz w dziesiątkę.

Grzegorz ŁUKASIK: – W tym momencie nie mieliśmy nic do stracenia, bo przegrywaliśmy trzema bramkami. Liczyłem na to, że nowa czwórka poderwie jeszcze zespół do walki, że strzelimy chociażby honorowego gola. Niestety, zmiennikom nie udała się ta sztuka. Nie mam jednak żadnych wątpliwości, że ten mecz przegraliśmy na własne życzenie.

Kiedykolwiek wcześniej wyczerpał pan limit zmian w jednym momencie?

Grzegorz ŁUKASIK: – Nie przypominam sobie takiej sytuacji, lecz nie wykluczam, że wcześniej zdecydowałem się na taki manewr. To jednak nie ma żadnego znaczenia, czasami po prostu trzeba ryzykować.

W sobotę czeka pańską drużynę kolejny mecz ligowy, waszym przeciwnikiem będzie Stal Brzeg. W związku z ostatnim występem w podstawowej jedenastce Pniówka zanosi się na daleko idące zmiany?

Grzegorz ŁUKASIK: – Po takim meczu jak ze Ślęzą, zmiany muszą być. Po piątkowym treningu ocenimy, jak głębokie one będą. Czy zmienimy jednego-dwóch piłkarzy, czy czterech. Ale nie przygotowuję żadnej rewolucji po jednym nieudanym meczu. Nie ma sensu dramatyzować, popadać w skrajny pesymizm i panikować. Po prostu trzeba przejść nad tą porażką do porządku dziennego, wyciągnąć z niej wnioski i nie powielać błędów, które przytrafiły nam się we Wrocławiu.

W sobotę spodziewa się pan trudnej przeprawy? Wasz przeciwnik, Stal Brzeg, kryzys chyba ma już za sobą, o czym może świadczyć efektowne (4:0) zwycięstwo ze Stilonem Gorzów.

Grzegorz ŁUKASIK: – Każdy przeciwnik jest groźny, o czym świadczy układ tabeli i wyniki. Nie ma już zespołu niepokonanego, który nie zaznał smaku porażki. Stal rzeczywiście wyszła już „z dołka”, ale jesteśmy w stanie podołać wyzwaniu i pokonać najbliższego przeciwnika. Pod warunkiem, że część zawodników wyciągnie wnioski z ostatniego meczu ze Ślęzą.