Łukasz, dziękujemy!

Golkiper West Hamu United w reprezentacji Polski zadebiutował ponad 15 lat temu. W sobotę zagra w niej po raz ostatni.


– Piłkarsko miał i ma wszystko. Panowanie nad piłką, technika, inteligencja, szybkość reakcji. To bramkarz kompletny. A przy tym hiperinteligentny, świadomy tego, czego od sportowca oczekuje się w nowoczesnym futbolu. Mówię o tak zwanym „prowadzeniu się”, odżywianiu i wszystkim, co ma wpływ na formę zawodnika. Powiem więc jeszcze raz: to jeden z najbardziej utalentowanych piłkarzy z jakimi pracowałem. I dodam jeszcze jedno: jeden z moich ulubionych. Również za to, jakim jest człowiekiem – takie słowa o Łukaszu Fabiańskim, w rozmowie ze „Sportowymi faktami”, wypowiedziała postać legendarna, jeżeli chodzi o piłkę nożną, bo autorem powyższych stwierdzeń jest Arsene Wenger, były trener m.in. Arsenalu. To właśnie on w 2007 roku sprowadził do londyńskiego klubu młodego golkipera Legii Warszawa. W czerwonej części Londynu Polak terminował przez siedem lat. Rzadko był podstawowym bramkarze, ale – jak sam wiele razy podkreślał – nauczył się wówczas piłkarskiego życia. Pewien z jego etapów właśnie dobiega końca. Łukasz Fabiański, rocznik 1985, jutro po raz ostatni stanie między słupkami bramki reprezentacji Polski.

Debiut jeszcze za Janasa

Fabiański w reprezentacji Polski zadebiutował 28 marca 2006 roku. Drużyna prowadzona przez Pawła Janasa wybrała się do stolicy Arabii Saudyjskiej, Rijadu, i właśnie tam rozegrała mecz towarzyski z gospodarzami. W 84 minucie spotkania, przy prowadzeniu „biało-czerwonych” 2:1, selekcjoner zdecydował się na zmianę i do bramki naszego narodowego zespołu, w miejsce Jerzego Dudka, wszedł młody, niespełna 21-letni wówczas golkiper Legii.

Nosił już wówczas pseudonim… „Bambi”. Skąd wzięła się tak osobliwa ksywka? Wszystkiemu „winien” jest Tomasz Kiełbowicz, były piłkarz m.in. Legii Warszawa, który w ekstraklasie rozegrał 386 spotkań.

Otóż pewnego razu „Kiełbiu” odwiedził jedno z kin zlokalizowanych w warszawskiej galerii handlowej i zauważył wychodzącego z seansu Łukasza Fabiańskiego. Tak się złożyło, że bramkarz był świeżo po obejrzeniu… kreskówki „Bambi II”, czyli słynnej disnejowskiej produkcji o przygodach sympatycznego jelonka i jego przyjaciół, m.in. najsprytniejszego z całej gromady królika Tuptusia.

Jak wiadomo, piłkarska szatnia czegoś takiego nie wybacza. Kiełbowicz opowiedział o spotkaniu z Fabiańskim kolegom i nie trzeba mówić, co było dalej. Fabiański został „ochrzczony” nowym pseudonimem, który ciągnął się za nim aż do wyjazdu do Anglii. W 2007 roku, mając za sobą zaledwie cztery występy w reprezentacji Polski, utalentowany golkiper wyjechał do Premier League. Arsenal kupił go za 4,35 mln euro, co było wówczas jedną z najwyższych kwot zapłaconych za polskiego piłkarza.

Markę sobie wyrobił

W Londynie Fabiański spędził siedem lat, ale nie nagrał się zbyt wiele. Przeważnie był zmiennikiem, m.in. Jensa Lehmanna, Miguela Almunii, a nawet Wojciecha Szczęsnego. W Premier League, w barwach londyńskiego klubu, przez siedem sezonów zagrał zaledwie 32 mecze, a licząc wszystkie rozgrywki pojawił się na boisku 78 razy. Zawsze coś – przeważnie rywal – stawało na przeszkodzie dla regularnej gry i dlatego Polak zdecydował się nie przedłużać kontraktu z „Kanonierami”.

W 2014 roku przeniósł się do Swansea. I dopiero w wieku 29 lat Anglicy przekonali się o jego wartości. W ekipie z Walii z miejsca stał się podstawowym zawodnikiem. W ciągu czterech sezonów opuścił zaledwie trzy spotkania ligowe i to właśnie wtedy stał się czołowym bramkarzem angielskiej ekstraklasy. Wiele razy ratował swój zespół z opresji, choć w ostatnim sezonie już się nie udało. „Łabędzie” w rozgrywkach 2017/18, czyli tuż przed rosyjskim mundialem, spadły do League Championship. Nasz golkiper miał jeszcze ważny kontrakt, ale pojawiły się oferty.


Na brak zainteresowania ze strony innych klubów Fabiański nie narzekał. Podobno pojawiła się nawet oferta z Liverpoolu, ale Łukasz doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że nie będzie na Anfield Stadium podstawowym bramkarzem. Szykowano dla niego rolę zmiennika na mecze Pucharu Ligi Angielskiej i Pucharu Anglii.

Taką rolę Polak pełnił wcześniej w Arsenalu, z którym zdobył przecież FA Cup, broniąc znakomicie rzuty karne w półfinale. Tym razem jednak taka funkcja mu nie odpowiadała. Najkonkretniejszą propozycję złożył West Ham United, który zapłacił za Polaka 8 mln euro. To sporo, bo rzadko się zdarza, aby za 33-letniego piłkarza płacono aż tyle. Tym bardziej za bramkarza.

Walcząc o Ligę Europy

Co było dalej? Od momentu przenosin do ekipy „Młotów” Fabiański stał się pierwszym bramkarzem tego zespołu. Dziś ma na swoim koncie 286 występów w angielskiej ekstraklasie. Żaden polski piłkarz nie rozegrał większej liczby spotkań na tym poziomie rozgrywkowym w Anglii. 76 razy nasz bramkarz zachował czyste konto, co również jest rekordem Polski. Liczby, to jedno. Drugie, to zaufanie, jakim od kilku sezonów obdarzają go poszczególni trenerzy. David Moyes, który przed bieżącym sezonem wypożyczył do West Hamu Alphonse’a Areolę z PSG, powiedział jasno.

– To Łukasz Fabiański jest pierwszym bramkarzem naszego zespołu – podkreślił szkocki szkoleniowiec i słowa dotrzymał. Wszystko wskazuje zatem na to, że 36-letni „dinozaur”, jak nazwał w jednym z wywiadów swojego przyjaciela Łukasz Piszczek, osiągnie barierę 300 meczów w Premier League. Trójka i dwa zera przy nazwisku jakiegokolwiek polskiego piłkarza w mocnej zagranicznej lidze zawsze wygląda zacnie.

W angielskiej ekstraklasie Łukasz Fabiański przepuścił 399 goli. Pewnie niebawem „dobije” do 400, ale nie ma to większego znaczenia. W poprzednim sezonie spełnił swoje marzenie. West Ham uplasował się na szóstym miejscu w rozgrywkach Premier League, a co za tym idzie, wywalczył sobie miejsce w Lidze Europy.

Na międzynarodową arenę Polak powrócił po kilku latach przerwy, a na razie jego zespół prezentuje się w tych rozgrywkach bardzo dobrze. Kto wie, czy tego sezonu nie zakończy na bardzo dobrym pułapie, jeżeli chodzi o Ligę Europy? West Ham, który w Premier League jest w stanie wygrać z każdym, mierzy wysoko i nawet wygranie trofeum nie jest poza zasięgiem tego zespołu.

Bohater z Saint-Etienne

Tak jak niegdyś w Arsenalu, tak w reprezentacji Polski Łukasz Fabiański musiał przez pełne 15 lat walczyć o swoje. W pierwszych latach rywalizował głównie z Arturem Borucem, a następnie z Wojciechem Szczęsnym, któremu kilka razy – co tu dużo mówić – ratował skórę.

Tak było chociażby na Euro 2016, kiedy to „Szczena” – swoją drogą urodzony tego samego dnia, co Fabiański, bo 18 kwietnia, z tym że 5 lat później – złapał kontuzję. Fabiański wszedł do bramki przed arcyprestiżowym starciem z Niemcami i spisał się w podparyskim Saint-Denis rewelacyjnie. Pamiętamy, jak genialnie obronił m.in. uderzenie Mesuta Oezila. A cudów dokonywał kilka dni później, kiedy nasz zespół grał o ćwierćfinał mistrzostw Europy.


To był bezapelacyjnie najlepszy występ Łukasza Fabiańskiego w reprezentacji Polski. Umówmy się, że w znacznej mierze dzięki niemu „biało-czerwoni” na stadionie w Saint-Etienne dotrwali do rzutów karnych. Najpierw w drugiej połowie spotkania Fabiański w fenomenalnym stylu obronił strzał z rzutu wolnego Ricardo Rodrigueza, a już w dogrywce, w sytuacji „sam na sam”, zatrzymał Erena Deridyoka. Później były karne, a w ćwierćfinale stracie z Portugalią. I znowu konkurs jedenastek, po którym – przegranym przez nasz zespół – polski bramkarz miał łzy w oczach. – Przepraszam, że nie obroniłem chociaż jednego karnego… – mówił przez wyraźnie ściśnięte gardło Łukasz Fabiański.

Nie sposób było nie przyjąć takich przeprosin, bo po twarzy wyraźnie zdruzgotanego zawodnika widać było, że naprawdę jest mu bardzo przykro. Jutro na Stadionie Narodowym wzruszeń, ale innego rodzaju, też z pewnością nie zabraknie. Łukasza Fabiańskiego wszyscy kibice reprezentacji Polski wspominać będą dobrze i aż nie chce się mówić: „Żegnaj”. Łukaszu, za wszystko bardzo dziękujemy i do widzenia!


Na zdjęciu: Jeden z ostatnich treningów Łukasza Fabiańskiego w reprezentacji Polski.
Fot. Adam Starszyński/Pressfocus