Największy sukces

Mam ogromną satysfakcję, bo dołożyłem do wszystkiego dużą cegiełkę. Żeby grać w pucharach, to trzeba było zająć odpowiednie miejsce w lidze – mówi Łukasz Fabiański


Rozmowa z Łukaszem Fabiańskim, bramkarzem West Ham United.

Jak celebrowaliście sukces, bo rozmawiamy o 1.30 w nocy ze środy na czwartek.

Łukasz FABIAŃSKI: – Przede wszystkim chcę powiedzieć, że to ogromne szczęście i trudna sztuka dla takiego klubu, jak nasz, by triumfować w europejskich rozgrywkach. Nie jesteśmy przecież znani z tego, żebyśmy w takich rozgrywkach uczestniczyli, a co dopiero dojść do finału i mieć szansę zdobyć puchar i medal dla każdego z nas.

To ogromne przeżycie! Kiedy ostatni raz West Ham coś wygrał? Lata, lata temu, także teraz to dla nas i dla naszych kibiców niesamowita sprawa.

Za dużo emocji

Jak z boku wyglądało to wasze spotkanie z Fiorentiną i jakie emocje panowały na waszej ławce?

Łukasz FABIAŃSKI: – Pierwsza połowa była bardzo nerwowa. Trochę za dużo było emocji. Trzeba było trochę ochłonąć. Fiorentina może i miała większą kontrolę nad tym, co działo się na boisku, ale nie przypominam sobie, żeby w tym czasie stworzyła sobie sytuację.

Po przerwie dobrze się dla nas ułożyło, bo rzut karny i prowadzenie, a wiadomo, że wtedy gra się łatwiej. Rywal wprawdzie szybko odpowiedział, ale błysk w ostatniej akcji Jarroda Bowena – to była piękna chwila!

W Premier League w zakończonym sezonie ma pan na koncie ponad 3000 minut, a w żadnym z dwunastu meczów Ligi Konferencji pan nie wystąpił. Nie ma pan o to żalu?

Łukasz FABIAŃSKI: – Nie, absolutnie. Patrząc na to wszystko, jeszcze w poprzednim sezonie – liczbę meczów w obecnych rozgrywkach tym bardziej miałem świadomość, że będzie to przez trenera podzielone. „Fons” grał od początku (chodzi o bramkarza nr 2 WHU Alphonse Areolę – przyp. red.), bo taki był podział w tym sezonie przy grze na kilku frontach.

Przed laty miałem podobną sytuację w Arsenalu. Też doszliśmy do decydującego meczu, i też w nim broniłem. Taki był podział. Tutaj też było w miarę rozsądnie i fair. I tak mam ogromną satysfakcję, bo dołożyłem do wszystkiego dużą cegiełkę. Żeby zagrać w pucharach, trzeba było zająć odpowiednie miejsce w lidze, gdzie przecież regularnie bronię. Dlatego czuję się spełniony.

Największy sukces

Od razu po końcowym gwizdku pospieszył pan z gratulacjami dla Alphonse Areoli.

Łukasz FABIAŃSKI: – Piłka to sport drużynowy. Ja ze swojej strony robię wszystko, żeby drużyna osiągnęła sukces. Nie ma znaczenia czy jestem w danym momencie na boisku, czy ławce. Nawet patrząc na moją całą karierę, to mogę powiedzieć, że nasz triumf z West Hamem w europejskim pucharze, to mój największy sukces.

W klubie spełniłem się w całości, bo mam i krajowe mistrzostwo, myślę tutaj o wygranej z Legią, Puchar Anglii z Arsenalem i teraz zwycięstwo w Lidze Konferencji Europy. Brakuje tylko sukcesu z reprezentacją, ale na niwie klubowej co było do zdobycia, to zostało zdobyte.

Do Pragi na finał przyleciało z Londynu około 25 tysięcy fanów. Stadion ma pojemność nieco ponad 19 tysięcy miejsc. Takie wsparcie chyba pomogło?

Była i rodzina

Łukasz FABIAŃSKI: – Wielu z nich, z tego co słyszałem, przyleciało w ciemno. Liczyli na to, że wygramy i będą mogli na mieście z tymi, którzy byli na stadionie świętować sukces. Dobrze, że tak się stało.

Cieszę się też, że w Czechach towarzyszyła mi moja najbliższa rodzina. Był syn, który po meczu mógł pobiegać po murawie. Byli rodzice, młodszy brat, moje kuzynostwo. Spora grupa bliskich mi osób. To coś pięknego, że można było się cieszyć razem.

W waszym zespole jest dwóch zawodników z Czech, którzy wcześniej grali w Slavii, gdzie odbył się mecz. Dla Tomasza Souczka i Vladimira Coufala było to szczególne spotkanie?

Łukasz FABIAŃSKI: – Wiadomo, że głośno tego nie powiedzą. Jednak w wewnętrznych rozmowach, kiedy byliśmy już w ćwierćfinale i na horyzoncie pojawiła się Praga, to bardzo zależało im na tym, żeby zagrać u siebie. W domu, przed kibicami, rodziną i najbliższymi. To było ogromne przeżycie i cieszę się, że chłopaki mogą teraz się tak cieszyć.


Czytaj także:


Myślał pan, że zamiast Fiorentiny w tej decydującej rozgrywce mógł być Lech?

Łukasz FABIAŃSKI: – Nie za bardzo. Jednak gdy grali w ćwierćfinale i sprawdziłem na livescorze, jak to wyglądało – jaki przebieg miał ten ich mecz z finalistą LKE – to pomyślałem: „o kurcze, byli tak blisko!”. Szkoda, ale też trzeba powiedzieć, że mieli świetną historię w tych pucharowych rozgrywkach. Zaszli naprawdę daleko.

Przed finałem w Pradze przedłużył pan umowę z „Młotami” o kolejny rok. Co będzie w przyszłym sezonie?

Łukasz FABIAŃSKI: – Zobaczymy. Przede wszystkim trzeba powiedzieć, że znowu jesteśmy w europejskich pucharach. Triumf w Lidze Konferencji z automatu daje nam miejsce w Lidze Europy. Znowu będzie więc wymagająco. Ponownie będzie dużo meczów. Ten sezon był dla nas trudny. Było wiele zmian personalnych. W zespole pojawiło się sporo nowych twarzy.

Trzeba było to na nowo poukładać. Końcówka rozgrywek w naszym wykonaniu była już dobra, bo wcześniej to szwankowało. Wierzę, że teraz dzięki temu zwycięstwu będziemy mądrzejsi o to, aby lepiej zacząć kolejne rozgrywki.

16 czerwca pożegnanie podczas meczu z Niemcami Kuby Błaszczykowskiego. Można się na nim spodziewać Łukasza Fabiańskiego?

Łukasz FABIAŃSKI: – Tak, będę na tym meczu. Rozmawiałem już z Kubą i wybieram się na to spotkanie do Warszawy.


Na zdjęciu: Łukasz Fabiański szczęście ma wypisane na twarzy.

Fot. Focus Images / MB Media / PressFocus


Pamiętajcie – jesteśmy dla Was w kioskach, marketach, na stacjach benzynowych, ale możecie też wykupić nas w formie elektronicznej. Szukajcie na www.ekiosk.pl i http://egazety.pl.