Łukasz Grzeszczyk: Moc jest. Boli, że nie przekładamy jej na większe zdobycze

Okoliczności inne niż przed tygodniem, ale niedosyt chyba porównywalny z tym, jaki mieliście po remisie 2:2 z Radomiakiem?
Łukasz GRZESZCZYK:
Akurat w ostatnim meczu pauzowałem za kartki, ale podejrzewam, że wszyscy byli wtedy tak samo źli, jak i ja. Teraz też jesteśmy źli. Nie wiem, czy Jastrzębie stworzyło tak na dobrą sprawę jakąś sytuację. Raczej był to przypadek, rykoszety, a nie jakieś płynne akcje. My byliśmy groźniejsi, dwa razy prowadziliśmy, a nie dowieźliśmy wygranej. Goniliśmy, by wywalczyć pełną pulę, a Jastrzębie było zadowolone z remisu. To w jakimś stopniu może boleć, bo punkty nam uciekają. Zamiast na start rundy rewanżowej dopisać sobie sześć, mamy tylko dwa.


Patrząc w tabelę, mierzy pan w czołową szóstkę czy dwójkę?
Łukasz GRZESZCZYK:
Ja o tym nie myślę. Patrzę w tabelę, ale wolę się skupiać na meczach i robieniu punktów. Gdy do końca sezonu zostanie kilka kolejek, to wtedy będzie kalkulacja, czy jest szansa – dajmy Boże – na dwójkę, czy będziemy musieli walczyć o szóstkę.


Strzelił pan gola po pięknej asyście Jakuba Piątka, który zagrał piłkę piętą.
Łukasz GRZESZCZYK:
Po bramce powiedziałem Kubie, że to w 90 procentach jego zasługa, a nie moja. Ja musiałem tylko to wykończyć.

Podbiegł pan do kibiców z Jastrzębia, lubi pan tak podnosić temperaturę?
Łukasz GRZESZCZYK:
Ale niczego nie pokazywałem. To była po prostu radość. Tylko tyle.


Wolałby pan grać w zespole, który punktowałby podobnie, ale w meczach padałoby dużo mniej bramek?
Łukasz GRZESZCZYK:
Dla mnie, ofensywnego zawodnika, oczywiste jest, że lepiej gdy dużo strzelamy. Mogę wtedy mieć udział w bramkach. Wolałbym jednak mieć mniej asyst, mniej goli, byśmy wygrywali po 1:0, przepychali te mecze, a nie remisowali 2:2 czy przegrywali 3:4 – jak to miało miejsce w Niecieczy.


Paliwa na dwa ostatnie tegoroczne mecze wam nie braknie?
Łukasz GRZESZCZYK:
Na pewno nie, bo fizycznie wyglądamy dobrze, nie widać problemów. Cały czas kreujemy okazje w ofensywie, zdobywamy dużo bramek. Moc jest. Boli, że nie przekładamy jej na większe  zdobycze. Bo gdyby policzyć te punkty, które straciliśmy, a tak naprawdę nie mieliśmy prawa, to pewnie bylibyśmy liderem…


Zobacz jeszcze: Stałe fragmenty gry, czyli tajna broń Łukasza Monety.