Łukasz Matusiak: Nigdy nie kierowałem się pieniędzmi

Rozmowa z Łukaszem Matusiakiem, który zakończył piłkarską karierę i trafił do sztabu szkoleniowego I-ligowego Zagłębia Sosnowiec.

Dość niespodziewanie zakończył pan karierę zawodniczą, rozwiązał kontrakt z Polonią Bytom i dołączył do sztabu szkoleniowego Zagłębia Sosnowiec. Na ile zaskoczyła pana oferta ze Stadionu Ludowego?
Łukasz MATUSIAK
: – Zaskoczyła o tyle, że zostałem od razu zatrudniony do pracy z pierwszą drużyną, jako asystent trenera Dębka. Już wcześniej sprawy zmierzały jednak w tę stronę, że trafię do Zagłębia. Na taki scenariusz byłem przygotowany.

Pierwsze sygnały, wstępne rozmowy, odbywaliśmy rok czy pół roku temu. Z tym klubem nasze ścieżki zawsze się jakoś krzyżowały. Fajnie, że tak to wyszło. Gdy przedstawiono mi propozycję z Sosnowca, nie zastanawiałem się ani chwili.

Ostatni mecz rozegrał pan w barwach Polonii Bytom w marcu. Schodząc z boiska chyba nie miał pan świadomości, że to koniec?
Łukasz MATUSIAK
: – Chyba nikt nie mógł mieć. Sytuacja z pandemią zmieniła wiele spraw.

Nie kłuje trochę w sercu po zawieszeniu butów na kołek?
Łukasz MATUSIAK
: – Wręcz przeciwnie! Gdy jeszcze grałem w piłkę, to już myślałem o tym, by zostać trenerem. Bardzo się cieszę, że już na sam start nadarza się okazja pracy w takim klubie.

Są zawodnicy, którzy jak najdłużej odwlekają moment definitywnego zejścia z boiska. Dlaczego z panem było inaczej?
Łukasz MATUSIAK
: – Ci, którzy mnie znają, dobrze wiedzą, że każdy mecz rozgrywałem na swój sposób. Starałem się zawsze ułożyć jego przebieg, przygotować się na pewne scenariusze czy warianty, jakie może zaproponować przeciwnik. Odkąd pamiętam, analizowałem takie kwestie we własnym zakresie. No i zwykle rozmawiało się też w szatni.

Trener powiedział swoje, a my jako zawodnicy trawiliśmy tę wiedzę, dyskutowaliśmy, jak wprowadzić ją w życie. Nawet gdy byłem bardzo młodym zawodnikiem, pokrzykiwałem na starszych, próbowałem ich ustawiać, pewne kwestie zawsze mi przeszkadzały. A już taki jestem, że gdy coś mi przeszkadza, to nie przechodzę obok tego obojętnie.

Prezes Marcin Jaroszewski mówi, że rzadko spotyka się osoby o tak analitycznym piłkarsko umyśle.
Łukasz MATUSIAK
: – To się okaże. Jestem dopiero na początku swojej drogi, wiele pracy przede mną. Póki co cieszę się, że mogę się rozwijać w takim klubie jak Zagłębie.

Jaką licencję trenerską pan posiada?
Łukasz MATUSIAK
: – UEFA A. Zrobiłem w 2017 roku. Najpierw miałem UEFA B. Współprowadziłem wtedy w Sosnowcu drużynę juniorów starszych, bo trzeba było mieć jakąś szkoleniową praktykę, by ruszyć po kolejną licencję.

Pamiętam, że w Zagłębiu walczyliśmy wtedy o awans do pierwszej ligi. Część osób nie była zadowolona z tego, że swój teoretycznie wolny czas, popołudnia, poświęcam juniorom, przyjeżdżając drugi raz do klubu, zamiast odpoczywać. Choć… To zależało też od tego, jaki wynik zanotowała akurat pierwsza drużyna.

Gdy wygrywaliśmy, to wszyscy byli „happy”, że zawodnik z seniorów angażuje się w działalność akademii. Kiedy jednak ponieśliśmy akurat porażkę, to padały pytania, dlaczego się nie regeneruję. W jakiś sposób one nawet mnie bolały, bo ja tak nie funkcjonuję i nigdy nie funkcjonowałem. Prócz gry w piłkę, zawsze robiłem też inne rzeczy. Trzeba umieć to rozgraniczyć.

Tamtą drużynę juniorów prowadziliśmy razem z Sebastianem Gzylem. Docieraliśmy się. Wspominam to bardzo pozytywnie. Po awansie do pierwszej ligi trochę to wyhamowało. W klubie pojawił się dyrektor Wojciechowski, poukładał akademię na nowo i my jako zawodnicy z drużyny seniorów wpadaliśmy na treningi akademii tylko od czasu do czasu.

Kolejne licencje zdobywał pan bez problemu?
Łukasz MATUSIAK
: – Skoro grasz w piłkę i ją rozumiesz, to jest łatwo. Rozmawiasz o czymś, w czym masz nieustanną praktykę; w czym siedzisz po uszy. Nie sprawiało mi to żadnych problemów. Na każdy zjazd stawiałem się z uśmiechem na twarzy i przygotowany.

Wiedziałem, o czym mówię i o czym mówią do mnie inni. Ta wiedza łatwo mi wchodziła. Przecież to piłka, a nie nauka historii, geografii czy jakiegoś zawodu.

Choć samej praktyki zawodniczej nie sposób przełożyć np. na wiedzę z zakresu motoryki, bez której trudno wyobrazić sobie funkcjonowanie w trenerskim światku.
Łukasz MATUSIAK
: – Jasne, dlatego w Zagłębiu jest taki fachowiec jak trener przygotowania fizycznego Artur Gołaś. Cieszę się, że przychodzi mi pracować z takim szkoleniowcem. Nic, tylko przyglądać się, podpatrywać, uczyć – od trenerów Dębka, Gołasia, Tomka Grudzińskiego.

O motoryce mogę mówić tylko z własnego doświadczenia; opierając się na tym, czego samo potrzebowałem jako zawodnik, by dobrze wyglądać na boisku. Ale na pewno nie jest to moja dziedzina.

W każdej szatni był pan jednym z liderów. Już jako nastolatek nosił pan kapitańską opaskę Tura Turek. Teraz w sztabie szkoleniowym jest pan tylko jednym z trybików. Przez pryzmat pańskiego charakteru, to wyzwanie, by przystosować się do nowej rzeczywistości?
Łukasz MATUSIAK
: – Nie, bo boisko i szatnia to coś zupełnie innego. Rzeczywiście, praktycznie w każdej drużynie ocierałem się o kapitańską opaskę, tyle że… zazwyczaj w ogóle jej nie potrzebowałem. Dla mnie to żaden wyznacznik.

Oczywiście – to zawsze zaszczyt, duma, ale nie trzeba być kapitanem, by móc przekazać swoje zdanie. A że teraz staję się jednym z trybików? Mogę tylko powtórzyć, że cieszę się, bo jestem młodym trenerem, dopiero zaczynam. Fajnie, że mogę się uczyć, podpatrywać, pomagać.

Czuje się pan spełnionym zawodnikiem?
Łukasz MATUSIAK
: – Można było trochę inaczej pokierować tę swoją przygodę z piłką. Ale nie żałuję. Grałem i jednocześnie ciągle rozwijałem się w innych dziedzinach życia. Cieszę się, że nie poświęciłem się piłce w 100 procentach, a było też miejsce na rozwój osobisty i rodzinę. Futbol to coś, co kocham, ale trzeba też dbać o inne sfery życia. Na najwyższym poziomie nie zaistniałem.

W ekstraklasie rozegrałem kilka meczów. Każdemu młodemu zawodnikowi życzę jednak, by tak trenował, obrał taką drogę, aby trafił chociaż na szczebel centralny. Wielu zawodników opuszcza tę czy inną akademię, odbija się od czwartej ligi i kończy na epizodach gdzieś w „okręgówce”.

Wydaje mi się, że grając tak długo na zapleczu ekstraklasy wycisnąłem z siebie maksimum. Robiłem, co mogłem. Nigdy nie byłem jakimś wielkim piłkarzem, ale charakterem, pracą na boisku zawsze chciałem udowodnić, że jestem przydatny danemu zespołowi. Były wzloty i upadki.

Cieszę się, że mogłem przebywać w wielu wspaniałych szatniach. To coś niesamowitego, czego najbardziej mi będzie brakować; tych relacji między zawodnikami, tworzenia więzi, wzajemnego zrozumienia, wspólnego spędzania czasu. Twierdzę, że mecze również wygrywa się szatnią. Atmosfera i więź między piłkarzami jest bardzo ważna.

Czy grając w pierwszej bądź drugiej lidze da się „ustawić” na dalszą część życia?
Łukasz MATUSIAK
: – Nie dorobiłem się na piłce. Na tym poziomie nie ma na to szans. Nie ma takich kontraktów, a przynajmniej… nie na mojej pozycji, defensywnego pomocnika. Inni może mieli. Ci, którzy przychodzili do pierwszej ligi, zarabiali już zupełnie inaczej niż ci, którzy w Sosnowcu robili awans. Ale żeby była jasność: to normalna rzecz.

Poza tym, każdy jest kowalem swojego losu. Ja nigdy nie miałem menedżera, który w moim imieniu podbijałby stawki. Nie to było moim priorytetem.

Co uważa pan za swój największy piłkarski sukces?
Łukasz MATUSIAK
: – Wiosnę 2012. Przyszedłem do Zagłębia zimą, miało wtedy dosłownie kilka punktów. Wszyscy już skazali nas na spadek z drugiej ligi zachodniej. Pamiętam mecz z Górnikiem Wałbrzych, który miał być dla nas „na przełamanie”, a przegraliśmy 0:2 po dwóch bramkach Marcina Orłowskiego. Zamiast pójść do przodu, dostaliśmy „dzwona”.

Kibice wbiegli do klubu, było dosyć gorąco, trochę się poszarpaliśmy, wymieniliśmy pewne uwagi. Spisali nas na straty. Jako starsi zawodnicy – choć nie byłem wtedy taki stary! – wraz z Marcinem Lachowskim, Sławkiem Jarczykiem, jakoś to poukładaliśmy.

Ważną postacią był Tomek Szatan, do drużyny wchodził Marcin Sierczyński… Zaczęły się budować więzi, które pomogły lata później w awansie do pierwszej ligi.

Najpierw trzeba było wywalczyć utrzymanie. Może tamta wiosna 2012 to jeden z kluczowych momentów w najnowszej historii Zagłębia. Gdybyście wtedy spadli do III ligi, być może Zagłębie nie zostałoby miejską spółką i wszystko byłoby trudniejsze.
Łukasz MATUSIAK
: – Jakbyśmy spadli, to klub na pewno tak szybko nie poszedłby organizacyjnie do przodu, nie powstałoby w Sosnowcu to, co jest teraz. O tym jestem wręcz święcie przekonany. Wtedy przyszedłem do Zagłębia z Polonii Bytom, w której nieładnie pożegnał mnie trener Fornalak. Bywa. Ale całe szczęście, że trafiłem tutaj.

Tamto utrzymanie to był sukces. Po tym Wałbrzychu Złapaliśmy długą serię bez porażki, a gdy już było pewne, że nie spadniemy, to świętowaliśmy jakbyśmy awansowali. Drugim sukcesem był właśnie awans do pierwszej ligi, trzy lata później.

Za największą porażkę w karierze Łukasz Matusiak uważa brak awansu z Zagłębiem Sosnowiec do ekstraklasy w 2017 roku. Fot. Łukasz Laskowski/Pressfocus

Pierwszy sezon na zapleczu ekstraklasy był naprawdę świetny. Graliśmy superpiłkę, przeżyliśmy piękną przygodę w Pucharze Polski, zakończoną na zaciętym półfinale z Lechem Poznań. To było coś wspaniałego, czego nawet… żałuję, bo zagrać finał na Stadionie Narodowym byłoby spełnieniem marzeń.

A co uważa pan za największą porażkę?
Łukasz MATUSIAK
: – Brak awansu do ekstraklasy z Zagłębiem. Dalej siedzi mi to w głowie. W 2017 roku mieliśmy ku temu wszystko, a daliśmy d… Było wtedy rozgoryczenie i wiele pytań pozostających bez odpowiedzi. Odszedłem z klubu. Gdy nie czuję chemii, więzi, to uznaję, że nie ma się co wzajemnie męczyć.

Najważniejsze są relacje. Jeśli są pozytywne, to można się w różnych kwestiach spierać, a na koniec podać dłoń. Gdy jednak nie ma chemii – to wszystko wygasa. Wtedy, w 2017 roku, wygasło. Z prezesem Jaroszewskim zawsze byliśmy jednak w kontakcie, rozstaliśmy się w bardzo dobrych relacjach z całym pionem sportowym. Nie mam tu żadnych wrogów.

Potem był GKS Tychy. Jedyny klub w województwie śląskim – obok Podbeskidzia, Zagłębia, Polonii – w którym nie zagrzał pan miejsca.
Łukasz MATUSIAK
: – Nie czułem się tam jak u siebie. Miałem wtedy spory wybór, ale najważniejsze dla mnie było to, by zostać na południu. Nie grałem w wielu klubach, a zawsze kierowałem się tym, by nie ruszać się stąd, gdzie już zakotwiczyłem.

Nie lubię podróżować, jestem domatorem. Fajnie, gdy mogę być w domu. To bardzo ważne, móc spędzać każdy dzień z rodziną, synem. Nigdy nie kierowałem się pieniędzmi. Ci, którzy mnie znają, potwierdzą, że to nie jest dla mnie priorytet. Liczy się rozwój, nauka, rodzina.

Żałuje pan, że jako wychowankowi Widzewa nie było panu dane zagrać na nowym stadionie?
Łukasz MATUSIAK
: – Gdy już przyjechałem na południe Polski, to zostałem. Jestem wychowankiem Widzewa, czuję sentyment, moi rodzice mieszkają teraz niecały kilometr do stadionu i gdy ich odwiedzam, to widzę, jaki jest piękny – pamiętając, jaki był kiedyś. Czas jednak minął.

Jestem związany ze środowiskiem w województwie śląskim, a nie łódzkim. Tam nie mam tylu przyjaciół, znajomych. Była opcja powrotu – w 2017 roku, czyli wtedy, gdy poszedłem do Tychów. Pojechałem na rozmowy. Nie poszło o finanse, a logistykę.


Czytaj też: Młodzież pod nadzorem


Zaważyła lokalizacja i to, że…droga do Łodzi byłą w opłakanym stanie. Żona nie przeprowadziłaby się ze mną do Łodzi, ja pewnie często bym podróżował i to nie wyszłoby nikomu na dobre. Cieszyłem się, że mogę być w domu, a nie w rozjazdach.

Po Tychach była już Polonia Bytom. Najpierw w czwartej, potem trzeciej lidze. Teraz szybko rozwiązaliście umowę.
Łukasz MATUSIAK
: – Krótka piłka. Kontrakt obowiązywał mnie do czerwca. Polonia chciała go przedłużyć. Trudno przewidzieć, jakie będą realia finansowe po pandemii, ale pewnie byśmy się dogadali. Ja finansowo zawsze się dogadam. Jakoś byśmy to poukładali, może po prostu miałbym zwiększony zakres obowiązków w akademii.

Byłem w Bytomiu odpowiedzialny za Akademię Przedszkolaka. Nowy projekt, mogłem łączyć przyjemne z pożytecznym, bo na treningi jeździł ze mną syn. Świetnie to wychodziło. Gdy zaczynaliśmy, w Akademii Przedszkolaka było 13 dzieciaków, a teraz jest już około 60. Po otrzymaniu propozycji z Sosnowca spotkałem się jednak z władzami Polonii i przekazałem, że chcę odejść.

Trochę szkoda, że tak to się kończy. Była szansa na drugą ligę…
Łukasz MATUSIAK
: – Wierzę, ze w nowym sezonie Polonia nadal będzie się biła o najwyższe miejsca, bo to klub zasłużony, ma dobrych zawodników.

Teraz wraca pan do Zagłębia, wcześniej wrócił pan do Polonii. To wartość sama w sobie, zostawianie za sobą otwartych drzwi.
Łukasz MATUSIAK
: – Takim człowiekiem jestem. Zawsze dbam o relacje międzyludzkie. Co mam do powiedzenia – to powiem, bo najważniejsze jest, aby rozmawiać. Znajomi wiedzą, że zawsze można do mnie zadzwonić i podyskutować. Na tym to ma polegać, tak ma być w szatniach piłkarskich. To klucz do osiągania dobrych wyników.

Na swojej drodze spotkał pan wielu trenerów. Którzy inspirowali najbardziej?
Łukasz MATUSIAK
: – Rzeczywiście, trochę ich było. Od każdego starałem się coś wyciągnąć dobrego, ale i zwracać uwagę na gorsze cechy. Każdy ma własny warsztat i prowadzi zespół na swój sposób. Jako zawodnik analizowałem to, przyglądałem się, co w danym momencie ma dobry wpływ na drużynę, a co zły.

Gdybym miał wspomnieć o trenerach, dzięki którym utwierdziłem się w przekonaniu, że ten zawód „to jest to”, byliby to trenerzy Artur Derbin i Tomasz Łuczywek. W 2015 roku zaczynali dopiero swoją przygodę, a już zarazili mnie pasją, determinacją do kształcenia się w tym kierunku. Definitywnie przypieczętował to trener Magiera. Wiadomo, top. To szkoleniowiec z otwartym umysłem, który nigdy nie powie, że już wszystko wie.

O wielu trenerach chciałby pan zapomnieć?
Łukasz MATUSIAK
: – Nie, bo od każdego można coś wyciągnąć. Zawsze. Nigdy nie jest tak, że u danego trenera wszystko jest złe. Jeden ma dobry warsztat, ale słaby przekaz. Drugi ma dobry przekaz, ale słaby warsztat. Jeden żyje drużyną, stara się być komunikatywny, a drugi chce być mocno autorytarny. Trzeba umieć wyciągać wnioski i wiedzieć, co w danym momencie jest lepsze do drużyny.

Czy Łukasz Matusiak stojący przy linii w uniformie trenera mocno różni się od Łukasza Matusiaka na boisku?
Łukasz MATUSIAK
: – Na boisku zawsze dużo krzyczałem, choć z wiekiem… trochę inaczej. Zawsze jednak byłem z tych pokrzykujących. Na ławce, pamiętając współpracę z juniorami Zagłębia, po prostu starałem się podpowiadać. Wiem to z praktyki, że krzyczący na ławce trener to nie jest dla zawodnika nic dobrego.

Łukasz Matusiak (z lewej) wierzy, że wiele nauczy się od trenerów Krzysztofa Dębka (w środku) i Tomasza Grudzińskiego. Fot. zaglebie.eu

Trener ma czas od poniedziałku do piątku. W sobotę o tym, jak wygląda przebieg meczu, decyduje już zawodnik – i to , w jakiej jest formie, w jaki sposób został przygotowany. Podczas spotkań ze strony szkoleniowca oczekiwałem tylko konstruktywnych uwag i podpowiedzi.

Nie obawia się pan, że gdy już usadowi się pan po tej drugiej stronie barykady, trenerskiej, może przyjść rozczarowanie, jak ciężki to chleb?
Łukasz MATUSIAK
: – Z każdym dniem się o tym przekonuję i będę przekonywał, ale to dopiero początek mojej drogi. Nie ma sensu na cokolwiek się nastawiać – prócz rozwoju, obserwacji, nauki, wyciągania wniosków.

Czy zaatakujecie ekstraklasę jeszcze w tym sezonie?
Łukasz MATUSIAK
: – Mam taką nadzieję.




Na zdjęciu: Choć Łukasz Matusiak jest wychowankiem Widzewa, to na dobre związał się z województwem śląskim. Żonę poznał w Bielsku-Białej, obecnie z rodziną mieszka w Katowicach.
Fot. Łukasz Sobala/Pressfocus




Łukasz MATUSIAK

urodzony: 7 maja 1985
pozycja na boisku: defensywny pomocnik
kluby: Widzew Łódź, Widzew II Łódź, Tur Turek (2004-08), Podbeskidzie Bielsko-Biała (2008-10), Polonia Bytom (2011-12), Zagłębie Sosnowiec (2012-17), GKS Tychy (2017-18), Polonia Bytom (2018-20).
w ekstraklasie: 3 mecze (wiosna 2011 w Polonii), w I lidze: 193 mecze/16 goli, w II lidze: 107/9, w Zagłębiu: 171/16.
licencja: UEFA A.
obecnie: asystent trenera w Zagłębiu Sosnowiec