Łukasz Moneta. Możliwość rozwinięcia skrzydeł

Rozmowa z Łukaszem Monetą, który stał się motorem napędowym GKS-u Tychy.


Czy jest pan zadowolony ze swojej postawy po restarcie rozgrywek I ligi?
Łukasz MONETA:
– Na pewno przed wznowieniem rozgrywek były obawy, bo trudno było przewidzieć jak będziemy wyglądać pod względem fizycznym i jak zareagują nasze organizmy. Ja mogę jednak powiedzieć, że czuję się dobrze. Cieszę się, że choć pierwszy mecz zacząłem na ławce rezerwowych, to po wejściu na boisko i strzeleniu wyrównującego gola w ostatnich sekundach spotkania z Zagłębiem Sosnowiec zająłem miejsce w podstawowym składzie. Od tego momentu gram już regularnie i do swojego dorobku dorzucam asysty, więc mogę powiedzieć, że ze swojej formy jestem zadowolony.

Gra pan regularnie, bo od 4 spotkań wychodzi w wyjściowej jedenastce, ale na różnych pozycjach. W jakiej roli czuje się pan na boisku najlepiej?
Łukasz MONETA:
Trener Ryszard Komornicki ustawił mnie na lewej obronie, ale nie ukrywałem, że to nie jest moja pozycja i mówiłem, że źle się na niej czuję. Znacznie więcej mogę dać drużynie jako skrzydłowy i cieszę się, że zostałem przesunięty do przodu. W dodatku Sebastian Steblecki po drugiej stronie boiska też prezentuje dobrą formę i możemy chyba powiedzieć, że to ustawienie „wypaliło”, bo staramy się napędzać ofensywną grę naszej drużyny. W całej rundzie jesiennej miałem w sumie 14 występów, ale tylko dwa razy wyszedłem w wyjściowej jedenastce, bo trener Ryszard Tarasiewicz na boku pomocy ustawiał młodzieżowca. Wiosną Janek Biegański i Dominik Połap, zajmują miejsce na środku pomocy, albo na prawej obronie i to daje trenerom możliwość „rozwinięcia skrzydeł” naszej drużyny.

W meczu z Zagłębiem strzelił pan swojego trzeciego gola w barwach GKS-u Tychy, ale w pozostałych spotkaniach zabrakło panu skuteczności. Której niewykorzystanej sytuacji najbardziej żal?
Łukasz MONETA:
– Tej z meczu z Chojniczanką. Przegrywaliśmy 1:2. Dostałem idealną piłkę dośrodkowaną przez Maćka Mańkę i główkując z 5 metra, nie trafiłem w bramkę. Szkoda, bo powinniśmy ten mecz przynajmniej zremisować. Niestety potwierdziło się, że gra głową, choć w meczu z Zagłębiem główkując, doprowadziłem do remisu, na pewno jest elementem do poprawy na treningach. Porażka z Chojniczanką i kolejna przegrana ze Stalą Mielec sprawiły, że do Suwałk jechaliśmy ze świadomością, jak ważny stał się dla nas mecz z Wigrami. Potrzebowaliśmy zwycięstwa i cieszę się, że gol Sebastiana Stebleckiego, który po moim podaniu sfinalizował zespołową akcję, dał nam 3 punkty.

Po spotkaniu z Podbeskidziem serdecznie pożegnał się pan z bramkarzem bielszczan Martinem Polaczkiem. Skąd się znacie?
Łukasz MONETA:
– Spotkaliśmy się w Zagłębiu Lubin, w którym grałem dwa lata temu. Zresztą na pierwszoligowych boiskach często spotykam kolegów, bo w Zagłębiu Sosnowiec grał Filip Karbowy, znajomy z czasów gry w Legii, w Stali Mielec są Maciek Urbańczyk, z którym grałem w Ruchu i Michał Żyro, którego pamiętam z Legii, natomoast w Wigrach, gdzie grałem w 2015 roku, dalej jest Adrian Karankiewicz, a Grzesiek Aftyka, Arek Najemski czy Robert Bartczak to koledzy z Legii. Przed nami mecz z Olimpią Grudziądz, w której jest Sebastian Kamiński – znajomy z czasów Bytovii. Ponieważ on gra na prawej stronie boiska to na murawie możemy się zmierzyć w bezpośrednich pojedynkach. Cieszę się z takich spotkań, bo w trakcie gry z każdym rywalizuję, ale po meczu przybijamy piątki i jesteśmy dalej kolegami. Szanuję każdego i wszystkim dobrze życzę, ale na boisku robię wszystko, co w mojej mocy, żeby moja drużyna mogła się cieszyć z wyniku.


Przeczytaj jeszcze: Jedność w duecie to podstawa


Skoro wywołał pan temat Olimpiim, to proszę powiedzieć, z jakim nastawieniem jedziecie do Grudziądza?
Łukasz MONETA:
– Olimpia to groźny zespół i na pewno nie będzie łatwo. Analizowaliśmy jej atuty na odprawie, ale widzieliśmy też słabsze strony naszego najbliższego rywala. Najważniejsze, że my po zwycięstwie w Suwałkach i remisie u siebie z liderem jesteśmy podbudowani także tym, że zaprezentowaliśmy dobrą grę. Jedziemy więc grać swoje. Fizycznie, co potwierdziły dwa ostatnie mecze rozegrane w odstępie trzech dni, pomiędzy którymi była jeszcze autokarowa podróż przez całą Polskę, wyglądamy bardzo dobrze. Dlatego, gdy w końcówce meczu z Podbeskidziem trener Jarosław Zadylak podbiegł do mnie z pytaniem, czy wytrzymam do końca, odpowiedziałem, że bez problemu i faktycznie miałem siły do ostatniego gwizdka. W Grudziądzu też powinniśmy mieć dość „pary”, żeby walczyć. Nie skupiam się na tym, kto będzie grał w Olimpii na prawej obronie, czy prawej pomocy. Koncentruję się na swojej robocie i chcę ją wykonać jak najlepiej.

Czy myśli pan czasem o wrześniowej porażce z Olimpią, z którą na boisku w Tychach jeszcze w 87 minucie prowadziliście 2:0?
Łukasz MONETA:
– Nie przepadam za horrorami… Nie ma co wspominać tego meczu, bo to już historia. Pamiętam, ale nie wracam do niego. W wolnych chwilach wolę myśleć o czymś milszym.

Na przykład?
Łukasz MONETA:
O chwilach spędzonych z Karoliną. Mieszkamy z moją narzeczoną w Tychach i zaczynamy przygotowania do ślubu, który zaplanowaliśmy na przyszły rok. To jest w tej chwili temat numer jeden… po piłce nożnej.


Fot. Dorota Dusik