„Ruch mógł na mnie zarobić dużo pieniędzy. A dostał frytki”

Wielu kibiców nie ukrywało zdziwienia, że zimą trafił pan z Legii na wypożyczenie nie do któregoś z czołowych I-ligowców, a właśnie Bytovii. Skąd taki wybór?
Łukasz MONETA: Byłem już dogadany z jednym z zespołów z czołówki – mniejsza o konkrety – ale na ostatniej prostej temat z nieznanych mi przyczyn się wysypał. Musiałem szukać czegoś innego. Kilka klubów miało dać odpowiedź, ale wiadomo, jak to bywa – gdzieś akurat nie było prezesów, w innym miejscu dawano sobie czas na decyzję… Ja już tego czasu nie chciałem marnować. Zamierzałem dołączyć do jakiejś drużyny i zacząć przygotowywać się do wiosny. Bytovię załatwiliśmy w trzy godziny. Cieszę się, że tu jestem, bo mam szansę się odbudować.

Był pan zaskoczony, że zimą trudno było o konkretne oferty?
Łukasz MONETA: Liczyłem się z tym. Nie ukrywajmy – od chwili odejścia z Ruchu, przez 1,5 roku, byłem bez regularnej gry. Zaliczyłem kilka meczów w Legii, potem było wypożyczenie do Zagłębia Lubin. W 2018 roku nie rozegrałem zbyt wielu spotkań w ekstraklasie. Najczęściej występowałem w III-ligowych rezerwach, ale nie obrażałem się, tylko robiłem wszystko, co w mojej mocy, by pomagać chłopakom. Przypuszczałem, że zimą będę musiał wykonać krok w tył, do I ligi, by znów pokazać się na szczeblu centralnym. Mam nadzieję, że pójdę w dobrym kierunku, choć na razie mogę powiedzieć, że oczekuję od siebie więcej. Wierzę, że forma będzie rosła. Cieszy mnie ostatni występ. Co prawda to był tylko sparing z Chojniczanką, ale wygraliśmy go, a ja strzeliłem gola i zanotowałem asystę. Obym przełożył to na ligę.

Był pan czołową postacią ekstraklasowego Ruchu, potem uczestniczył pan z Legią w eliminacjach Ligi Mistrzów, a teraz jest pan w I lidze. Specyficznie się to układa…
Łukasz MONETA: Wszystko toczyło się dobrze do momentu przejścia z Ruchu do Legii. Nie wszystkie sprawy potoczyły się tak, jakbym tego sobie życzył, ale nie ma już co do tego wracać. Chcę się odbudować. Kontrakt w Warszawie mam ważny do czerwca przyszłego roku. Życie pokaże, co będzie dalej.

Gdyby miał pan szukać pozytywów, to…?
Łukasz MONETA: Przez 1,5 roku byłem w klubach ekstraklasowych, mogąc codziennie trenować z wieloma bardzo dobrymi zawodnikami. Miałem w tym okresie możliwość współpracy z czterema trenerami – dwoma w Legii, dwoma w Lubinie – i od każdego można było nauczyć się czegoś nowego. Nie żałuję. Same treningi w ekstraklasie dają dużo, choć nie ma co ukrywać, że inaczej to sobie wyobrażałem. Bo nie grałem regularnie z różnych przyczyn, nie zawsze sportowych, ale nie chcę o tym mówić. Takie jest życie.

Spadł pan z Ruchem, ale wiosnę 2017 roku miał pan bardzo dobrą. Legia była skokiem na zbyt głęboką wodę?
Łukasz MONETA: To była dziwna sytuacja. Nie miałem wtedy dużego wyboru. Albo Legia – albo Ruch. Musiałem wybrać mniejsze zło. Nie chcę nawiązywać do osób rządzących wtedy przy Cichej, ale żałuję i było mi przykro, bo klub po prostu mógł na mnie dużo więcej zarobić. Chciałem w taki sposób pomóc. Było kilka zapytań i ofert na znacznie większą kwotę, ale osoby rządzące blokowały to. Powtarzały mojemu menedżerowi, że nigdzie mnie nie puszczą; że Łukasz tu zostaje i będzie grał w pierwszej lidze.

Ostatecznie z ratunkiem pospieszyła Legia, mająca prawo pańskiego pierwokupu.
Łukasz MONETA: I Ruch, zamiast zarobić znacznie więcej, dostał „frytki”. Nie wiem, jaki plan miała na mnie Legia. Czy chciała mnie od razu z zyskiem odsprzedać… Liczyłem się z tym, że mogę nie dostać wielu szans na grę, bo to mistrz Polski, gdzie poziom jest naprawdę wysoki. Kilka meczów rozegrałem – oczywiście nie na swojej pozycji, a lewej obronie – co też mi to nie pomogło. Pół roku później było wypożyczenie do Lubina, ciąg dalszy znamy.

To prawda, że zimą chciał pana Górnik Zabrze?
Łukasz MONETA: Prawda, ale – jak już wspominałem – ze względu na szacunek dla kibiców Ruchu i Górnika nie mogłem podjąć innej decyzji. Zapytanie było bardzo konkretne, ale nie zgodziłem się. Czuję duży sentyment do Chorzowa, część mnie jest „niebieska”, dlatego nie mogło być tematu gry w Zabrzu. W życiu trzeba mieć pewne zasady.

Długo namawiano pana do wstąpienia w szeregi stowarzyszenia kibiców „Wielki Ruch”?
Łukasz MONETA: Chwilę się zastanawiałem, ale stwierdziłem, że czemu by nie pomóc, skoro jest okazja? Gdy ludzie żyli akcją ratowania Wisły Kraków, to też wspomogłem, kupiłem kilka akcji. Na ile się da, klubom z taką renomą trzeba podawać rękę, by pozostały na piłkarskiej mapie. Zawsze jest przykro, gdy legendy upadają.

A co czuje pan, patrząc teraz na tabelę II ligi?
Łukasz MONETA: Smutne, że Ruch musi drżeć o utrzymanie. Mam jednak nadzieję, że chłopaki dadzą radę, a trener Wleciałowski, z którym współpracowałem w ekstraklasie, spokojnie to poukłada. Oby drużyna się utrzymała, a latem została zmontowana ekipa, która włączy się do walki o awans. Pierwsza liga to absolutne minimum dla takiej marki jak Ruch.

„Niebiescy” walczą o utrzymanie w II lidze, a Bytovia – szczebel wyżej. Jakie refleksje przed sobotnią wizytą w Tychach?
Łukasz MONETA:  Doszły do mnie oczywiście informacje, że drużyna ostatnie ligowe spotkanie wygrała właśnie z GKS-em – nawet wysoko, bo 4:1 – a potem było kilka porażek i duża liczba remisów. Chcemy przełamać tę serię niepowodzeń i odnieść zwycięstwo. W tabeli zaczęło się robić ciasno, na dole każdy punktuje, dlatego nie ukrywamy, że to dla nas bardzo ważny mecz.

Łukasz Moneta z Bytovii Bytów
Łukasz Moneta (w środku) chce odbudować się w Bytovii i znów zaatakować bramy ekstraklasy…
Fot. Piotr Kucza/400mm