Łukasz Sołowiej: Po prostu pech!

 

Komu dedykował pan radość po strzeleniu gola na 2:0?
Łukasz SOŁOWIEJ: – Jestem człowiekiem bardzo mocno wierzącym i podziękowałem Bogu za zdrowie i za bramkę. Szkoda, że to nie był gol dający zwycięstwo.

Czy wynik 2:0 źle się będzie panu kojarzył?
Łukasz SOŁOWIEJ: – Możliwe że coś siedzi w naszych głowach i potrzebujemy bramki na 3:0, żeby spokojnie myśleć o końcowym wyniku. Ale trzeba też dodać, że te stracone przez nas gole nie padły po jakichś naszych ewidentnych błędach. Byliśmy skoncentrowani cały czas. Wybroniliśmy groźne sytuacje. Nie robiliśmy głupich fauli, odprowadzaliśmy zawodnika rywali, była asekuracja, ale przy strzale z 20 metra piłka poszła mi po głowie i rykoszet zmylił naszego bramkarza. Nic nie dało się zrobić lepiej. Po prostu mega pech. A druga bramka w ostatniej minucie padła po wrzutce, która może się udać raz na sto dośrodkowań. Poleciała „zawiesina” i jeszcze odbija się od słupka, turla się po linii i w końcu strzelona piętką wpada do siatki. Niefart, a nie konsekwencja naszych błędów.

Z jakim uczuciem schodził pan do szatni?
Łukasz SOŁOWIEJ: – Czuję się jakbym ten mecz przegrał. Zresztą nie tylko ja, ale wszyscy schodziliśmy z boiska ze spuszczonymi głowami. Mamy remis, który przedłuża naszą passę spotkań bez porażki, ale to nie jest wynik, po którym dopisujemy punkt, tylko żałujemy, że straciliśmy dwa. Nie może nam to jednak podciąć skrzydeł, bo za tydzień mamy u nas kolejny mecz.


Czytaj jeszcze:

Stracone punkty


 

Czy 10 żółtych kartek, pokazanych przez sędziego, to efekt „piłkarskiej wojny” na boisku?
Łukasz SOŁOWIEJ: – Przyjechał zespół charakterny do naszego domu i broniliśmy go pokazując, że potrafimy walczyć. Zapierdzielaliśmy. Jestem cały poobijany. Wszystko mnie boli, ale tak się właśnie gra.