Odzyskany dla futbolu

Rzadko spotyka się tak zagmatwane kariery. Jako nastolatek Maciej Gostomski trafił do Legii Warszawa, ale potem wylądował w Bałtyku Gdynia, gdzie grał w B-klasowych rezerwach. Stamtąd przeniósł się do drugoligowej Bytovii Bytów i przestał już wierzyć, że kiedykolwiek wróci jeszcze do ekstraklasy. Ale to właśnie tam, z dala od wielkiej piłki, wrócił a dobre tory.

Brakujący luz

– Tam wszystko się odmieniło. Do tamtej pory byłem niespokojnym chłopakiem, który bardzo szybko się grzał. Byłem zbyt ambitny. W Bytovii nabrałem znacznie luźniejszego podejścia. Po prostu cieszyłem się każdym kolejnym dniem. Mieszkałem w domu rodzinnym, odnowiłem stare kontakty, wszystko zaczęło współgrać. Nie grałem w wysokiej lidze, nie zarabiałem wielkich pieniędzy, a jednak czułem się bardzo dobrze. Złapałem luz, którego wcześniej mi brakowało, i od tego czasu zacząłem a tym jechać – mówi.

Treningi w Bytovii łączył z pracą w gospodarstwie taty. – Treningi mieliśmy popołudniami, a ja nie chciałem spać do 12. Wstawałem więc o 6 rano i pomagałem. W tak dużym gospodarstwie zawsze jest coś do zrobienia. Muszę przyznać, że miałem z tego bardzo dużą satysfakcję i nie miałbym problemu, by do tego wrócić. To było coś zupełnie innego, bo przecież od dobrych kilku lat moje życie kręciło się tylko wokół treningów, szkoły, obozów i meczów – wspomina.

Grzebanie w ziemi może dać satysfakcję, ale Maciej Gostomski miał przecież wtedy dopiero 25 lat, więc gdy pojawiły się propozycje, ambicja kazała mu znów ruszyć w świat. Najpierw była propozycja z Lechii Gdańsk, której trenerem był wówczas Michał Probierz, obecny szkoleniowiec Cracovii. – Byłem tam na testach, ale nie mogłem doczekać się na decyzję. Lechia miała wtedy pięciu bramkarzy, nie wiadomo było, kto z nich zostanie, kto odejdzie. Nie chciałem już dłużej czekać i byłem bliski przedłużenia kontraktu z Bytovią. Wszystko już uzgodniliśmy, gdy nadeszła oferta z Lecha Poznań – opisuje.

Pół roku w Szkocji

Transfer do Lecha był strzałem w dziesiątkę. Mimo silnej konkurencji, Gostomski szybko wszedł do bramki. – Z Lechem zdobyłem mistrzostwo i wicemistrzostwo Polski. Graliśmy w Lidze Europy, w finale Pucharu Polski, zdobyliśmy Superpuchar. To był dobry okres w historii Lecha i cieszę się, że mogłem do tego dołożyć swoją cegiełkę. Mogłem zostać w Poznaniu dłużej niż 2,5 roku, bo proponowali mi przedłużenie kontraktu, ale dostałem ofertę z Glasgow Rangers. Może nie było to zbyt mądre, ale zdecydował się, aby ją przyjąć – mówi.

W Szkocji spędził pół roku, ale w lidze nie zadebiutował. Z bliska zobaczył za to, jak urządzone są mocne kluby na zachodzie Europy, nawet jeśli Rangersi grali wtedy tylko w drugiej lidze. – Po pierwsze baza, jakiej nie ma żaden klub w Polsce. U nas mówi się o tym od 20 lat, ale nic się nie zmienia. Po drugie kibice. Stadion pełen na każdym meczu, a nawet ja byłem rozpoznawany na ulicach. Byłem tam praktycznie nikim, a kibice podchodzili, prosili o autograf albo chcieli po prostu pogadać – wspomina Gostomski.

Kto był nie fair?

Szybko wrócił do kraju, wylądował w Koronie Kielce, ale początkowo mu tam nie szło. Trafił na wypożyczenie do Chojniczanki, po powrocie jesienią zeszłego roku wreszcie wywalczył miejsce w bramce Korony. Ale wiosną już nie grał, bo w styczniu podpisał kontrakt z Cracovią. Prezes kielczan, Krzysztof Zając poczuł się oszukany. – Zachował się nie fair. Podałem mu rękę i wyciągnąłem z pierwszoligowej Chojniczanki, a jego nie było stać nawet na to, żeby powiedzieć mi wprost, że wybrał propozycję innego klubu – mówił szef Korony. Maciej Gostomski został odsunięty od pierwszej drużyny i całą rundę trenował z juniorami. Rozczarowany piłkarz założył sprawę w izbie ds rozwiązywania sporów przy PZPN.

– Zostałem bezpodstawnie odsunięty od zespołu. Nie można tak robić, przecież sportowo się broniłem, trener Dreszer mówił, że na treningach wyglądam bardzo dobrze. Miałem prawo podpisać kontrakt z Cracovią. Korona za to miała opcję, by wcześniej przedłużyć umowę ze mną, nawet bez mojej zgody. Nie interesowali się tym tematem, nie rozmawiali ze mną, a ja przecież muszę dbać o własny interes – argumentuje.

PZPN nie rozwiązał kontraktu z winy klubu, choć w 2016 roku taka decyzja została podjęta w analogicznym przypadku Radosława Cierzniaka. Dzięki temu, mógł przenieść się z Wisły do Legii pół roku wcześniej. – Nie wiem, czemu moja sprawa trwała tak długo. Korona grała na czas, a na każdą kolejną rozprawę trzeba było czekać miesiąc. Dzień przed ostateczną rozprawą usłyszałem w Koronie żebyśmy się porozumieli. Rozwiązaliśmy kontrakt, a dodatkowo musiałem zrzec się części pieniędzy. I kto tu zachował się nie fair? Ja nie mam z tym problemu, na koniec podaliśmy sobie ręce, ale oni sami wyrabiają sobie wizytówkę na przyszłość – mówi Maciej Gostomski.