Maciej Mańka: Z tym golem mi do twarzy i do śmiechu

Rozmowa z obrońcą GKS-u Tychy Maciejem Mańką.


Pamięta pan moment strzelenia gola w Niepołomicach?

Maciej MAŃKA: – Pamiętam, że biegłem do zagranej lobem przez Nemanję Nedicia piłki i myślałem, że będę przy niej szybciej w polu bramkowym niż obrońca Puszczy. Jednak poryw wiatru sprawił, że to Erik Czikosz był pierwszy i próbował wybić piłkę za siebie. Uderzył mocno i trafił mnie prosto w twarz. Poleciała nawet krew, a gratulacje za zdobycie bramki przyjmowałem lekko zamroczony.

Czy to była najbardziej kuriozalna z 27 bramek, które zdobył pan dla GKS-u Tychy w 257 występach w koszulce z trójkolorowym trójkątem na piersiach?

Maciej MAŃKA: – Na pewno pod tym względem w pierwszej trójce się mieści i nawet trochę się dziwię, że jeszcze nie krąży w sieci jako „piłkarskie jajo”. A sięgając pamięcią do moich bramek, które dla GKS-u zacząłem strzelać od meczu z Zawiszą w Bydgoszczy, gdzie 10 sierpnia 2008 roku wygraliśmy 2:0, to mogę powiedzieć, że kilka kuriozalnych trafień było.

Na przykład 12 lat temu w wygranym 2:1 wyjazdowym meczu z Rakowem, w jedynym jak na razie meczu, w którym strzeliłem dwa gole, tego drugiego zaliczyłem biodrem. A następnego, w spotkaniu z Gawinem/Ślęzą Wrocław, barkiem. Pierwszy raz jednak zdobyłem bramkę twarzą, ale najważniejsze jest to, że piłka wpadła do siatki i że wygraliśmy mecz.

Koledzy śmiali się po meczu, że „zachował pan twarz”?

Maciej MAŃKA: – Pytali czy z tym golem mi do twarzy, a ja odpowiadałem, że mi do śmiechu. Trochę tylko żałuję, że przez to chwilowe zamroczenie nie spełniłem obietnicy. Miałem przecież swojego pierwszego gola w tym roku zadedykować synowi, który co prawda jeszcze „nie kuma” co się dzieje na ekranie, ale żona ogląda z nim moje występy i mam sporą kolekcję zdjęć moich najwierniejszych kibiców w akcji. Czuję ich wsparcie więc korzystając z tej okazji powiem, że ten mój pierwszy gol po kontuzji był dla nich.

Jak przed meczem z Puszczą przyjął pan przesunięcie na lewą stronę obrony?

Maciej MAŃKA: – Zagrałem już na lewej stronie w meczu z GKS-em Bełchatów, gdy Bartek Szeliga musiał pauzować po czwartej żółtej kartce. Gdy rozmawiałem z trenerem Arturem Derbinem na temat mojej nominalnej pozycji to powiedziałem, że zarówno na prawej jak i na lewej stronie, na której spędziłem w GKS-ie sporo czasu, czuję się tak samo dobrze.

Częściej wystawiał mnie wprawdzie na prawej obronie, ale przed meczem z Puszczą znowu uznał, że będę drużynie bardziej potrzebny na lewej i… byłem zaskoczony. „Szeli” mógł przecież grać, a Dominik Połap, który w meczu z jastrzębianami, zastąpił mnie, gdy musiałem pauzować po czwartej żółtej kartce, pokazał, że można na niego liczyć. Nie było jednak czasu na zastanawianie się, bo w ubiegłym tygodniu mecz gonił mecz i praktycznie dzień przed wyjazdem do Niepołomic, na zajęciach taktycznych zorientowałem się, że będzie przesunięcie. Zresztą nie tylko ja zostałem „przestawiony”, bo połowa drużyny się zmieniła.

Najważniejsze, że te roszady obroniły się wynikiem co potwierdza, że nasza kadra jest szeroka i wyrównana. Nasz sztab szkoleniowy ma więc teraz dodatkowy atut w swoich rękach, bo, uwzględniając indywidualną charakterystykę każdego zawodnika, może wybierać wyjściową jedenastkę pod kątem: planowanej taktyki, modelu gry rywala czy nawierzchni boiska. Inaczej trzeba było bowiem grać na chwalonej przez kolegów murawie w Jastrzębiu-Zdroju, a inaczej w Niepołomicach na specyficznym boisku, które sprawia, że gra jest bardziej chaotyczna i intuicyjna. Dlatego zagraliśmy dwoma innymi drużynami, a najważniejsze jest to, że obydwa mecze wygraliśmy.

Czy dyskutujecie w szatni o waszym miejscu w tabeli?

Maciej MAŃKA: – W tej fazie sezonu nie da się od tego uciec. Są tacy, którzy nie tylko znają nasz rozkład jazdy do ostatniej kolejki, ale z zamkniętymi oczami recytują też kiedy i z kim zagrają pozostałe drużyny z czołówki tabeli. Najważniejsze nie jest jednak to, że jesteśmy na drugim miejscu, tylko to, że czujemy się mocni.


Czytaj jeszcze: Skok na drugie miejsce

Wiemy, że Radomiak ma tyle samo punktów co my, ale jeden mecz mniej, jednak to my jesteśmy wiceliderami i w tych sześciu ostatnich kolejkach praktycznie wszystko jest w naszych głowach i nogach. Dlatego skupiamy się na sobie, żeby na finiszu pokazać się z jak najlepszej strony i dalej iść drogą, której celem jest awans.

Z kim łatwiej się wam gra – z takimi drużynami jak GKS 1962 Jastrzębie i Puszcza czy z takimi rywalami jak Górnikiem Łęczna, z którym zmierzycie się w piątek na swoim boisku?

Maciej MAŃKA: – Patrząc na nasze wyniki można powiedzieć, że z lepszymi gramy lepiej. Coś w tym jest. Może to kwestia koncentracji i nastawienia. Według mnie jednak najważniejsze jest to, że te najbliższe mecze z bezpośrednimi rywalami ze ścisłej czołówki zagramy u siebie. Wierzymy też, że to spotkanie z Górnikiem Łęczna będzie już ostatnim w tym sezonie meczem bez kibiców, bo potrzebujemy ich wsparcia.

Liczymy na ich doping, bo zaczyna się gra o najwyższą stawkę, a ja pierwszy raz od pięciu lat, kiedy po powrocie z Górnika Zabrze, pod wodzą Kamila Kieresia wywalczyłem z GKS-em wejście do I ligi, znowu czuję, że dzieje się coś ważnego. Mam już za sobą awanse do II i I ligi, a teraz mierzymy w ekstraklasę. To jest najprzyjemniejsze. Dla takich spotkań się trenuje i takie chwile wspomina się po latach.


Fot. Dorota Dusik