Maciej Stolarczyk: Zastraszałem rywali

Mateusz MIGA: W futbolu pełnił pan już niemal wszystkie role, od piłkarza po dyrektora sportowego do trenera. A raz nawet wcielił się w bramkarza.
Maciej STOLARCZYK: – Tak, gdy byłem piłkarzem Widzewa, a stało się to w spotkaniu z Orlenem. Adam Piekutowski dostał czerwoną kartkę, trener wykorzystał już limit zmian i nie było komu stanąć w bramce. Padło na mnie, choć był to błąd taktyczny, bo do bramki powinien wejść zawodnik ofensywny. Puściłem trzy gole, a jednego z nich strzelił Radek Sobolewski o czym niedawno mi przypomniał. Poszło dośrodkowanie, z Radkiem do główki skakał Bartek Tarachulski. Myślałem, że Bartek wybije tę piłkę, a on myślał, że ja do niej wyjdę. Odpuścił krycie Radka, padł gol, a potem Bartek mówi: „Myślałem, że do niej wyjdziesz”, jakby zapomniał, że nie jestem bramkarzem.

To było dawno temu, Sobolewski miał wtedy bujną fryzurę. Co się stało z waszymi włosami?
Maciej STOLARCZYK: – Po prostu zniknęły. Teraz brak włosów to był klucz do tego, żebyśmy współpracowali. Czekamy jeszcze aż włosy wypadną trenerowi Kazimierzowi Kmiecikowi, nasz analityk Mariusz Kondak też wciąż ma coś na głowie, a szukamy przede wszystkim takich jak my.

W Pogoni jako piłkarz debiutował pan za trenera Włodzimierza Obsta, który lubił stawiać na młodzież.
Maciej STOLARCZYK: – Rzeczywiście, to on był pomysłodawcą mojego transferu z Gryfa Słupsk, a później przez chwilę był trenerem w pierwszym zespole. W Pogoni to był człowiek instytucja i bardzo dużo mu zawdzięczam. Ale tak na dobre w pierwszej drużynie, w ówczesnej II lidze zadebiutowałem za krakowskiego trenera, Aleksandra Brożyniaka. Jako lewy pomocnik.

Wczesne lata dziewięćdziesiąte to w polskiej piłce był zwariowany czas.
Maciej STOLARCZYK: – Pamiętam np. zupełnie inne podejście do stałych fragmentów gry. Były przydziały. Do stałych fragmentów gry delegowano pięciu zawodników, którzy mieli dobrać sobie najwyższych rywali ich kryć. Wielkich założeń nie było. Prekursorem bardziej nowoczesnego podejścia, w moich oczach, był trener Eugeniusz Różański. Wprowadzał nowinki, jak np. praca na tętnie czy badania wydolnościowe. Wysyłał też ludzi na obserwację zespołu rywali. Dziś te sprawy są mocno rozwinięte, wtedy to były dopiero początki.

Jak piłkarze podchodzili wtedy do takich nowości?
Maciej STOLARCZYK: – Wszystko co ma swoje uzasadnienie jest interesujące. Teraz piłka poszła w kierunku piłkarzy inteligentnych. Zawęziło się pole gry, trzeba szybciej myśleć, bardzo potrzebna jest wyobraźnia przestrzenna. Inteligencję u zawodników widać też po wypowiedziach, bo one również mocno zmieniły się na przestrzeni lat. To oczywiście nie tak, że wtedy nie było inteligentnych, ale w piłce byli wówczas piłkarze typowo zadaniowi. Wahadłowy miał biegać po linii, dośrodkowywać i tyle. Nie musiał funkcjonować w skomplikowanym systemie taktycznym.

 

Pan jakie miał zadania jako piłkarz?
Maciej STOLARCZYK: – Do Pogoni przychodziłem jako napastnik, zadebiutowałem jako pomocnik, a trener Różański zobaczył w moich oczach, że jestem jednak obrońcą. Przesunął mnie i tak zostało. Grano wówczas systemem 3-5-2, z ostatnim stoperem, a ja grałem jako kryjący. Trzeba było wyeliminować napastnika, który biegał obok ciebie.

Jakie metody pan stosował?
Maciej STOLARCZYK: – Oj różne, łącznie z zastraszaniem. Ponosiła mnie fantazja ułańska (śmiech). Rolę kryjących pełniłem z moim dobrym kolegą, Jackiem Sawickim, którego potem z gry w piłkę wyeliminowała kontuzja. Ostatniego stopera grał Andrzej Miązek. Stoper miał czyste buty jeśli ci dwaj dobrze zrobili swoją robotę i staraliśmy się z tego wywiązywać. Ja w sposób mniej zgodny z przepisami, Jacek bardziej, bo był lepszy piłkarsko.

Były gadki z rywalami?
Maciej STOLARCZYK: – Tak, były rozmowy. Niektórzy rywale stawali okoniem i mówili, że się zrewanżują. Ale byli i tacy co się poddawali i mówili „OK, dobra, to ja już będę spokojny, ale nic mi nie zrób”. Byli tacy, co faktycznie potrafili się wystraszyć. Dziś nie brzmi to wesoło, ale my wtedy mieliśmy w Pogoni nóż na gardle. Walczyliśmy o utrzymanie w II lidze. Po pierwszej rundzie mieliśmy chyba 8 czy 9 punktów i do utrzymania brakowało bardzo dużo. Każdy mecz był o wszystko, na szczęście udało się utrzymać, a potem był awans do najwyższej klasy.

Wspomniał pan o swoich umiejętnościach. Niedawno na antenie Canal+ wbijał panu szpileczkę Tomasz Kłos, a on przecież też wirtuozem nie był.
Maciej STOLARCZYK: – Patrzy przez swój pryzmat (śmiech). To wszystko jest na wesoło. Każdy ma rzecz, którą pielęgnuje. Moim walorem był charakter do pracy – tym zwyciężałem z innymi. Cała reszta była na poziomie średniej europejskiej, wybitny nie byłem.

Jako piłkarz w Wiśle trafił pan do fajnej drużyny. Bardzo mocnej, złożonej głównie z Polaków, a do tego z ciekawych osobowości.
Maciej STOLARCZYK: – Fajnie zbudowana drużyna. Zespół był oparty na Polakach, w większości reprezentantach. Obcokrajowcy też się trafili, byli Kalu Uche czy Mauro Cantoro, którzy zdecydowanie podnosili poziom naszej ligi. Taka konstrukcja zespołu jest jak najbardziej zasadna. Budowanie drużyny na obcokrajowcach ma sens tylko wtedy, gdy będziesz zdobywał tytuły. Nas na to nie stać, dlatego w ekstraklasie powinno się stawiać na piłkarzy krajowych i pamiętać o tym, że ostatnio za Polaków płacono najwięcej. Nie jest to jednak takie proste. Uważam że kluczowe jest rozwinięcie szkolenia dzieci i młodzieży – ich trenerzy muszą lepiej zarabiać, by nie musieli pracować na kilku etatach. Ważne są też bazy sportowe dala akademii. Dziś nie możemy szkolić przez cały rok i jest to ogromny problem. W tym aspekcie zachodnie kluby mają nad nami ogromną przewagę. Kiedyś nadrabialiśmy motoryką biegając po górach, teraz motoryka to jeden aspekt a jakość piłkarska to inny element wartościowego zawodnika.

Polacy są drodzy, nawet tacy, którzy ledwie błysnęli. Z tego powodu trudno w ten sposób budować zespół.
Maciej STOLARCZYK: – Tak, ale z drugiej strony mamy zespół Górnika. Oczywiście w Zabrzu z pewnością zdają sobie sprawę, że zdarzy im się słabszy okres, jak choćby początek tego sezonu. Ważne jest jednak to, że kibice widza tam Polaków, chłopaków z Zabrza, którzy są tożsami z klubem. Zespół złożony z obcokrajowców w środku tabeli? Z tym nikt nie będzie się utożsamiał.

W drużynie Wisły nie miał pan łatwo, bo często grał z lewej strony z Kamilem Kosowskim, który nie przepadał za powrotami do defensywy.
Maciej STOLARCZYK: – Kamil ciągle nawoływał do pressingu. Cały czas był z przodu więc było mu łatwo, a my nie zawsze nadążaliśmy. Ta współpraca była pozytywna dla Kamila, bo był cały czas widoczny, trafił do reprezentacji, wyjechał na Zachód. A i ja sobie radziłem, z pomocą kolegów – Arka Głowackiego czy Mirka Szymkowiaka. Wszystko w tej drużynie miało swoje uzasadnienie, nasza gra cieszyła oko, a do tego dochodził wynik.

Kibice Wisły do dziś wspominają pamiętny mecz z Schalke na wyjeździe. Złapaliście wtedy rywali 7 razy na spalonym. Wielu piłkarzy z tamtej drużyny Wisły mówi, że taktyki nauczyli się dopiero u Henryka Kasperczaka.
Maciej STOLARCZYK: – Tak było. W pamięci zostały mi treningi taktyczne. Musiałem nauczyć się pewnych zachowań w ofensywie i miałem z tym problem, jednak dzięki licznym powtórzeniom na treningu w końcu opanowałem te zasady. Trener Kasperczak przywiózł kilka elementów z Francji, potem zaraził tym wszystkich trenerów w Polsce i inne kluby poszły jego tropem.

Osławiona strefa bazowa, czyli przejście do defensywy z czym i dziś wiele klubów ma problem.
Maciej STOLARCZYK: – Tak, była strefa bazowa, trener Kasperczak miał różne powtarzalne hasełka. Dla mnie praca z nim była rozszerzeniem horyzontów pod względem szkolenia.

Zwolnienie Kasperczaka w drodze po trzeci z rzędu tytuł mistrzowski było błędem?
Maciej STOLARCZYK: – Myślę, że tak. Trener powinien mieć szanse, by dokończyć co rozpoczął. Miał plan i go realizował. To był dobry człowiek w dobrym miejscu.

Były mecze z Schalke, ale też przykre porażki. Która z nich najmocniej zapadła panu w pamięć?
Maciej STOLARCZYK: – Najgłębiej siedzi dwumecz z Dinamo Tbilisi. Zgubił nas grzech pychy, bo wcześniej wysoko pokonaliśmy WIT Georgia Tiblisi (8:2 i 3:0) i przed meczami z Dinamo byliśmy zbyt pewni siebie.

Na zgrupowania reprezentacji z Wisły jeździło wtedy po sześciu, siedmiu zawodników.
Maciej STOLARCZYK: – Był taki moment, że pojechała niemal cała jedenastka. Rzadko się coś takiego zdarza. Trener Paweł Janas uznał, że jak dołączy nasz dobrze funkcjonujący zespół do zawodników grających w klubach zagranicznych, może to dobrze zafunkcjonować. Szkoda, że nie do końca wyszło. Niewiele brakowało, byśmy awansowali wtedy do mistrzostw Europy. Ja grałem choćby z Węgrami na stadionie Śląskim, skończyło się 0:0, a miałem dobrą sytuację do zdobycia bramki. Zabrakło umiejętności. Nie chcę mówić, że szczęścia, bo szczęście to praca. Albo się to wypracuje albo nie.

Wcześniej, za Henryka Apostela zwiedził pan z reprezentacją trochę świata – Arabia Saudyjska, Bangkok…
Maciej STOLARCZYK: – To były takie wyjazdy dla zawodników krajowych. Egzotyki, przegląd kadr. Dopiero mecze eliminacyjnego to było dla mnie prawdziwe powołanie.

Reprezentacja zmagała się wtedy z kłopotami organizacyjnymi.
Maciej STOLARCZYK: – Dużo dziwnych sytuacji przytrafiało się z tego powodu. Choćby to, że po meczach nie zawsze można było oddać koszulkę rywalowi. W tej chwili reprezentacja jest w pełni profesjonalna. Trener Nawałka narzucił standardy, które muszą być kanonem. W reprezentacji wszystko powinno być dopięte na ostatni guzik.

Niedługo po Kasperczaku w Wiśle pojawił się Dan Petrescu, który dał panu opaskę kapitańską. Jak pan to odebrał?
Maciej STOLARCZYK: – To było mocno pozytywne. Przyszedł ktoś, kto nie znał naszych zawodników, a w przeszłości był częścią naprawdę dużych klubów. Dał mi opaskę patrząc na to, jak podchodzę do zawodu. To było bardzo mobilizujące. Z trenerem Petrescu miałem dobry kontakt.

Chyba nie wszyscy…
Maciej STOLARCZYK: – Trener był zerojedynkowy. Jeśli ktoś nie chciał funkcjonować w narzucanych przez niego zasadach, trener nie widział możliwości dalszej współpracy. Był bardzo zdyscyplinowany i rygorystyczny.

W Wiśle skreślił pana Maciej Skorża.
Maciej STOLARCZYK: – Każdy trener ma swoją koncepcję, chęć ułożenia zespołu. To naturalne. Każdy piłkarz musi spodziewać się tego, że prędzej czy później usłyszy, że nie ma dla niego miejsca.

Mówiło się wtedy, że ma pan zostać w klubie w innej roli.
Maciej STOLARCZYK: – Była taka opinia, ale nic za nią nie poszło. Trener Orest Lenczyk zaproponował współpracę w Bełchatowie i tam się przeniosłem. Tam też skończyłem grę w piłkę, po tym jak zerwałem więzadła krzyżowe.

Dobrze się z nim pan rozumiał?
Maciej STOLARCZYK: – Tak, mieliśmy bardzo dobry kontakt i relacje, a już wcześniej pracowaliśmy razem w Pogoni. Bardzo cenie sobie warsztat trenera Lenczyka i jego podejście do pracy. Był jednym z prekursorów w kwestii przygotowania fizycznego. Otworzył mi oczy na wiele spraw. Wbrew pozorom nie był tak apodyktyczny jak Dan. Dla niego najważniejsze wartości to rodzina, zdrowie. Jeśli ktoś miał pędzić 200 km/h, by zdążyć na trening, trener szybko go stopował. „Lepiej się spóźnij, poczekam na ciebie, rodzina i życie jest najważniejsze” – mówił. To było bardzo zdroworozsądkowe. Co ważne, Lenczyk cały czas szukał nowych rozwiązań. Nie kręcił się wokół własnej sztampy.

Wreszcie i pan jest trenerem Wisły i patrząc na początek tego sezonu w waszym wykonaniu, praca trenera wydaje się bardzo prosta. W Pogoni ostatnio pracował pan jako dyrektor sportowy. Mylili się?
Maciej STOLARCZYK: – Nie postrzegam tego tak. W Szczecinie byłem częścią projektu, który jest cały czas realizowany. To co do tej pory udało nam się tam zbudować uważam za fundament pod dobry klub, który za chwilę będzie mieć nowy stadion, nową bazę treningową. Usystematyzowaliśmy pracę z młodzieżą, zostało zaangażowanych wielu trenerów. Miałem tam możliwość pracy z pasjonatami, dla których ten klub to coś więcej niż tylko miejsce pracy. Było kilka niepopularnych, błędnych decyzji, ale tego nie da się uniknąć. Ściągając zawodników zawsze jest jakiś margines błędu. Oczywiście, można debatować, czy zespół osiągnął maksimum, ale warto pamiętać, że od reformy rozgrywek Pogoń zawsze była w górnej ósemce. W ostatnim sezonie borykaliśmy się z dużymi problemami, byliśmy zagrożeni spadkiem. Kluczowa była zmiana trenera, Kosta Runjaić zdołał z tymi samymi ludźmi wyjść spod kreski.

Co było najtrudniejsze w podjęciu decyzji o przenosinach do Wisły?
Maciej STOLARCZYK: – Dylemat był olbrzymi, go w Pogoni miałem świetne relacje z prezesem. Pracowałem tam już od 10 lat – byłem trenerem juniorów, koordynatorem, asystentem trenera, przez chwilę pierwszym trenerem, dyrektorem… Znałem klub od podszewki, a poza tym miałem stabilna pracę, co niektórzy bardzo sobie cenią. Ale z tyłu głowy miałem myśl, że chce pracować jako trener. Gdy więc zgłosiła się Wisła, a czasu na podjęcie decyzji nie było wiele, musiałem zrobić dużą burzę mózgów.

Z kim się pan konsultował?
Maciej STOLARCZYK: – Ja oczywiście lubię słuchać doradców, rodziny, przyjaciół, ale potem decyzję podejmuję sam i tak samo było teraz. Słytszałem różne głosy, na tak, na nie, ale zwyciężył mój głos wewnętrzny.

Mecz z Lechem, od 0:2 do 5:2 może przejść do historii, ale fajnie byłoby, gdyby był początkiem czegoś większego.
Maciej STOLARCZYK: – To było bardzo ciekawe spotkanie dla kibica, także takiego postronnego, ale za nami dopiero dziewięć kolejek. Po zakończeniu sezonu będziemy mogli usiąść i powiedzieć, czym był dla nas ten mecz. To, że byliśmy przez chwilę na pierwszym miejscu nie jest niczym wyjątkowym, bo teraz nad ósmym miejscem mamy tylko 5 punktów przewagi. Mam pełną świadomość tego, że my jeszcze nic nie zrobiliśmy.

Odejście gwiazdy czasem cementuje zespół, tak było w przypadku transferu Carlitosa?
Maciej STOLARCZYK: – Myślę, że tak. Po pierwsze, teraz pozostali zawodnicy nie boją się brać na siebie odpowiedzialności za zespół. Po drugie, pamiętajmy, że to zespół wykreował Carlitosa. Teraz podobnie jest ze Zdenkiem. Cieszę się, że strzela gole, bo jest to efekt jego pracy, on autentycznie codziennie chce być lepszy. Ale bez zespołu by tego nie zrobił.

Gdzie chował się do tej pory Martin Kostal?
Maciej STOLARCZYK: – Jego obecna gra to efekt ciężkiej pracy. Kluczowe teraz jest, by potwierdzał to, co pokazał do tej pory. Na tym polega w sporcie zwyciężanie.

Latem wziął pan zespół ostro do galopu.
Maciej STOLARCZYK: – Nie spotkałem tutaj żadnego marudy. Wszyscy wiedzieliśmy, że musimy się dobrze przygotować. Trafiłem na grupę ludzi, którzy są bardzo świadomi tego, co robią.

Czemu Patryk Małecki odszedł? Nie boi się pan, że kadra będzie za wąska?
Maciej STOLARCZYK: – Dlaczego odszedł? To bardziej pytanie do Patryka. Pojawiła się oferta i był nią zainteresowany. W sporcie czasem musisz podejmować wyzwania. A co do kadry, to mam nadzieję, że nie okaże się za wąska. To jest szansa dla zawodników, którzy wcześniej nie mieli możliwości grania.

Jednak lista takich zawodników jest już bardzo krótka.
Maciej STOLARCZYK: – Są jeszcze tacy, którzy podczas treningów dają mi sygnały, że chcą grać. Chcą być częścią tego zespołu, a jeszcze nie dostali takiej stuprocentowej szansy.

Nie wiedzieliśmy, czego spodziewać się po panu jako trenerze. Tym czasem Wisła gra nie tylko skutecznie, ale też ładnie dla oka. Styl jest dla pana ważny?
Maciej STOLARCZYK: – Tak. Oczywiście, kluczowe jest zwycięstwo, bo wszyscy przez ten pryzmat rozliczają trenera, ale styl też jest dla mnie istotny. Taki Jose Mourinho to zwycięzca, dla którego wygrana jest elementarna. Nie neguję jego stylu, bo trudno to robić, gdy ktoś ma tyle trofeów, ale dla mnie styl jest równie ważny. Chodzi o to, by dać kibicowi coś, co pozwoli zapomnieć o szarej rzeczywistości. Dla mnie stylowym trenerem był Alex Ferguson, który kładł na ten aspekt duży nacisk.

Zaskoczyło pana powołanie dla Rafała Pietrzaka?
Maciej STOLARCZYK: – Nie, bo wcześniej rozmawiałem z selekcjonerem i wiedziałem, że Rafał jest pod lupą. Chciałbym, aby nie skończyło się to na jednym razie,  żeby Rafał stał się reprezentantem, ale to jest bardzo trudne. Musi się przyzwyczaić, że teraz wszystkie oczy będą zwrócone na niego. Będzie musiał poradzić sobie z tą presją, a na boisku pokazać jeszcze więcej, by w reprezentacji zadomowić się na stałe.

Nie ma pan łatwo w Wiśle, bo co chwilę pojawiają się kolejne afery, zdarzają się też poślizgi w wypłatach.
Maciej STOLARCZYK: – Trudno się od tego w pełni odciąć. Od początku sezonu coś nas kłuje. Żeby było weselej – niemal każda z tych kwestii wychodzi na zewnątrz i staje się tematem do dyskusji. Nie jestem zwolennikiem teorii spiskowych, ale dla mnie jest to nienaturalne, że co chwile mamy rzucane kłody pod nogi. Mam nadzieję, że ten temat zostanie zamknięty jak najszybciej.