Maksymalne ciśnienie ŁKS-u przed Gdynią

Łodzianie, chcąc przedłużyć nadzieje na szybki powrót do ekstraklasy, muszą zdobyć Gdynię, co w historii nie udało im się nigdy wcześniej!


Obie drużyny łączy status spadkowicza z ekstraklasy, obie chciały do niej wrócić z pomocą trenera Ireneusza Mamrota, któremu jednak w trakcie sezonu dziękowały, obie muszą być rozczarowane tym, że po świetnym starcie rozgrywek potem mocno spuściły z tonu, nie awansowały bezpośrednio i teraz muszą brać udział w barażowej dogrywce. Dziś wieczorem Arka podejmuje ŁKS, z którym w tym sezonie nie przegrała – bezbramkowo remisując w październiku u siebie i wygrywając 2:1 w kwietniu w Łodzi – i który… nigdy w historii nie pokonał jej w Gdyni.

Najgroźniejszy rywal

– My o ekstraklasę graliśmy każdy mecz, dlatego ciśnienie cały czas było podniesione, a teraz jest już „odkręcone” na maksa. Kwestia, jak zniosą to zawodnicy – mówi Dariusz Marzec, szkoleniowiec Arki. – Podejrzewam, że mecz będzie naprawdę ciekawy. W ŁKS-ie doszło ostatnio do wielu zmian, przede wszystkim na ławce trenerskiej. Ten zespół złapał trochę świeżości, oddechu, wygląda inaczej niż jeszcze miesiąc temu.

To na pewno jedna z najlepszych drużyn w I lidze, jeśli popatrzymy na potencjał, jaki ma. Uważam, ze dotychczas spisywał się poniżej swoich możliwości. Ale to najgroźniejszy rywal. Wiemy o tym i podchodzimy do niego naprawdę z szacunkiem – podkreśla Marzec.

ŁKS rzeczywiście jest na wznoszącej. Po rozstaniu z trenerem Mamrotem i powierzeniu zespołu dotychczasowemu członkowi sztabu, Marcinowi Pogorzale, łodzian jakby „puściło”. Pod wodzą 33-latka pokonali Bruk-Bet Termalicę Nieciecza 3:2 i zremisowali w Tychach 1:1, w obu przypadkach zdobywając bramki w końcówce.

– Zawodnicy wykonują dobrą pracę… sami ze sobą – przekonuje Pogorzała. – Dwa ostatnie mecze pokazały, jak są odporni psychicznie. Analiza wyjazdu do Tychów wykazała, jaki mają spokój. Czas upływał, przegrywaliśmy, ale nie było nerwowości w grze, a konsekwencja – podobnie jak wcześniej z Bruk-Betem. Bardzo się cieszę, że strzelane gole są konsekwencją dobrej gry, a nie dobra gra jest konsekwencją strzelonych goli. Mentalnie jesteśmy gotowi na te wyjątkowe na swój sposób mecze barażowe, obciążające trochę bardziej. Jestem spokojny o zawodników – deklaruje tymczasowy szkoleniowiec ŁKS-u.

Dali im odpocząć

Łodzianie obudzili się, gdy już o miejscu premiowanym bezpośrednim awansem nie było mowy. Dłużej szansę na takowe mieli gdynianie, ale na ostatniej prostej zawiedli, tracąc punkty z Widzewem, Koroną i Radomiakiem. Dopiero w minioną niedzielę zgarnęli pełną pulę, wygrywając 3:0 w Głogowie i pieczętując 4. miejsce, dające im status gospodarza barażowego półfinału.

– Mecz w Głogowie był dla nas ważny, by zapewnić sobie grę w środę u siebie. Poza tym wiadomo, że zwycięstwa zawsze podnoszą morale. Jesteśmy w trakcie maratonu. Zakładamy, że rozegramy trzy spotkania w ciągu tygodnia. Z Chrobrym zrobiliśmy taki manewr, by oszczędzić zawodników z podstawowej jedenastki. Część zagrała mniej, część w ogóle, a niewielu chłopaków rozegrało cały mecz. Nie obawiam się o ich kondycję. Wyglądamy motorycznie dobrze, wszyscy zawodnicy są gotowi do gry – oznajmia trener Arki.

Problemów kadrowych nie ma też w Łodzi. – Mamy pozytywny ból głowy przy wyborze składu. Jeszcze zastanawiamy się nad niektórymi pozycjami. Najważniejsze, by każdy z zawodników miał w głowie tylko jedno: osiągnięcie celu jako zespół, nawet kosztem interesów indywidualnych. Arka to zespół, który zajął w lidze wysokie miejsce, ma niezłych piłkarzy, wypracowane schematy. Musimy być na to gotowi. Wyobrażam sobie, co będzie, gdy wygramy w tym tygodniu dwa mecze. Robimy wszystko, by do tej radości doprowadzić – mocno akcentuje 33-letni szkoleniowiec ŁKS-u.


Fot. Piotr Matusewicz/PressFocus