Maksymilian Stryjek robi furorę w Livingston!

Z nim między słupkami drużyna prawie nie przegrywa, traci niewiele goli, a niebawem zagra w finale Pucharu Ligi Szkockiej.

Kiedy w 2013 roku Maksymilian Stryjek, 17-letni wówczas bramkarz Polonii Warszawa, wyjeżdżał z Polski do Sunderlandu, mówiło się o nim jak o kolejnym bardzo zdolnym bramkarzu, który w przyszłości może zwojować świat. Miał już wtedy za sobą występy w reprezentacji do lat 17, a w klubie, który występował wówczas w Premier League, miał się przede wszystkim uczyć bramkarskiego rzemiosła.

Występował w zespołach juniorskich, był także wypożyczany do klubów z niższych lig, a pewnie sporym przeżyciem było dla niego to, że raz usiadł na ławce rezerwowych w starciu Premier League. Z bliska widział mecz, w którym „Czarne koty” mierzyły się z Southamptonem.

Późnym latem 2016 rok Stryjek był zmiennikiem Jordana Pickforda, dziś golkipera Evertonu i pierwszego bramkarza reprezentacji Anglii. Sunderland prowadził w tamtym meczu David Moyes, a w drużynie rywali wystąpił obiecująco zapowiadający się obrońca, Virgil van Dijk.

Był sąsiadem Bednarka

Losy polskiego bramkarza i holenderskiego defensora więcej się ze sobą nie splotły. Leczący obecnie uraz Van Dijk to dziś najlepszy środkowy obrońca na świecie, a Stryjek jeszcze nie dawno był zawodnikiem zespołu występującego w… piątej lidze angielskiej. National League to ostatni szczebel centralny w angielskim systemie ligowym.

Polski golkiper występował w Eastleigh FC. To zespół z niewielkiego miasteczka na południu Anglii, które leży tuż obok Southamptonu. Bramkarz był zatem sąsiadem Jana Bednarka. Obaj znają się zresztą całkiem nieźle, bo są z tego samego rocznika – 1996 – i występowali razem w juniorskich reprezentacjach.

W latach późniejszych jednak, jeżeli idzie o poziom rozgrywkowy, wyrosła między nimi przepaść, bo przecież kluczowy obrońca reprezentacji Polski regularnie występuje w angielskiej ekstraklasie.

Latem zeszłego roku Stryjek również trafił na najwyższy poziom rozgrywkowy, z tą różnicą, że w Szkocji. Polski golkiper chciał wreszcie, by jego kariera ruszyła i zdecydował się podpisać kontrakt z Livingstonem, 9. drużyną Scottish Premier League poprzedniego sezonu. Co ciekawe, sporo zaryzykował.

„Lwy” nie potrzebowały bowiem pierwszego golkipera i najpierw Stryjek pojechał na testy. Spodobał się sztabowi szkoleniowemu, który zapewnił go, że będzie bronił w meczach Pucharu Szkocji i Pucharu Ligi Szkockiej. Od początku sezonu ligowego podstawowym bramkarzem Livingston był wypożyczony wypożyczony z Glasgow Rangers, Robby McCrorie, zawodnik szkockiej młodzieżówki, powoływany już do reprezentacji seniorskiej.

Pod wodzą… budowlańca

Na początku sezonu, w sierpniu zeszłego roku, McCrorie – taki był zapis w umowie wypożyczenia – nie mógł zagrać w meczu przeciwko „Strażnikom” i do bramki wskoczył Stryjek. Zachował czyste konto, co w tym sezonie, w starciach z drużyną Stevena Gerrarda, jest niemal niewykonalne. Licząc wszystkie rozgrywki, drużyna z Ibrox Park rozegrała 36 meczów. I tylko w jednym z nich, w starciu właśnie przeciwko zespołowi polskiego bramkarza, nie strzeliła gola!

Stryjek na siedem kolejnych spotkań ligowych usiadł z powrotem na ławkę rezerwowych, ale drużynie nie szło i trener Gary Holt postanowił coś zmienić. Tym razem Livingston przegrało z Rangers 0:2, ale Stryjek został w bramce na kolejne spotkania. W międzyczasie McCrorie’go dopadł koronawirus, a drużynie nadal nie szło. Aż wymieniono trenera. Holta zastąpił od dawna pracujący w klubie David Martindale. Co ciekawe, człowiek ten był kiedyś… budowlańcem i przez jakiś czas w Livingston pomagał na zasadzie wolontariatu.

Jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki zespół zaczął wygrywać, a Stryjek zbierał coraz lepsze recenzje. Polak wystąpił w ośmiu z dziewięciu ostatnich meczów ligowych pod wodzą nowego menedżera. Nie zagrał tylko w zremisowanym 2:2 starciu z Celtikiem, choć nieco wcześniej – z tym samym rywalem – również zdołał zachować czyste konto.

W sumie zagrał w lidze 12 razy i 5-krotnie nie wpuścił gola. A jeszcze lepiej wiedzie mu się w Pucharze Ligi Angielskiej. Polski golkiper zachował czyste konto w 1/8 finału, ćwierćfinale i półfinale, a jego zespół, w minioną niedzielę, awansował do decydującej rozgrywki.

I ma duże szanse, by drugi raz w historii wygrać tak cenne trofeum, bo szkockie potęgi, czyli Rangers i Celtic, przepadły na wcześniejszych etapach rywalizacji. 28 lutego w decydującym starciu „Lwy” zmierzą się – na Hampden Park w Glasgow – z St. Johnstone. Drużyną, którą w tabeli znacznie wyprzedzają. Livingston zajmuje 5. miejsce, a jej finałowy rywal jest na 9. pozycji.

Był na Euro, Widzew go chciał

Jeszcze cztery lata temu obecna drużyna Maksymiliana Stryjka grała w III lidze. Przeżywała wówczas spore problemy finansowe, a w oczy zaglądało jej widmo bankructwa. Tymczasem teraz, przynajmniej na razie, jest rewelacją sezonu rozgrywek w Szkocji, w czym nasz golkiper ma spory udział. Jego łączny dorobek w tym sezonie na wszystkich frontach to 17 występów, 8 czystych kont i zaledwie 9 wpuszczonych bramek.

Ważniejsze jest jednak chyba to, że po latach niebytu i tułania się po niższych ligach angielskich, młody przecież nadal, bo 25-letni bramkarz, znalazł takie miejsce, w którym jest z stanie pokazać pełnię swoich możliwości. Livingston może okazać się dla niego trampoliną do większych wyzwań. Również dlatego, że klub podpisał z nim trzyletnią umowę.

Prócz wspomnianych występów w juniorskich reprezentacjach Polski kibice w naszym kraju mogą kojarzyć nazwisko Maksymiliana Stryjka z tego, że bywał powoływany reprezentacji młodzieżowej reprezentacji Polski. Nigdy w niej jednak nie zagrał, choć znalazł się w kadrze na rozgrywane w Polsce Euro 2017.

Pierwszym bramkarzem naszego zespołu był wówczas Jakub Wrąbel, a jego zmiennikiem Bartłomiej Drągowski. Niedawno zanosiło się, że Stryjek wróci do Polski. Na stole miał bowiem konkretną ofertę z Widzewa Łódź, ale ostatecznie postanowił wybrać się do Livingston. Czas jeszcze pokaże, ale wszystko wskazuje, że postąpił bardzo słusznie. Nie zamienił Stryjek, przechodząc z piątej ligi angielskiej do szkockiej ekstraklasy, siekierki na kijek.


„Holy Goalie” i… Lewandowski z Torunia

Myśląc o polskich bramkarzach występujących w szkockiej ekstraklasie mówimy Artur Boruc, który przez pięć lat gry dla Celtiku Glasgow dorobił się miana legendy tego klubu. „Holy Goalie” wystąpił w barwach „The Bhoys” ponad 200 razy, trzykrotnie wygrał mistrzostwo Szkocji, a zasłynął m.in. koszulką z wizerunkiem Ojca Świętego, Jana Pawła II, a także z tego, że nie cierpieli go kibice Glasgow Rangers.

Boruc nie był jednak jedynym naszym golkiperem, który występował w szkockiej ekstraklasie. Zaczęło się ponad… 70 lat temu. Gerard (Gerhard) Mrowiec, o którym wiadomo bardzo niewiele, poza tym, że wcześniej był żołnierzem PSZ na Zachodzie, zagrał 21 razy w barwach Stirling.

Jego zespół spadł jednak do drugiej ligi. W tym samym okresie co Boruc, w Szkocji bronił Zbigniew Małkowski. W barwach trzech klubów: Hibernianie, Gretnie i Inverness. Zawodnikiem pierwszego z wymienionych zespołów był nieco później również Grzegorz Szamotulski, ale zbyt długo w Edynburgu nie zabawił.

Tymczasem aż trzy sezony spędził w Dundee United Radosław Cierzniak i w tym okresie opuścił zaledwie dwa mecze ligowe, rozgrywając 112 spotkań. Zupełnie inaczej swą przygodę ze Szkocją wspomina natomiast Maciej Gostomski. W styczniu 2016 roku bramkarz ten podpisał kontrakt z Glasgow Rangers. Szybko jednak zrozumiał, że nie ma najmniejszych szans na to, by przebić się do składu i umowę postanowił rozwiązać.

Zawodnikiem najbardziej utytułowanego szkockiego klubu był przez… 73 dni. Kilku polskich bramkarzy grało w Szkocji na niższych poziomach. Również tych bardzo niskich, amatorskich, choć jeden z takich golkiperów zrobił w Szkocji, dokąd pojechał głównie do pracy, małą furorę. Bramkarzem piątoligowego Fort William był bowiem przez pewien czas… Robert Lewandowski. 47-letni dziś torunianin.

Fot.. twitter.com/LiviFCOfficial/status