Nowy dyrektor sportowy Ruchu: Martw się wtedy, gdy jest dobrze

Ile ma pan z domu na stadion?
Marek MANDLA: – W krokach, kilometrach, minutach? Czasem to 5 minut, a czasem – 20. Zależy od tego, co jest na drogach. Poważnie mówiąc – 2,5 kilometra.

Czyli jak w domu.
Marek MANDLA: – Tak jest. Od zawsze!

Teraz będzie pan tu dyrektorem sportowym. Zaskoczenie?
Marek MANDLA: – I tak i nie. Jestem w klubie od września. Propozycja, którą otrzymałem, była pewnym zaskoczeniem. Przemyślałem ją i podjąłem decyzję.

Długo pan się zastanawiał?
Marek MANDLA: – To chyba nieistotne. Stało się, jak się stało. Normalna kolej rzeczy. Nie warto do tego wracać.

To dla pana wyzwanie?
Marek MANDLA: – Pewnie, że tak. I kolejna motywacja do pracy, a to jest najważniejsze. W branży funkcjonuję od 30 lat. Zazwyczaj zawsze byłem blisko szatni, blisko linii, ławki. Teraz przychodzi mi pełnić inną rolę. W klubach, w których pracowałem, też się jednak takimi sprawami jako trener zajmowałem. Można powiedzieć, że jeździłem z dwiema teczkami: w jednej były dokumenty, w drugiej – sprzęt.

W BKS-ie Stali Bielsko-Biała przez lata rozporządzał pan budżetem płacowym na drużynę. Taki model brytyjski.
Marek MANDLA: – Wyznaję taką filozofię. Uważam, że – cokolwiek by mówić – funkcja dyrektora sportowego w Polsce nie jest jeszcze do końca wykorzystywana. To moje zdanie. Trener jest odpowiedzialny za wynik, trener jest na piedestale, to jego pokazują kamery i jego rozliczają za wynik. A skoro tak, to musi też brać odpowiedzialność za materiał, z którym pracuje.

W Chorzowie współpracuje pan z Markiem Wleciałowskim.
Marek MANDLA: – Nie widzę problemów. Trenera Wleciałowskiego znam bardzo długo. Obaj mieszkamy w Chorzowie, niedaleko siebie, mamy podobną filozofię życia. Jakoś się dogadamy.

Ruch jest na zakręcie. To nie będzie dla pana łatwy chleb.
Marek MANDLA: – I tak i nie. Ktoś kiedyś powiedział: „Martw się wtedy, gdy jest dobrze”. Oczywiście, że zawsze może być gorzej, ale umówmy się – jesteśmy może nie tyle na dnie, co niższym poziomie. Może być tylko lepiej. I powinno być.

Tak odpowiedzialnej funkcji jeszcze pan nie sprawował?
Marek MANDLA: – Nikt nie urodził się dyrektorem z wielką marką. Każdy kiedyś nabierał doświadczenia. Jestem człowiekiem młodym, wiele pięknych chwil przede mną (śmiech). W tej chwili muszę wyznaczyć sobie priorytety na najbliższy okres i dokonać audytu obszarów, za jakie będę odpowiedzialny. Pierwszą – nadrzędną – kwestią jest poukładanie spraw związanych z pierwszym zespołem. Dopiąć wszystkie te rzeczy, które zostały już ruszone. To, co wykonywał poprzedni dyrektor sportowy, muszę dokończyć, bo przecież przejmuję jego obowiązki.

Dotąd był pan kojarzony z niższymi ligami. To sygnał, w jaką stronę pójdzie polityka Ruchu?
Marek MANDLA: – O polityce chciałbym mówić jak najmniej, szczególnie w naszym kraju… A poważniej: wszystko zależy od skali. Dla niektórych obszar lokalny to Europa, dla innych – Chorzów i Świętochłowice. Jestem rodowitym chorzowianinem, ale nigdy nie pracowałem tu w żadnym klubie. Działałem w Zabrzu, Bielsku-Białej, Katowicach. Możemy sprowadzić ten kilkudziesięciokilometrowy obszar między Zabrzem a Bielsko-Białą do lokalności. Łatwiej nam logistycznie sięgać po zawodników z regionu, ale im wyższy poziom sportowy, tym skautingiem trzeba objąć większy obszar.

Zna pan rynek niższych klas rozgrywkowych?
Marek MANDLA: – On się cały czas zmienia. Gdy prowadziłem Walkę Makoszowy, praktycznie w ogóle nie było pośredników. Dzisiaj każdy zawodnik ma swojego menedżera. Do lokalnego obszaru nie będziemy się ograniczać. Priorytetem jest jednak to, abyśmy stawiali na swoich chłopaków. O tym zawsze ładnie się mówi, ale chcemy w Ruchu stworzyć klimat dzięki zawodnikom, którzy chcą się z klubem wiązać. I – mówiąc górnolotnie – pisać tu swoją legendę. Niech to będą zawodnicy, w których żyłach płynie niebieska krew, tak jak było kiedyś. Serducho ma być poświęcone Ruchowi. Nieraz przecież bywa, że dany piłkarz przychodzi do klubu, a już zastanawia się, gdzie będzie grał w następnym sezonie. Takie są jednak czasy i tego nie zmienimy. Będziemy prowadzić taką politykę, by była dla klubu odpowiednia.

Jak wygląda obecnie skauting Ruchu?
Marek MANDLA: – Gdy trafiłem do klubu, tej komórki de facto nie było. Byłem osobą, która we wrześniu, podejmując pracę, miała zająć się skautingiem. Zrobiłem pewien plan, on jest gotowy. Jak to bywa, na tworzenie jakiejkolwiek struktury potrzebne są środki. To musi być sieć skautingu. Tworzymy umowy o współpracy ze skautami. Można powiedzieć, że byłem szefem i skautem w jednej osobie. Zapraszamy do współpracy. W tej chwili musimy zająć się pierwszym zespołem, ale w moim zakresie będą trzy obszary: obok pierwszego zespołu, także młodzież i skauting. Musimy zdawać sobie sprawę, że tę komórkę trzeba rozwinąć. Im wyższy poziom sportowy, tym będzie bardziej potrzebna.

Czy jakikolwiek zawodnik, który tej zimy pojawił się w drugoligowej drużynie, był z „pańskiego nadania”?
Marek MANDLA: – Nie. Wszedłem w środek tego wszystkiego. Decyzje, które zapadały i zapadają w gabinetach, to pokłosie działań podjętych wcześniej. Jedynie mogłem pomagać trenerowi w wydaniu swojej opinii – z racji faktu, że też param się przecież tą dyscypliną. Nie miałem wielkiego wpływu na przyjście tych zawodników, wyszukanie ich. Jak to w okienku transferowym, jest ruch w interesie. Można było niektórych sprawdzić, o niektórych popytać, bo przecież ma się swoje kontakty. W pracy skauta głównie koncentrowałem się na młodych graczach.

To znaczy?
Marek MANDLA: – Miałem zająć się skautingiem dla grup młodzieżowych. Umówmy się – zespoły juniorskie Ruchu nie potrzebują zawodników na siłę, a autentycznych wzmocnień. Drugoligowy Ruch to jedno, ale młodzież to praktycznie ekstraklasa. Trudno w naszym regionie o takowe. Ci, których byśmy chcieli, to zawodnicy zakontraktowani i grający w innych zespołach, najczęściej – klubów ekstraklasy. Uważam jednak, że narybek zawodników z potencjałem znaleźliśmy. Na przełomie listopada i grudnia robiliśmy testy selekcyjne chłopaków obserwowanych przeze mnie – ale nie tylko, bo tym samym zajmują się też trenerzy naszej młodzieży. Wybraliśmy kandydatów, część pojedzie na obozy z drużynami młodzieżowymi. Trafią do nas w lipcu. Tworzymy klasy sportowe roczników 2002, 2003 i 2004.

Jak ważne będzie wywalczenie utrzymania w Centralnej Lidze Juniorów?
Marek MANDLA: – Nie powiem, że to w naszym klubie priorytet, ale dla Akademii – już tak. Zawsze przecież lepiej grać na najwyższym poziomie, mierzyć się z najlepszymi zespołami w Polsce, niż rywalizować tylko w województwie.

A ławki trenerskiej panu nie brakuje?
Marek MANDLA: – Wziąłem sobie jedną do domu. Gdy przychodzę z pracy, zawsze sobie posiedzę, pogwiżdżę, na żonę pokrzyczę…

 

Na zdjęciu: Po wielu latach spędzonych na ławce trenerskiej Marek Mandla pełni teraz inną rolę, ale chce być blisko drużyny.