„Maniol” wysłał sygnał

Wszędzie było go pełno. Raz za razem hasał po prawym skrzydle, wykonywał stałe fragmenty gry, aż wreszcie pięknym uderzeniem głową – niczym rasowy snajper – zapewnił tyszanom wygraną. Tak dobrego Macieja Mańki, jak w ubiegłotygodniowym meczu z Olimpią Grudziądz (1:0), kibice GKS-u nie oglądali już dawno.

Duża radość

– Radość była duża. Powiedzmy sobie szczerze, że ostatnimi czasy – patrząc na moją osobę – nie było do niej powodów. Zimą przyplątała mi się kontuzja. Miałem problem z udem prawej nogi. Wyszło z tego pięć tygodni przerwy, co na pewno mi nie pomogło i nie pozwoliło wesprzeć drużyny tak, jak tego bym chciał. To był ciut poważniejszy uraz, nie jakaś „agrafka”, trochę to trwało, zanim się odbudowałem. Wróciłem już jednak do pełnej dyspozycji, dlatego ta bramka tym bardziej mnie ucieszyła, bo dałem zespołowi coś od siebie – opowiada 28-letni wychowanek klubu z Tychów.

Gdy zimą 2016 roku na stałe wrócił do GKS-u po kilku latach spędzonych w ekstraklasowym Górniku Zabrze, pomógł tyszanom awansować do I ligi. W niej jednak z rundy na rundę zdawał się gasnąć. Ostatnią jesień – podobnie jak cała drużyna – miał kiepską. Wypadł z wyjściowego składu, a patrząc na dobrą dyspozycję Mateusza Grzybka na prawej obronie, wydawało się, że prędko nie wskoczy do jedenastki. Stało się to w poprzednim tygodniu.

Czują się mocni

Najpierw – w Bielsku-Białej – zastąpił Grzybka, który pauzował za kartki. Potem wskoczył na nietypową dla siebie prawą pomoc, wskutek problemów personalnych zespołu, m.in. absencji Łukasza Grzeszczyka i Edgara Bernhardta.

– Jeszcze w czasach czwartej ligi byłem rzucany czy to na prawą, czy na lewą flankę, ale od dłuższego czasu nie miałem z tą pozycją styczności. Sam śmieję się z siebie, że w Grudziądzu przez 10 minut byłem zagubiony. Nie zamykam się jednak na tę pozycję. Trzeba być uniwersalnym. Mówi się, że jak ktoś jest do wszystkiego, to jest do niczego, ale ja tak tego nie postrzegam. Trzeba być uniwersalnym – podkreśla „Maniol”.

Pytamy go, na ile progres jego dyspozycji to efekt jego indywidualnej przemiany, a na ile – po prostu pozytywnej metamorfozy całego GKS-u, jaka dokonała się pod wodzą Ryszarda Tarasiewicza.

– Wszyscy czerpią z tego, że jako drużyna dobrze funkcjonujemy. Nie ukrywam, że czuję się bardzo związany z tym klubem. Może aż za bardzo biorę wszystko do siebie, bardziej niż inni się przejmuję. Jesień była kiepska, siedziało to wszystko w głowie. Nie mam jednak 18 lat, żeby się podpalać. Po prostu, czekałem na swoją szansę. Wiedziałem, że jeśli będę ciężko pracował, to w końcu przyjdzie mecz, który mi wyjdzie. Teraz kwestia, by podtrzymać dobrą dyspozycję; czy to wchodząc z ławki, czy w jakikolwiek inny sposób. Nie jest też tak, że nagle każdy stał się profesjonalistą, bo w pierwszej rundzie też nie można na zaangażowanie powiedzieć złego słowa. Najzwyczajniej w świecie nie układało się. Teraz jesteśmy mocni jako zespół – przekonuje Mańka.

Tu jest jego dom

Kontrakt „Maniola” z GKS-em wygasa po sezonie. Występem w Grudziądzu dał sygnał, że powalczy o nową umowę. – Los się do mnie uśmiechnął, bo mogłem o sobie przypomnieć. Zawsze chciałem grać dla GKS-u Tychy. Jestem stąd i nie wyobrażam sobie dziś, bym miał występować gdzieś indziej. Co tu jeszcze dodawać? Zobaczymy, jak potoczy się sytuacja. Tu czuję się jednak najlepiej, tu jest mój dom i tu chcę grać. Najwięcej zależy ode mnie samego i mojej dyspozycji. Będę robił wszystko, by móc nadal grać w GKS-ie – przyznaje 28-latek.