Marcin Jaroszewski: Chcemy być mądrzy przed szkodą

Rozmowa z Marcinem Jaroszewskim, prezesem Zagłębia Sosnowiec.


12 porażek w rundzie, 10 przegranych spotkań w 2012 roku na Ludowym. To był fatalny rok, beznadziejna runda dla Zagłębia. Nie czuł Pan po ostatniej porażce z Miedzia upokorzenia? Jako prezes, jako szef, jako kibic, bo przecież najpierw był Pan kibicem a dopiero później prezesem.

Marcin JAROSZEWSKI: – Upokorzenie to słowo, które można sobie ewentualnie zostawić na wypadek katastrofy, która mogłaby nadejść na koniec sezonu. Jeśli maksyma „Dopóki walczysz, jesteś zwycięzcą” ma mieć sens, to do upokorzenia daleko. Ale uczucia bliskie temu słowu faktycznie towarzyszą od jakiegoś czasu. To jest sport i w nim czasami bywa się w bardzo ciężkim położeniu. I w takim jesteśmy.

Zaledwie kilka dni temu mówił Pan, że zima kadrowej rewolucji nie będzie, ze ten zespół, także zdaniem trener Kazimierz Moskal nie potrzebuje gruntownych zmian. Tymczasem po meczu z Miedzią trener dopomina się konkretnych wzmocnień. Ustaliliście już z trenerem ostateczna wersja jak ma wyglądać zespół wiosna?

Marcin JAROSZEWSKI: – Nawiązuje Pan do wywiadu w Przeglądzie Sportowym, w kontrze do ostatniej konferencji prasowej. Wywiadu udzielałem przed ostatnimi czterema meczami, gdzie miałem świadomość jakie jest morale zespołu i z jaką ilością kontuzji mamy do czynienia. To był jeszcze czas, gdy trener liczył, że zawodnicy których widzi na treningach, zna z lat poprzednich, oddadzą to w meczach i daliśmy sobie czas do końca rundy. Moim obowiązkiem było w tym momencie budować piłkarzy i dać sygnał, że w nich wierzymy.

Zresztą tak było. Każdy kolejny mecz zmieniał optykę i te kilka kolejek  zweryfikowało kilka osób negatywnie. Stąd słowa trenera. W międzyczasie ustaliliśmy pozycje które jednak powinniśmy wzmocnić. Waszą rolą szukać sensacji i zbierać „lajki”, stąd taka czarno- biała interpretacja, a czas w piłce biegnie szybko. Ale tak ten świat funkcjonuje i nikt nie ma zamiaru się obrażać. Najstarsza na świecie jest wczorajsza gazeta…

Robert Tomczyk, Robert Podoliński czy Kazimierz Moskal. Jeśli dojdzie do transferów to kto będzie za nie odpowiadał? Gdzie kucharek sześć…

Marcin JAROSZEWSKI: – Tomczyk za transfery nie odpowiada i ten temat zamknijmy. Zajmuje się sprawami administracyjnymi w pionie sportowym. Dlatego opowiadania o jego kłótni z trenerem Moskalem po meczu z Miedzią, są tak samo prawdziwe jak bójka Roberta Stanka z Dariuszem Dudkiem po meczu z Lechią Gdańsk. Urojenia wklepywane w klawiaturę przez żądnych taniej sensacji sobie darujmy, bo na tłumaczenia kolumn w gazecie nie starczy.

Nad transferami pracuje wiele osób, w tym Robert Podoliński w konsultacji ze sztabem pierwszego zespołu i dopiero po tej weryfikacji kandydat musi zostać zaakceptowany przez I trenera. Ja pytam ile to kosztuje. Bez akceptacji Kazimierza Moskala zawodnik w Zagłębiu nie zagra. Tyle. Zresztą nie ma klubu w Polsce ani na świecie, gdzie za transferami stoi jeden człowiek. To nie tak, że odpowiedzialność się rozmywa, ale pracy jest w tym obszarze mnóstwo.

Przyznaje Pan ze nie ogląda spotkań Zagłębia na Ludowym bo to nie na Pana nerwy. Doradca zarządu w czasie gdy Zagłębie gra swoje spotkanie komentuje mecz w TV. Zbyt profesjonalnie to nie wygląda…

Marcin JAROSZEWSKI: – Nie trzeba siedzieć na trybunach, żeby obejrzeć mecz. Nie ma takiego, którego bym nie zobaczył, choćby z opóźnieniem. Co do Roberta Podolińskiego to widział na żywo cztery z ostatnich pięciu meczów. Jest obecny w klubie. Przypominam, że jest doradcą, ale jego zaangażowanie wybiega znacząco poza zakres obowiązków. Widać, że żyje naszą wspólną sprawą. No i jest coś takiego jak praca zdalna.

Przegrywamy, więc wszystko teraz przeszkadza, środowisko uzurpuje sobie prawo, żeby nas poniewierać.  Zasłużyliśmy. Trzeba to rozumieć i wytrzymać. Mogę odbić piłeczkę i wskazać relacje z meczów robione z „neta” czy na telefon, ale nic nam ten ping-pong nie da. Najważniejsze, żeby nie udało się rozbić nas od środka, żebyśmy nie poddali się nagonce i mądrze pracowali. To jedyna droga. Jak zasłużymy i wyjdziemy z kryzysu, pewnie odczujemy to także z zewnątrz.

Obrywa się Wam od kibiców, swoje trzy grosze dorzucają byli piłkarze, patrz Tymoteusz Puchacz. Wsłuchując się w jego wypowiedzi można odnieść wrażenie, że w Zagłębiu działa mu się krzywda.

Marcin JAROSZEWSKI: – Pozyskanie Tymka było dla nas priorytetem po tym, jako zobaczyliśmy go w finale CLJ Legia – Lech w Ząbkach. Wtedy – mogę tak chyba powiedzieć – reprezentowała go mama Małgorzata. Trudny przeciwnik, ale wraz z trenerem Dudkiem pojechaliśmy do ich rodzinnej miejscowości pod Świebodzinem i jednak załatwiliśmy sprawę. Zobowiązaliśmy się, że załatwimy mu korepetycje, że syn musi zdać maturę.

Zawodnik – wtedy 19- letni – dostał kontrakt w wysokości 7 tysięcy złotych netto plus premie, mieszkanie, korepetycje i wyżywienie, za namową trenera, zbilansowane kalorycznie jak należy. Piłkarz grał regularnie, wywalczył awans do ekstraklasy, zdał maturę i przyczynił się do zarobienia pieniędzy przez klub w programie Pro Junior System. Wszyscy byli wygrani.

W ekstraklasie po dwóch meczach ten sam trener uznał, że na lewej obronie, na tym poziomie, chłopak jeszcze sobie nie poradzi… Wtedy zadzwoniła do mnie mama zawodnika. Było jej bardzo przykro i przyznam, że mnie też. Miała ogromny żal… Uznaliśmy w klubie po rozmowach z Lechem, że lepiej by Tymek odszedł i grał. Tak się stało, trafił do GKS Katowice a los chciał, że wkrótce po nim także trener Dudek. Finał tej przygody znamy.

Choć Tymek wspomina GKS ciepło ze względu na szatnię, to jednak jest praca, a nie wycieczka z kumplami i wujkiem. Skoro mówi, że u nas nie czuł się dobrze i nie był lubiany, to pewnie tak było. Nie o samopoczucie Tymka tu chodziło, a o interes klubu. Szatnia z Nowakiem, Cristovao, Jędrychem czy Kudłą to był wulkan. Nie było sentymentów. Chciałbym żeby teraz byli tacy liderzy choć w połowie…

Z drugiej strony, w tej samej szatni siedział piłkarz nie gorszy, tylko słabiej dziś promowany, Sebastian Milewski – też wtedy młodzieżowiec. Gdyby jego zapytać, pewnie historia byłaby inna. Szatnia seniorów ma swoje prawa. W każdym razie ja przygodę z rodziną Puchaczów wspominam miło i nie tylko z okazji Świąt Bożego Narodzenia wszystkim im życzę, by ich marzenia nadal się spełniały.

Macie już pomysł na to jak odbić się od dna? Droga do tego aby historia zatoczyła koło i Zagłębie pod Pana rządami wróciło do miejsca z którego Pan startował z Zagłębiem jest bliższa niż mogłoby się wydawać.

Marcin JAROSZEWSKI: – No tak. Zaczynałem w 2013 roku w grupie zachodniej II ligi i po jesieni byliśmy na spadkowym miejscu, więc jakby u bram III ligi. Skończyliśmy na 3 miejscu, a potem już pamiętają ci, którzy chcą pamiętać. Ostatnie 2 lata są chude, kibice zawsze chcą więcej i więcej. Jak najbardziej to rozumiem i nie uciekam przed odpowiedzialnością, nie uciekam w trudnej chwili.

Rozumiem wściekłość, nawet wyzwiska, frustrację. Krytyka mi się należy jak psu kość. Gardzę natomiast zimnym wyrachowanym kłamstwem i chęcią ugrania czegoś dla siebie. Toksycznymi zastrzykami, które niewinnym ludziom robią krzywdę. Nie mam z tym problemu, ale nie wszyscy w klubie dobrze to znoszą. Dlatego klub podejmie kroki prawne, przeciwko godzącym w jego dobre imię i ludzi w nim pracujących.

Tyle dygresji. Czy mamy pomysł? Wierzymy, że tak. Nie lekceważymy naszego położenia, mimo, że spada tylko jeden zespół. Zrobiło się poważnie, a nauczeni ciężkim doświadczeniem sąsiadów, którzy spadli  myśląc o awansie, chcemy być mądrzy przed szkodą. Zresztą liczę, że w przyszłym sezonie znowu zagramy o punkty, bo taka rywalizacja zawsze ma pikantny smak.

A my? Plan jest taki: wzmacniamy się poważnie w tym okienku i ratujemy ligę. Tworzymy zespół, który latem ponownie wzmocniony spełni oczekiwania trenera i – przede wszystkim – kibiców. Robimy awans „dwójką” do IV ligi. Chcemy, żeby na nowym stadionie grała drużyna, która będzie poważną siłą w I lidze.


Fot. Rafał Rusek/PressFocus