Marcin Jaroszewski: Jesteśmy w trakcie połykania ogromnej żaby

Czy za Marcinem Jaroszewskim najtrudniejszy rok w roli prezesa Zagłębia
Marcin JAROSZEWSKI:
Myślę, że trudniejszy będzie ten następny.


Dlaczego?

Marcin JAROSZEWSKI: Jesteśmy teraz w defensywie. By zacząć się znowu rozwijać, musimy zrobić dwa kroki w tył. Jeden już został postawiony. W przyszłym roku będziemy sobie musieli odpowiedzieć na kilka ważnych, ale na szczęście prostych pytań. Dokąd idziemy jako spółka? Jakie mamy plany na sekcje piłki nożnej i hokeja? Jak to poukładać, by wszystko miało sens w najbliższych trzech latach? To kluczowe sprawy, o które musimy zadbać w oparciu o zapewniany ze strony właściciela budżet oraz przychody, które sami wypracujemy.


Jednym krokiem był spadek z ekstraklasy, a na czym miałby polegać ten drugi?
Marcin JAROSZEWSKI: To kwestia koniecznej redukcji kosztów. Nie da się za jednym razem zejść z bardzo potężnych kosztów funkcjonowania w ekstraklasie na realia pierwszoligowe. Miesięcznie zeszliśmy już o 350-400 tysięcy złotych, a musimy jeszcze o kolejnych 150, by nie zagrażał nam brak płynności. Aby klub miał działać na tym samym poziomie sportowym, a w pewnym momencie znów zaczął się rozwijać, niestety będziemy musieli w najbliższym czasie podjąć jeszcze kilka smutnych decyzji. Już w październiku 2018 roku zdawaliśmy sobie sprawę, że jeśli wiosną postawimy wszystko na jedną kartę i przesuniemy niemalże całość środków budżetowych na pierwszą część roku, by uratować ekstraklasę, to powstanie ogromna dziura. Powoli ją łatamy. To dosyć trudne, choć – szczęśliwie – pracownicy klubu tego nie odczuwają. Jesteśmy jednak w trakcie połykania ogromnej żaby. Na razie jest ona w przełyku.


Zobacz jeszcze: Nieznana pasja Dariusza Dudka



Zagłębie ma jeszcze na czym ciąć?
Marcin JAROSZEWSKI: Szukamy oszczędności – i jednocześnie przychodów zewnętrznych, by cięcia nie były drastyczne. W wielu przypadkach nasze działania okazywały się skuteczne, ale nie da się zrekompensować kwoty, którą otrzymywaliśmy z Canal+. Mowa o blisko 600 tysiącach złotych miesięcznie. Nasz właściciel jest świadomy sytuacji, staje na wysokości zadania, bardzo nas wspiera. Wiemy jednak, że samorządy obecnie mają duże trudności ze spięciem budżetów na przyszły rok.


To frazes, że spadkowiczom z ekstraklasy brakuje finansowej poduszki? Mechanizmów, które pozwalałyby nie spadać w otchłań?
Marcin JAROSZEWSKI: W poprzednim sezonie obaj beniaminkowie – my i Miedź Legnica – spadli. Myślę, że to nie jest przypadek. Będąc w ekstraklasie przez dłuższy czas, można ustabilizować budżet. Dwa-trzy pierwsze lata są najtrudniejsze. Najtrudniej tam zostać. Dysproporcja między pieniędzmi w ekstraklasie a pierwszej lidze to przepaść. Wypadając z ekstraklasy, wpadasz w tę przepaść. I nie wiadomo, w którym miejscu się zatrzymasz. Teraz ktoś pomyślał o poduszce finansowej dla spadkowiczów, będzie wynosiła bodaj 750 tysięcy złotych, ale nas to już nie dotyczy. Na jednym z zebrań mocno podnosiłem tę kwestię, nawet przy poparciu prezesa Zbigniewa Bońka, który też głośno się wypowiedział. Możni tej ligi nie są jednak za tym, by dzielić się kasą ze spadkowiczami. Nie widziałem żadnej solidarności. Pieniądze ostatecznie dla spadkowiczów przeznaczono, ale dopiero na ten sezon.


Nie ma pan wrażenia, że beniaminkom ekstraklasy będzie coraz trudniej? Zwłaszcza skoro z dwóch do trzech zwiększyła się liczba miejsc spadkowych?
Marcin JAROSZEWSKI: Oczywiście. Otrzymaliśmy z Canal+ w granicach 6,5 miliona złotych. Gdybyśmy awansowali w tym roku, byłoby o 3,5 mln więcej, plus ewentualnie 750 tys. po spadku. Czyli w budżecie – nawet przy awaryjnych sytuacjach – można by zakładać o 4,5 mln więcej. Dla klubów wchodzących do ekstraklasy z pierwszej ligi to potężny zastrzyk, ale – wiem, jak absurdalnie to brzmi – i tak może okazać się niewystarczający do tego, by się utrzymać. Oczywiście, przy dobrej pracy, poukładanej już w pierwszej lidze drużynie, którą po awansie trzeba tylko na kilku pozycjach wzmocnić, jest to do zrobienia. I pewnie wielu to zrobi, co pokazuje przykład Rakowa. Dysproporcje między ekstraklasą a pierwszą ligą są jednak ogromne. A koszty utrzymania pierwszej drużyny ekstraklasowej w porównaniu z taką, która chce walczyć o awans do ekstraklasy? Nie powiem, że są zbliżone, ale tu o jakimś kontakcie można już mówić. Dlatego dla nas, prezesów pierwszoligowców, obciążenie finansowe jest ogromne.


Zobacz jeszcze: Podsumowanie rundy w wykonaniu Zagłębia Sosnowiec



I uznajemy, że tak po prostu musi być?

Marcin JAROSZEWSKI: Być może trzeba by wrócić do rozmów o sprzedaży wspólnych praw telewizyjnych do ekstraklasy i pierwszej ligi. To rodzi jednak pytania, nawet takie natury czysto technicznej. Czy ktokolwiek byłby w stanie obsłużyć tyle meczów? Czy godziny by się nie nakładały? Jak poukładać to biznesowo? Być może obecny stan wynika po prostu z rynku i tak musi być. Jeśli jednak poziom pierwszej ligi nie będzie rósł, jeśli ona nie będzie naciskała na ekstraklasę, to z kolei poziom ekstraklasy pozostanie status quo. A wiemy, że on już teraz na tle lig europejskich nie wypada dobrze. To duży problem, że nasze kluby nie grają w europejskich pucharach. Są pomysły, by większość pieniędzy przesunąć dla trzech, czterech najlepszych klubów, a reszta miałaby tylko oglądać ich plecy. To jedna koncepcja. Ja z kolei uważam, że lepsza, podnosząca poziom, byłaby większa rywalizacja.


Coraz więcej dużych ośrodków ma nowe stadiony i ambicje, by iść do góry. Wspomnieć można przypadek trzecioligowego Motoru Lublin. Z drugiej jednak strony, ekstraklasa coraz bardziej odkleja się od reszty.
Marcin JAROSZEWSKI: W ekstraklasie mamy 16 klubów, 15 z nich ma lub będzie mieć nowy stadion. W Szczecinie i Płocku budują, w Łodzi kończą, poza nawiasem pozostaje tylko Częstochowa. Spójrzmy przy tym na takie ośrodki jak Bielsko-Biała, Tychy, Mielec. Spójrzmy na Widzew, Katowice. Mocno zaawansowana jest budowa naszego stadionu w Sosnowcu. Jeśli dojdą Motor i Radomiak, to w pewnym momencie okaże się, że takich bardzo ładnych obiektów w Polsce będzie powiedzmy 30. To daje 30 dość silnych klubów. Zrodzi się – przyjmując odpowiednią skalę – coś takiego jak w Niemczech. Tam w 2. Bundeslidze gra sporo uznanych firm, jak choćby HSV i wiele wiele innych. To wszystko się miksuje. W Polsce ósemka będzie raczej niezmienna, a o pozostałych osiem albo dziesięć miejsc w ekstraklasie reszta będzie się biła. To zapowiada się ciekawie, lecz problemem są wspomniane dysproporcje finansowe między ligami. Chcąc uzdrowić rywalizację, jakieś kroki przez osoby zarządzające ligą i polską piłką powinny być podjęte. Nie mówię, że drastyczne, ale pierwsza liga musi zostać dofinansowana.


Zobacz jeszcze: „Potrzebna świeża krew” – mówi trener Dariusz Dudek



Najpierw słyszymy, jaka jest kasa w ekstraklasie, a potem, że zajmuje ona miejsce w czwartej dziesiątce lig w Europie. Coś tu nie gra?
Marcin JAROSZEWSKI: Tym naszym wszystkim analizom, dyskusjom, teoriom i mądrościom piłkarskim trudno odmówić racji. Zdrowe myślenie kończy się w momencie, gdy przychodzi rywalizować. Wtedy każdy jest już nastawiony na wynik „tu i teraz”. Bardzo trudno nam dzisiaj utrzymać dobrze rokujących zawodników. Wyjeżdżają coraz młodsi. Coraz mniej jest w ekstraklasie reprezentantów – i to mówimy o takich, którzy na meczu kadry zwykle nie podnoszą się z ławki. Trudno zatem spodziewać się wysokiego poziomu. U nas grają kadrowicze Łotwy, Litwy. Z nimi trudno zawojować Europę. Trzeba też obiektywnie powiedzieć, że choć środków z praw telewizyjnych jest coraz więcej, to na tle zachodu nadal jesteśmy biedni. Najbogatsi to średnie stany 2. Bundesligi. Nie oznacza to, że nic się nie da – bo że się da, udowadniają Słowacy czy Czesi – ale od czasu do czasu. Nie ma w tym regularności, to nic stałego.


Czy czas, jaki minął od spadku Zagłębia z ekstraklasy…
Marcin JAROSZEWSKI: …wejdę w słowo. Nie nadużywajmy słów, że graliśmy w ekstraklasie. My byliśmy w ekstraklasie na wycieczce – zobaczyć, jak funkcjonuje polska piłka ligowa na najwyższym krajowym poziomie, jakimi prawami się rządzi, jak wygląda infrastruktura. I gdzie my jesteśmy na tym tle. Cóż – nie jesteśmy. Chociaż robiliśmy wszystko, podjęliśmy heroiczny bój, to historia Zagłębia Sosnowiec zdecydowanie przewyższa teraźniejszość. Wiele względów o tym decyduje, przede wszystkim czynniki ekonomiczne. Można by tu wracać do wielu romantycznych historii, ale te czasy nie wrócą. Sezon 2018/19 to była dla nas smutna i droga lekcja – ale jednak lekcja. Co nie znaczy też, że wnioski z niej wyciągnięte pozwoliłyby nam się utrzymać w ekstraklasie, gdybyśmy do niej szybko znów awansowali. Czynniki wewnętrzne i zewnętrzne nie stawiają dziś Zagłębia w gronie ekstraklasowiczów. Jeszcze kilka lat musimy na to popracować. Kilka lat temu byliśmy w dwugrupowej drugiej lidze. Dziś – mam nadzieję – znajdujemy się w grupie klubów, które w ciągu najbliższych sezonów albo będą funkcjonować w ekstraklasie, albo balansować pomiędzy nią a pierwszą ligą.


Zobacz jeszcze: Plan przygotowań Zagłębia Sosnowiec



Dokończę poprzednie pytanie. Czy czas, jaki minął od spadku Zagłębia z ekstraklasy, potęguje wrażenie, że podjęcie rok temu „mission impossible” było kosztownym błędem?
Marcin JAROSZEWSKI: Odwrócę pytanie: czyli mieliśmy tamtej zimy nikogo nie zakontraktować? Poddać się, pogodzić z zajęciem ostatniego miejsca i przez pół roku nie dawać nadziei kibicom, sobie samym, nikomu? Istotą funkcjonowania klubu sportowego jest rywalizacja. Jak wyglądalibyśmy w oczach wszystkich – nawet tych, którzy dawali nam pieniądze z tytułu praw telewizyjnych – gdybyśmy odpuścili w połowie drogi? Nie mieliśmy prawa tego zrobić. Czy to było błędem? Od strony sportowej na pewno nie. Od strony ekonomicznej – na pewno tak.

No właśnie, do tego zmierzałem.
Marcin JAROSZEWSKI: Ale my nie jesteśmy fabryką łożysk tocznych, tylko klubem sportowym, w który kibice pokładają nadzieję; w który wierzą, z którego chcą być dumni. I oczekują od nas walki, zrobienia wszystkiego, by wynik był jak najlepszy. To zrobiliśmy, a że się nie udało? Taki jest sport.


Bez tej szarży, zakontraktowania tylu zawodników, pewnie teraz byłoby łatwiej – bo byłoby więcej pieniędzy.
Marcin JAROSZEWSKI: Być może, ale spadek tak czy inaczej rujnuje głowy, konta, cały klub. To krajobraz jak po przegranej wojnie. Wchodzisz i czujesz tę przejmującą ciszę, wzrok wlepiany w siebie nawzajem. I pytania – co teraz? Czy odnajdzie się siłę, by po raz kolejny podjąć rękawicę?


Zobacz jeszcze: W Zagłębiu Sosnowiec szykują się zmiany. Poważne?



Pierwszoligową jesień zakończyliście z 5 punktami straty do czołowej szóstki i 6 punktami zapasu nad strefą spadkową. To świadczy o tym, że Zagłębie tę siłę znalazło?
Marcin JAROSZEWSKI: Skoro mamy takich zawodników, jak Kraczunow, Polczak, Grzelak, Hołota, Babiarz, Pawłowski, Małecki, Piasecki, Nawotka i kilku innych, to nie mamy prawa nie myśleć o tym, by znaleźć się w szóstce! Mimo że zespół możemy nazwać nowym, że część młodzieżowców całkowicie debiutuje w seniorskiej piłce, to nie powinniśmy się bać, że spadniemy niżej i klub się posypie. Myślę, że odpowiednio przepracowana zima pozwoli nam realnie włączyć się do walki o szóste miejsce.


Frekwencja na Stadionie Ludowym – średnia z jesieni to poniżej 2000 widzów – świadczy o tym, że w Sosnowcu wszyscy czekają już na nowy obiekt?
Marcin JAROSZEWSKI: Były lata szarży w górę, rozwoju klubu na wszystkich poziomach. Sklep, restauracja, akademia, obrandowane autokary, awanse, wielkie nadzieje… Spadek z ekstraklasy pokazał nasze realne miejsce w szeregu. Odbiliśmy się od sufitu, a kibice oczekują zwycięstw, bycia na szczycie. Gdy dostało się coś dobrego, to potem trudno przyzwyczaić się do czegoś gorszego. Nie chcę powiedzieć, że w tych trudnych chwilach zostaliśmy sami, ale jest ciężko. Z drugiej strony – tak wygląda kultura piłkarska w całej Polsce. To nie problem tylko Zagłębia, przykłady można mnożyć. O czym my mówimy, skoro na mecze mistrza Polski chodzi po 3-4 tysiące ludzi, a po dwóch porażkach z rzędu na większości stadionów ekstraklasy większość to puste krzesełka? To problem całego środowiska, jak przyciągnąć ludzi na trybuny. Mówimy o pewnym zjawisku socjologicznym, jak traktuje się te swoje małe ojczyzny, miasta, regiony; jak się z nimi utożsamiamy, jak je szanujemy, również w tych trudnych momentach.


Zobacz jeszcze: Kibic – towar deficytowy w polskich realiach


Pamiętajmy, że innego Zagłębia Sosnowiec kibice mieć nie będą. To ich klub. Jak w życiu – raz jest dobrze, raz źle. Porównując z ostatnimi latami, dziś jest źle. Ponadto padamy ofiarą globalizacji. W czasie gdy gra Zagłębie, gra też Chelsea, dzieciak się zachwyca, tata kupuje mu koszulkę dwa razy droższą niż ta Zagłębia. I tak dalej… Biedni nabijają kasę tym najbogatszym i tak kroczek po kroczku, wielcy rosną, a mali maleją, wyszydzani za to, że jest u nich gorzej i biedniej. Zły kierunek… To samo dotyczy kapitału. Wiele firm woli się ogrzać w blasku tego wielkiego przepłacając na chwilę, niż wspierać klub ze swojego miasta czy regionu i razem budować społeczność sportową. To po kilku latach pracy już wiem.


Niedługo po starcie tego sezonu podał się pan do dymisji, ostatecznie jednak pozostając na stanowisku. To zdarzenie wyzwoliło u pana nową energię?
Marcin JAROSZEWSKI: Zagłębie stało się takim „monstrum” do zarządzania. Nie chcę, by to źle zabrzmiało, ale chodzi o całość funkcjonowania. Mamy blisko 40 trenerów grup młodzieżowych i administrację akademii. Kontraktujemy ponad 30 piłkarzy i ponad 30 hokeistów, do tego dochodzą sztaby szkoleniowe. Klub cały czas się rozrasta i nie chce się zatrzymać. Dzieci jest coraz więcej, w programie certyfikacji szkółek PZPN przyznał nam złotą gwiazdkę. Wiele osób garnie się dziś do Zagłębia, chce tu grać, pracować.

Do tego dochodzi kwestia ubezpieczeń, transportu, menedżerów, wynajmu hal, pensji, badań, odżywek, sprzętu. Na same kije hokejowe wydajemy przynajmniej 20 tysięcy miesięcznie. Wiecznie dopłacamy do organizacji meczów. Potrzebne są przepotężne pieniądze. Przepotężne…. Koszty usług stale rosną. Klub stał się naprawdę ogromny. Musimy sprawić, by się rozwijał, opanowując jednak te pędzące koszty. Z piskiem opon hamować nie będziemy, ale pewne kwestie trzeba przeformatować.


Zobacz jeszcze: „Dudek nas dźwignął mentalnie” – rozmowa z Tomaszem Hołotą



Uciekł pan od pytania o dymisję.

Marcin JAROSZEWSKI: Pracuję najlepiej, jak się da. Przyszedł moment, w którym czułem się bardzo mocno wypalony i uznałem, że nie jestem już w stanie więcej temu klubowi dać; że co miałem zrobić, to już zrobiłem. Wiem, jak wygląda rynek sponsorski, jakie są okoliczności finansowania Zagłębia. Uznałem, że moja rola się skończyła. Widzimy jednak, że nie ma zbyt wielu chętnych do pracy na stanowisku prezesów klubów. Czytaliśmy niedawno wszyscy oświadczenie ustępującego – po krótkim czasie – prezesa Arki Gdynia. Pisał, że nie doszedł do porozumienia z właścicielem w obszarze finansowym. Kluby są specyficzne. Tu nie ma mowy o nagłej redukcji kadry, grupowych zwolnieniach. Trzymają nas za gardło związkowe przepisy. Zobligowani jesteśmy, by płacić, płacić, płacić. Bez względu na to, czy pracownicy dają obiecywaną i spodziewaną jakość.


Po blisko siedmiu latach prezesury na Ludowym stał się pan gruboskórny
Marcin JAROSZEWSKI: Niestety nie. Dla mnie klub zawsze będzie instytucją zrzeszającą ludzi, którzy chcą go tworzyć; pasjonatów dających serce, kochających dane miejsce. Na takiej fali Zagłębie odnosiło sukcesy. Teraz – jako ktoś w jakimś stopniu zawiedziony, przemęczony, sfrustrowany – nie wiem, czy daję tym ludziom dostatecznie dużo siły. W klubie pojawiają się też jednak nowe twarze. Widzę, że powoli zaczynamy oddychać. Jeszcze pozostaje nam przełknięcie tej żaby, o której wspominałem na początku, związanej z niwelowaniem kosztów. To praca z brzytwą przy krtani. Ktoś młody, pełen werwy i wiary, rzekłbym – korzystnie nieświadomy, może dać klubowi więcej niż ktoś taki, jak dziś ja. Dlatego uważam, że na stanowisku prezesa roszady powinny następować co pięć lat. Choćby ze względu na higienę pracy.


Zobacz jeszcze: Czy Zagłębie pójdzie śladem innych spadkowiczów?




Ostatnio jakby mniej pana widać na zewnątrz. Nie używa pan też mediów społecznościowych.
Marcin JAROSZEWSKI: Przez 16 lat funkcjonowałem jako dziennikarz. Widzę, ile osób dziś dyskutuje, zabiera głos, bardzo szybko i łatwo coś ocenia. Często po godzinie, dniu, tygodniu, to wszystko okazuje się nieaktualne, by nie powiedzieć – głupie. To szybko płynie i ja się w tym nie widzę. Co da głos Jaroszewskiego w takiej czy innej sprawie? Kogo to obchodzi? To nie ma sensu. Jeśli chcę wymienić opinię, to wymienię – z bliskimi, kolegami, współpracownikami. Gdy ktoś prosi o wywiad, to nie uciekam – tak jak nigdy nie uciekałem – ale sam z siebie nie mam żadnej potrzeby komentowania czegokolwiek, posiadania Twittera czy Facebooka. To nie mój świat.


Jakie ma pan życzenie dla Zagłębia na 2020 rok?

Marcin JAROSZEWSKI: Niech będzie nim nowy właściciel z minimum 51-procentowymi udziałami w spółce oraz trzy dobre transfery. Wtedy odetchniemy jako klub i ruszymy do przodu.