Mamy prawo marzyć o ósemce!

Adam GODLEWSKI: Z jakimi nadziejami Zagłębie wraca po długiej nieobecności do ekstraklasy?
Marcin JAROSZEWSKI: Mamy świadomość, że w żadnym meczu, przynajmniej na początku, nie będziemy faworytem, ale w każdym spotkaniu będziemy walczyć o to, aby dać satysfakcję kibicom. Nadzieje są na pewno duże, sięgają miejsca w górnej ósemce po sezonie zasadniczym.

Przy jakim budżecie sosnowiecki klub nie kryje tak wysokich aspiracji?
Marcin JAROSZEWSKI: Myślę, że jeżeli nie uda mi się zbudować budżetu na 15 mln zł, to będę gapa. A przez nieco ponad pięć ostatnich lat, bo prezesem zostałem dokładnie 13 czerwca 2013 roku, udawało się – odpukać – zapewniać takie finansowanie Zagłębiu, jak planowałem.

Nie można było znaleźć innej daty na objęcie funkcji?
Marcin JAROSZEWSKI: Urodziłem się 13 października, w piątek. Dla mnie nie stanowiło więc to żadnego problemu. Przeciwnie, są tacy, i do nich się zaliczam, dla których trzynastka jest najszczęśliwsza.

Nie wątpię, natomiast 15 mln to nie jest kwota, z którą można by zawojować ekstraklasę. Nie oszukujmy się…
Marcin JAROSZEWSKI: Nie mówię, żeby od razu zawojować, choć zdaję sobie sprawę, że cel jest ambitny. Gdyby jednak grały pieniądze, a nie ludzie, to tabelę ustalilibyśmy według budżetów i rozgrywki byłyby już niepotrzebne. Piłka nożna ma to do siebie, że przełożenie z finansów na wynik sportowy akurat w polskich realiach nie odbywa się jeden do jednego. Skoro zresztą Leicester mogło wygrać tytuł mistrzowski w Anglii, zaś Piast Gliwice zostać wicemistrzem Polski, to w Sosnowcu mamy prawo marzyć o ósmym miejscu w ekstraklasie. To w sumie nic nie kosztuje, poza oczywiście wspomnianymi 15 mln, które trzeba było uzbierać, aby w ogóle określać cele.

Jakie są teraz relacje Zagłębia z Legią Warszawa? Jak do niedawna wzorcowo partnerskie?
Marcin JAROSZEWSKI: Umowa była zawarta na 6 lat i właśnie ostatni rok współpracy dobiega końca. Wiadomo, że kooperacja opierała się przede wszystkim na relacjach koleżeńskich, czy wręcz przyjacielskich. Najpierw moich z Bogusławem Leśnodorskim, który był ojcem chrzestnym całego projektu, a później ludzi, którzy odpowiadali za kontakty na poszczególnych szczeblach. Plan wypalił, zrobiliśmy awans do ekstraklasy, a Zagłębie urosło w tym czasie w siłę tak bardzo, że dziś – gdyby Legia wciąż chciała nam pomagać – musiałaby podsyłać zawodników może nie z wyjściowej jedenastki, ale z meczowej osiemnastki już tak. Na dodatek staniemy naprzeciw siebie na boisku, więc choćby z tego punktu widzenia nasze relacje muszą się zmienić. Będziemy traktować się przecież jak ligowi rywale. Nadal jednak kooperujemy na poziomie akademii, pozostało też dużo wzajemnej serdeczności.

Jest jeszcze szansa, żeby byli ludzie Legii – Leśnodorski z Maciejem Wandzlem, wspierani przez Andrzeja Fonfarę i Artura Boruca – zostali współwłaścicielami Zagłębia?
Marcin JAROSZEWSKI: To pytanie do nich i prezydenta miasta Sosnowca. W tej chwili jest cisza. Nie sądzę jednak, żeby temat został zupełnie wygaszony. Skoro zrodził się w głowach takich ludzi, to w moim odczuciu – może powrócić.

Czego brakowało, żeby awansować do ekstraklasy za pierwszym podejściem?
Marcin JAROSZEWSKI: Nie da się bezpośrednio z 2. ligi przeskoczyć do ekstraklasy. Po awansie do 1. ligi dużo rzeczy robiliśmy sercem a nie rozumem. To wystarczyło do 3. miejsca i półfinału Pucharu Polski w pierwszym sezonie na tym poziomie, natomiast okazało się niewystarczające, aby awansować do ekstraklasy. W kolejnym, po odejściu do Legii trenera Jacka Magiery, dużo kwestii w klubie się posypało. Sezon kończyliśmy już bez takich piłkarzy jak Sebastian Dudek czy Krzysztof Markowski, którzy mieli dużo do powiedzenia w szatni. Z perspektywy czasu oceniam, że te wstrząsy były nieodzowne, aby w ogóle poważnie myśleć o awansie. Przecież potem odeszło od nas 15 zawodników, z których w innym otoczeniu zafunkcjonował tylko jeden: Konrad Michalak w Wiśle Płock. Pozostali przepadli; na ławkach, w niższych klasach, albo w ogóle. Od strony organizacyjnej byliśmy gotowi od dłuższego czasu na ekstraklasę, natomiast od strony sportowej – nie. Za dużo było sentymentu do składu, który awansował do 1. ligi. Dlatego dobrze stało się, jak się stało.

Jak można wymienić 15 ludzi i trafić z transferami? Ilu ludzi zajmuje się tą działką w Zagłębiu?
Marcin JAROSZEWSKI: Dyrektor sportowy Robert Stanek i Robert Tomczyk, asystent zarządu do spraw sportowych, który odpowiada za skauting. Do tego dochodzi trener, współwłaściciel klubu Grzegorz Książek, który kiedyś grał w piłkę i do dziś ma piłkarskie oko. No i ja także, choć merytorycznie nie opiniuję piłkarzy, ale lubię być przy rozmowach. Największą robotę wykonują Stanek i Tomczyk. Dyrektor sportowy ma niesamowitą czutkę do zawodników, wnikliwie obserwuje kandydatów do gry w Sosnowcu, robi wywiad środowiskowy i naprawdę dużo czasu musi upłynąć, zanim podejmie decyzje. Mamy jednak zawodników, z którymi zaczynamy rozmowy naprawdę wnikliwie prześwietlonych. Tomczyk pracował kiedyś w agencji menedżerskiej, i ma nie tylko dobre oko, ale i kontakty. Każda decyzja jest oczywiście obarczona ryzykiem, ale skuteczność transferów w Zagłębiu jest rzeczywiście ponadprzeciętna. A nawet w polskich realiach bardzo wysoka.

Sprowadzenie Dariusza Dudka było kamieniem milowym do awansu?
Marcin JAROSZEWSKI: Z trenerami w Polsce jest problem, bo lista tych z licencją UEFA Pro jest długa, ale wcale niekoniecznie są to najlepsi kandydaci do pracy w klubach. W Sosnowcu był to na pewno największy problem, stąd w ogóle wzięły się kłopoty, z którymi borykaliśmy się w poprzednich sezonach. A jeśli idzie o trenera Dudka to znamy się od dawna, pomysł jego zatrudnienia padł już kiedy odchodził Magiera. Gdybym jednak wówczas zatrudnił Darka, to byłby mój błąd. Nie zrobiłby z tamtą grupą ludzi tego, co zrobił teraz, ponieważ jej nastawienie było negatywne. Odnowiony i młodszy zespół, bez tak silnej pozycji rady drużyny, potrzebował kogoś z pasją, i przewodnika, jakim trener Dudek niewątpliwie został. On długo czekał na swoją szasnę, nawet z dużym zniecierpliwieniem. Grał w ekstraklasie, potem dużo wysiłku włożył w zdobycie wykształcenia, na stażach był choćby w Liverpoolu i Realu Madryt, nie miał oporów, aby korzystać z szans, które stwarzały angaże jego brata Jerzego w tych klubach. Za chwilę może się zresztą okazać, że ludzie nie tylko w Sosnowcu będą mówić, że Jurek Dudek to brat tego słynnego trenera, który odniósł sukcesy z Zagłębiem. Proszę zapamiętać moje słowa.

W minionych rozgrywkach o roli lidera dorósł wreszcie doświadczony Tomasz Nowak.
Marcin JAROSZEWSKI: Fajnie, że w ostatniej fazie Tomek wreszcie udźwignął ciężar bycia kapitanem i liderem drużyny. Chwała mu za to, bo sezon wcześniej mieliśmy do Nowaka sporo żalu po meczu w Głogowie, nie był w tamtym zestawie personalnym takim autorytetem jak w ostatnich miesiącach, może zresztą przez to był lekko przygaszony. W minionym sezonie podjął jednak rękawicę i wygraliśmy na tym wszyscy. Tyle że naszą siłą była – i mam nadzieję – nadal będzie gra kolektywna. Spodziewam się, że bramki będą zdobywać nawet stoperzy, bo nie mamy jednego wyróżniającego się goleadora, którego rywalom łatwo byłoby wyłączyć ewentualnie z gry.

Letnie transfery spełniły oczekiwania trenera Dudka?
Marcin JAROSZEWSKI: Wszyscy zawodnicy, którzy przyczynili się do awansu, dostali kontrakty na ekstraklasę, choć pewnie nie wszyscy ostatecznie zagrają w nowym sezonie w Sosnowcu. Wiedzieliśmy, że potrzebujemy wzmocnienia linii obrony, do ataku chcieliśmy jednego silnego zawodnika i do środka pola też. Odczuwalny był deficyt wzrostu, brakowało też zawodnika o umiejętności dorzucenia piłki w punkt porównywalnej do Rafała Kurzawy. Za chwilę pojawi się rosły stoper (Piotr Polczak; rozmawialiśmy przed podpisaniem kontraktu – przyp. red.), zaś do pierwszej linii sprowadziliśmy Juniora Torunarighę mierzącego 191 centymetrów, natomiast nasz nowy ofensywny pomocnik, młodzieżowy reprezentant Słowenii Dejan Vokić jest tylko o centymetr niższy. Parametry poprawiliśmy, mam nadzieję, że to przyczyni się do większej skuteczności przy stałych fragmentach.

W kim upatruje pan faworyta do tytułu? Może oprócz Legii, bo to dość oczywiste.
Marcin JAROSZEWSKI: Wierzę w pracę Ivana Djurdjevicia. Gdyby nie udało się zatrudnić trenera Dudka, moim kolejnym kandydatem na szkoleniowca Zagłębia był obecny trener Lecha. Mam na to dowód w postaci smsa wysłanego do kolegi, choć oczywiście nie wiem, czy Djurdjević byłby wówczas zainteresowany pracą w Sosnowcu. Ciekawy zespół ma także Wisła Płock, do tej pory mam przekonanie, że gdyby Jerzy Brzęczek został w Katowicach, to GKS awansowałby w tym sezonie do ekstraklasy. Bo grał naprawdę fajną piłkę w kadencji tego trenera; walczył ostro, ale na ostatniej prostej noga po prostu im się powinęła. W grze o czołowe lokaty może liczyć się też Lechia, ale tylko wówczas, gdyby zagrała na maksimum swojego potencjału. Nie widzę natomiast w czołówce Jagiellonii. To fenomen, którego nie ogarniam. Mam bowiem nieodparte wrażenie, że klub z Białegostoku za każdym razem, kiedy melduje się na podium, osiąga wynik ponad stan.

Pańskie typy na czarne konie rozgrywek?
Marcin JAROSZEWSKI: Myślę, że najbardziej zaskoczymy my, i to Zagłębie będzie największym powiewem świeżości w ekstraklasie i sprawcą największej liczby niespodzianek. Natomiast cichym faworytem do medalu jest w moim odczuciu Pogoń. W Szczecinie zrobili bardzo dobre transfery. Uwagę trzeba zwrócić przede wszystkim na Zvonimira Kożulja, świetnego i bardzo drogiego w polskich realiach środkowego pomocnika pozyskanego z Hajduka Split. Też polowaliśmy na niego, ale okazał się poza finansowym zasięgiem Zagłębia. Zresztą w ogóle Pogoni udało się zebrać dobrą bandę, więc jeśli szczecińska ekipa nie rozjedzie się od strony mentalnej na początku rozgrywek, to może być zespół, który na równych prawach z Legią i Lechem powalczy o tytuł.

Czego panu życzyć przed startem kolejnego, ale długo wyczekiwanego ekstraklasowego sezonu?
Marcin JAROSZEWSKI: Na początek: utrzymania się i poprawienia świetnego skądinąd bilansu, bo obecnie w lidze jest tylko osiem klubów, które w elicie spędziło więcej lat niż my. Po rozegraniu 35 sezonów w ekstraklasie, wywalczeniu czterech tytułów wicemistrza – a możemy pochwalić się również czterema Pucharami Polski – w tabeli wszech czasów zajmujemy 14 miejsce. Tak naprawdę więc, nie traktujemy awansu jako szczęśliwości, która spadła na nas niczym manna z nieba. Każdy w Sosnowcu traktuje powrót do ekstraklasy jako coś naturalnego, zrobiliśmy po prostu to, co do nas należało. Nikt dotąd nie zwariował, i niech tak po prostu pozostanie.

*wywiad przeprowadzono 9.07.; ukazał się w „Skarbie na ligę”