Marcin Lijewski: Przyznaję rację Trtikowi

 

Liczby w PGNiG Superlidze przemawiają za pana zespołem – 14 zwycięstw, tylko 3 porażki i aż 11 punktów przewagi nad czwartymi w tabeli Azotami Puławy. A poza matematyką trener też jest zadowolony?
Marcin LIJEWSKI: – Nie mogę grymasić, fajnie to wygląda. Wszyscy jesteśmy zadowoleni, prezes i kibice także. Widać postęp w grze drużyny, zwłaszcza w porównaniu z wrześniem. Ale żebyśmy nie odfrunęli – jest jeszcze naprawdę wiele rzeczy, które nie funkcjonują tak, jakbym sobie życzył. Chcemy być lepsi z każdym meczem, tygodniem, miesiącem. Na razie, poza członkami kadry narodowej, zawodnicy dostali wolne do 6 stycznia – za nami ciężki okres grania co trzy dni, zasłużyli na odpoczynek.

Czy to już jest Górnik z pieczęcią Marcina Lijewskiego?
Marcin LIJEWSKI: – Nie wszyscy zawodnicy jeszcze pojmują moją filozofię, ale większość już tak. Jedni potrzebują więcej czasu, inni mniej. Wzorcowym przykładem jest Iso Sluijters. W poprzednim sezonie chyba najlepszy gracz Górnika, a tu nagle w kolejnym ma problem. Słyszałem tych malkontentów narzekających, że nie rzuca, że zgasł, że słaby… Widać było, że sam źle się z tym czuł. Ale zmieniliśmy sposób ataku, Iso musiał też poznać się lepiej z nowym środkowym, Adrianem Kondratiukiem. I krok po kroku, z meczu na mecz rósł, a pod koniec rundy był już naprawdę w dobrej dyspozycji, rzucał coraz więcej bramek.

Gdy w „telewizyjnych” meczach brał pan czas, mikrofon był bezwzględny zwłaszcza dla Bartłomieja Bisa. Młody obrotowy obrywał najbardziej, bo…
Marcin LIJEWSKI: – Bo od niego bardzo dużo wymagam. Bartek trzyma środek obrony, to newralgiczna pozycja. I robi to bardzo dobrze, ale czasem szwankuje komunikacja, nie słychać go, a w tej roli musi być głośny. Bywało, że mieliśmy też różne założenia w obronie, raz mniej, raz bardziej ofensywne, i on najczęściej się z nich wyłamywał, biegał jak… po pustym polu. Ale to bardzo fajny chłopak, do tego ułożony, co nie znaczy, że na boisku nie lubi się „zderzyć”. Praca z nim to wielka przyjemność.

Już na początku sezonu kontuzji doznał lider obrony Michał Adamuszek, ale nie odbiło się to negatywnie na grze obronnej zespołu…
Marcin LIJEWSKI: – Lider kreuje się sam, w zależności od potrzeb. Strata Michała nas zabolała, ale Bartek i Iso na środku obrony dają radę, choć ta praca kosztuje ich naprawdę sporo sił. Pokazały się też inne alternatywy, widzę, że „łapie” Alex Tatarincew, choć nie wszystko jeszcze wykonuje. W każdym razie rotujemy składem. Jeżeli mamy 16 zdrowych zawodników, to po to, żeby grali, a nie siedzieli na ławie. I choć czasem po 15 minutach aż żal było mieszać, bo tak fajnie funkcjonowaliśmy, to i tak zmieniamy. Mamy szeroką kadrę, nie chcemy eksploatować niektórych za bardzo, co pozwala nam też unikać przemęczenia czy kontuzji.

W tym sezonie wyraźnie odżył Szymon Sićko – u poprzednika Rastislava Trtika, wielki dwumetrowy cień zawodnika, a teraz miewał znakomite mecze, rzucał nawet 12 bramek. Jak pan go „odkręcił”?
Marcin LIJEWSKI: – Nie wiem, czy to ja, czy sam Szymon, i gdzie leżał problem wcześniej. Moim zdaniem to kwestia pracy mentalnej, „głowy”, i on dużo nad tym pracuje. Uważam, że Szymon to wyjątkowy chłopak, ale to co demonstruje dzisiaj, to wciąż mało jak na jego potencjał.

Czy za kilka lat może być takim bombardierem jak Karol Bielecki?
Marcin LIJEWSKI: – Nie, bo to nie jest ten typ zawodnika. „Kola” był w pewnym sensie jednostronny, a Szymon jest bardziej uniwersalny. Pomaga nam rozszerzyć grę, wyciągać obronę przeciwnika, ale musi być w tym jeszcze bardziej aktywny.

Czy Rafał Gliński zagra w tym sezonie, czy już na dobre „przyspawał” się do ławki?
Marcin LIJEWSKI: – Po operacji ścięgna Achillesa Rafał nie czuł się jeszcze w pełni sił i gotowy do gry, a Adrian i Łukasz Gogola dobrze radzili sobie na środku. „Glina” sam zdecyduje, kiedy to nastąpi, poza tym jest mi bardzo potrzebny na ławce, jego wskazówki są bezcenne. Ale jestem pewny, że po w pełni przepracowanej przerwie w styczniu jego doświadczenie jeszcze nam się w tym sezonie bardzo przyda na boisku.

Cieniem na udanej jesieni kładzie się dwumecz w Pucharze EHF, przegrany z SC Magdeburg 19 bramkami. Może rację miał Trtik, który uważał, że Górnik nie jest gotowy na podbój Europy i przez dwa sezony unikał takich konfrontacji…
Marcin LIJEWSKI: – Przyznaję w pełni rację trenerowi Trtikowi. Ten dwumecz obnażył nasze słabości, ale głównie mentalne. Bo najgorsze w nim było to, że nie pokazaliśmy nawet 50 procent tego, co potrafimy i co tak fajnie czasem wychodzi nam w superlidze. Nie wiem dlaczego w rywalizacji bez presji na awans, w której należało tylko wyjść na parkiet, dać z siebie sto procent i pokazać na co nas stać zespół był tak sparaliżowany, niepewny, wręcz wystraszony. Nie było nawet co oceniać, do czego się porównać, bo te mecze nie były miarodajne – najlepiej o nich zapomnieć. Bardzo źle się jednak z tym czuję i zaraz po meczu w Magdeburgu padło z mojej strony w szatni kilka ostrych słów, z których dziś nie jestem dumny. Ale prawda jest taka, że na swoim poziomie zagrał jeden Marek Daćko.

Może za rok, jeżeli Górnik nie zepsuje – jak zdarzyło się to w poprzednich dwóch latach – play offu, będzie szansa zmazać tą plamę…
Marcin LIJEWSKI: – Być może, taka jest nasza idea. Mnie się marzy prowadzenie zespołu nie tylko w fazie grupowej EHF Cup, ale też w Lidze Mistrzów, może również będę miał szczęście kiedyś być trenerem reprezentacji, która odnosi sukcesy. Jako zawodnik byłem na szczycie, chcę być też na topie jako trener. Na razie stąpamy po ziemi. Wiem, że w Zabrzu czeka nas bardzo dużo pracy, żeby utrzymać poziom z jesieni, a potem rozwijać się, by mieć jakieś szanse na arenie międzynarodowej.