Marek Chojnacki zaprasza na kolejkę: Nie jest sztuką wpaść do studni

 

Bliski pana sercu Łódzki Klub Sportowy ma na koncie 8 ligowych porażek z rzędu. Spodziewał się pan, że powrót do ekstraklasy będzie tak bolesny?
Marek CHOJNACKI: – Jestem tym trochę zaskoczony – zwłaszcza pamiętając wiosenne mecze w I lidze i letnie gry kontrolne, w których ŁKS pokonywał silnych przeciwników. Początek też był przyzwoity, ale potem coś się zacięło. Nie jest sztuką wpaść do studni, sztuką jest z niej wyjść. W przypadku ŁKS-u nie widać na to sposobu. Co na boisku, to na boisku, ale przytrafiają się nieraz też sytuacje bezpośrednio z nim niezwiązane, które wpływają na zespół. Można podać przykład zawieszenia kapitana Michała Kołby, którego nota bene miałem swego czasu przyjemność prowadzić. Jeśli kręcisz się w spirali niepowodzeń, a tracisz podstawowego bramkarza, jednego z liderów szatni, w dodatku dwa dni przed ważnym meczem – to czujesz się, jakbyś dostał obuchem w łeb.

Nie ma pan wrażenia, że ta drużyna – w której nie brakuje zawodników pamiętających jeszcze czasy III-ligowe – jest po prostu za słaba na ekstraklasę?
Marek CHOJNACKI: – Tak jak jedna sytuacja może czasem zmienić obraz meczu, tak jeden mecz – obraz rundy. ŁKS był po bardzo dobrym meczu z Lechią, wygranej na Cracovii, minimalnej porażce z Lechem. Przyszło spotkanie z Piastem. 80 minuta, zmarnowany rzut karny na 1:0, a chwilę później jedna akcja mistrza Polski, strata gola i porażka. Od tamtej pory wszystko zaczęło się odwracać.

Dziś ŁKS ma problem przede wszystkim ze stwarzaniem sytuacji bramkowych. Do 16 metra wygląda to bardzo fajnie, a potem jest problem. Gra w obronie? Legia, Lech czy Arka cokolwiek sobie w Łodzi wypracowała, to wykorzystała. Procent skuteczności tych drużyn był bardzo wysoki.

Łodzianie nie dość, że mają problem coś wypracować, to jeszcze skuteczność mają nieporównywalnie niższą. Atakują dużą liczbą zawodników, włączają się boczni obrońcy, w defensywie zostaje zwykle dwóch stoperów i jeden defensywny pomocnik. Czasem zdąży wrócić któryś z bocznych obrońców.

Może te proporcje są zachwiane? Zawodników w obronie przy atakach rywali często jest zbyt mało, a w dodatku nie mają takich umiejętności, by zapobiec zagrożeniu.

Beniaminek powinien zmienić styl?
Marek CHOJNACKI: – Może trzeba zacząć grać tak, by przede wszystkim nie stracić bramki, a dopiero w dalszej kolejności myśleć, co zdziałać w przodzie.

Władze klubu postępują słusznie, niezmiennie artykułując silną pozycję trenera Kazimierza Moskala?
Marek CHOJNACKI: – Znam doskonale prezesa Skalskiego. Dziś w klubie jest pełne zaufanie do trenera. Z drugiej strony, można to interpretować też jako formę przyznania się, że temu materiałowi ludzkiemu, jaki jest w szatni, nic nie da zmiana trenera. I nawet jeśli przyszedłby ktoś nowy, to i tak niczego nie wymyśli. Może klub czeka do okienka zimowego, gdy będzie okazja na dokonanie jakichś ruchów.

Głęboko ufam, że już teraz dokonano analizy i wskazano, gdzie są najsłabsze punkty zespołu, które należy wymienić, wzmocnić.

Patrzymy na porażki ŁKS-u i Rakowa, pamiętamy duet beniaminków z poprzedniego sezonu, czyli Zagłębie i Miedź, który szybko spadł. Pierwszoligowcom coraz trudniej będzie odnaleźć się w ekstraklasie?
Marek CHOJNACKI: – Pierwsza liga mocno się wyrównała. Zdarzały się w ostatnich latach sezony, że awansował ktoś, kto po rundzie jesiennej plasował się w środku tabeli – właśnie jak wspomniane sosnowieckie Zagłębie. Kiedyś bywało tak, że ktoś mknął po awans i szybko mógł szykować skład na ekstraklasę.

Teraz rynek dla beniaminków bywa już przebrany, trudno o dobre wzmocnienia, zatem gra się ekipą, która wywalczyła awans. A to często jest niewystarczające, ekstraklasa obnaża takie zespoły. Powtarzałem, że ŁKS może pójść drogą Górnika, który w pierwszym sezonie po awansie dostał się do europejskich pucharów. Bardzo podobał mi się sposób budowy zespołu na polskich zawodnikach i dokooptowywaniu obcokrajowców robiących różnicę – jak Angulo czy Ramirez.

Na razie w Łodzi jest inaczej. Nowi zawodnicy, zagraniczni, niczego nie dali. Pokazują się za to Michał Trąbka czy Piotr Pyrdoł. To takie małe promyki nadziei, potwierdzające, że warto stawiać na Polaków.

Pogoń, Cracovia, Lechia. Wyobraża pan sobie taki skład podium na koniec sezonu?
Marek CHOJNACKI: – Zbyt wcześnie na takie typy. Jestem przekonany, że w ostatecznym rozrachunku będzie też liczyła się Legia. Gdyby ktoś rok temu postawił na mistrzostwo Piasta, to byłby bogaty. Ekstraklasa jest nieprzewidywalna. W grupie mistrzowskiej czy spadkowej wystarczą dwie kontuzje, jedna absencja kartkowa, jakiś drobny kryzys i robi się problem. Różnice na pewno będą niewielkie.

Gdyby miał pan wskazać jedną rzecz, która podoba się panu w tym sezonie ekstraklasy, to byłaby to…?
Marek CHOJNACKI: – Frekwencja na stadionach. To chyba największy plus. Powtarzam często, że jeśli chcemy budować markę ekstraklasy, to muszą w niej grać zespoły topowe, przyciągające ludzi na trybuny. Nie mam nic do klubów z mniejszych ośrodków, szanuję ich właścicieli, ale na publikę na pewno się to nie przekładało, nawet jeśli wpuszczana była za darmo. Pniewy, Wronki, Grodzisk Wielkopolski, Nieciecza… Dziś małego ośrodka w ekstraklasie nie ma, a dobra gra Śląska czy Lechii powoduje automatyczny wzrost frekwencji w całej lidze.

A co pana irytuje?
Marek CHOJNACKI: – Nie mam uprzedzeń, ale mogę przywołać własne doświadczenia. Gdy wyjeżdżałem na Zachód, musiałem być dużo lepszy od miejscowego zawodnika, bo mogło grać tylko dwóch obcokrajowców. Były wobec nas duże wymagania. Dziś najlepsi, młodzi, zdolni zawodnicy wyjeżdżają z Polski, a co mamy w zamian? Gdy spojrzymy na składy, widzimy coraz mniej Polaków, a coraz więcej obcokrajowców. Czy idzie za nimi jakość? Mam duże wątpliwości.

 

Na zdjęciu: Marek Chojnacki przyznaje, że trochę zaskoczyło go tak bolesne zderzenie ŁKS-u z ekstraklasą.