Marek Papszun: Nie oczekuję poklasku czy pomników z brązu

Dawno nie było dłuższej rozmowy z panem na łamach „Sportu”…
Marek PAPSZUN:
Owszem, ale miałem pewne powody, aby tak było. Na wstępie chciałbym odnieść się do tekstu, a w zasadzie oszczerstw skierowanych w moim kierunku w jednym z tekstów, opublikowanych w państwa gazecie. Redaktor piszący ten artykuł perfidnie zmanipulował moją wypowiedź w kierunku niepełnosprawnego dziennikarza na konferencji prasowej po meczu z Wisłą Płock. Ta wypowiedź była prologiem do dalszej części tekstu, w której zostałem postawiony w złym świetle. Redaktor zinterpretował moją wypowiedź w sposób, w jaki chciał, do czego miał pełne prawo. Jednak kolejne fragmenty nijak się mają do mojej wypowiedzi na wspomnianej konferencji. Nie wiem na jakiej podstawie redaktor wysnuł takie stwierdzenia i opinie na mój temat…

Jakie były pana zastrzeżenia?
Marek PAPSZUN: Zostałem przedstawiony jako „pan na włościach”, który może robić w Rakowie co chce, a także że jestem człowiekiem trudnym w kontaktach. Ten pan jednak nie przeprowadził ze mną ani jednej rozmowy, więc nie wiem na jakiej podstawie może sugerować, że jestem taką osobą. Jego autor opisał mnie tylko na podstawie przekazanych przez kogoś informacji. Gdybym ja teraz rozmawiał z panem na jego temat, pan mógłby mi przedstawić go w określony sposób. Ja wtedy mógłbym mieć wyrobiony przez to jego obraz i tak bym go opisał. Ale to nie byłaby moja wiedza – ja go nie znam, on też mnie nie. Nie miał podstaw, aby napisać taki artykuł.

Zastanawiają mnie powody… Jedyne co pamiętam, gdy jeszcze graliśmy na poziomie drugiej ligi, to było praktykowane, że w tunelu przy stadionie stali dziennikarze i zabierali zawodników na rozmowy. Tej praktyki w pewnym momencie zakazałem, ponieważ nie mogliśmy spokojnie wejść w pełnym składzie do szatni. Stąd może takie zachowanie tego redaktora.

O co jeszcze chodzi?
Marek PAPSZUN: Nie mam pretensji o pierwszą część tamtego artykułu, gdzie zacytowano moją niefortunną wypowiedź na konferencji prasowej. Autor jednak poszedł o krok dalej. Moją intencją nie było obrażenie wtedy kogokolwiek. Ja nawet nie wiedziałem, że on był niepełnosprawny. Z miejsca z którego udzielam wypowiedzi ciężko jest zobaczyć, czy ktoś jest niepełnosprawny czy nie. Autor doskonale o tym wiedział. Tak samo nieprawdą jest stwierdzenie redaktora, który napisał tamten tekst, że nie można było zadawać pytań. Udowadniają to nagrania ze wspomnianej konferencji. Autorowi zabrakło odwagi, by zadać mi pytanie i stanąć w obronie tamtego dziennikarza w tamtym momencie, tylko dopiero po fakcie dodaje jakąś swoją ideologię do mojej wypowiedzi. Dla mnie było to po prostu poniżej pasa.


Zobacz jeszcze: Raków Częstochowa bierze Serba


Jak jest w takim razie w rzeczywistości?
Marek PAPSZUN: Wystarczy porozmawiać z zawodnikami jakim jestem człowiekiem. Wiele razy brałem udział w akcjach charytatywnych, turniejach, na których odbywają się aukcje na rzecz dzieci. Staram się propagować takie imprez. Koszulki, kartki, proporczyki. Można zapytać kierownika ile tego przekazuję na szczytne cele. Jak tylko mogę. to biorę w takich akcjach udział.

Widać, że mocno to w panu siedzi
Marek PAPSZUN: Tak jak wspominałem, jedna z osób z klubu z tym panem rozmawiała, jednak nie została nawet podpisana jako ta, która to wszystko opowiedziała. Dlaczego? Może się boi, tylko czego się może bać? Ja nie zarządzam tym klubem. Jest prezes, właściciel, ja tu nie jestem tak jak w tekście zostało napisane „panem życia i śmierci”, nie mogę i nawet nie chce nikomu zamykać ust! Jestem pracownikiem tego klubu. Oczywiście mogą mi się pewne rzeczy nie podobać. Jestem wymagający i jest to tego pokłosie.

Ma pan wielu wrogów?
Marek PAPSZUN: Czasami trudnością w naszych relacjach w klubie jest to, że niektórym pracownikom wydaje  się, że oni pracują na moje potrzeby. Trzeba się przestawić mentalnie. Chcę powiedzieć: wy nie robicie tego dla mnie i dla mojej córki, bo to jedna z sytuacji, która doprowadziła do konfliktu i po części do tego artykułu. W jednej z drobnych spraw organizacyjnych ta osoba powiedziała, że oni mi wyświadczyli przysługę. Nie rozumiem, jaką przysługę? Nikt nie robi tego dla mnie lub dla mojego dziecka. Wszystko tu jest robione dla klubu. Trzeba zmienić podejście mentalne, bo to na dzisiaj jest problem. To nie jest „Papszun team” tylko Raków Częstochowa. Inne sprawy są obowiązkiem tych ludzi, którzy powinni wykonywać tą pracę na rzecz klubu, a nie dla mnie.


Zobacz jeszcze: Tudor będzie wzmocnieniem?


Nie mówię, że jest to duży problem, jednak on istnieje. Jak to wszystko będzie robione dla drużyny, dla Rakowa, to zespół będzie tylko lepszy, będzie wygrywał. On nas reprezentuje. Wtedy także ludzie w klubie będą bardziej doceniani za swoją pracę, będą rozpoznawalni i ich ranga także pójdzie w górę. Nie robią tego wszystkiego tylko dla organizacji, ale również dla siebie. Ta praca przełoży się również na ich lepszy byt w przyszłości.

Tym bardziej, że nie jest pan wieczny i każdym momencie prezes może pana zwolnić…
Marek PAPSZUN: Jesteśmy klubem, który cały czas się rozwija i goni za resztą. Przed chwilą byliśmy w drugiej lidze. Wszystko idzie bardzo szybko.  Przed nami jeszcze wiele pracy, jeżeli chcemy być prawdziwym klubem ekstraklasy. Czasami zbyt dużo się tutaj gloryfikujemy. Jest o nas wyrobiona dobra opinia, ale jeszcze dużo pracy przed nami. To nastawienie, ta mentalność o której mówiłem – jej zmiana – może nam tylko pomóc. Dla mnie najważniejsza jest organizacja i cel, jaki nas wszystkich tutaj łączy.

Dlatego czasami jestem odbierany w ten czy inny sposób, bo jestem po prostu wymagający względem siebie, swoich pracowników w sztabie, ale mam takie same wymagania względem ludzi w klubie – profesjonalizmu, kompetencji i dążenia do jednego celu. Wiadomo, że nie wszyscy tak to interpretują. Dla innych mogę być arogancki, niekulturalny, być „panem życia i śmierci”. Dla kolejnych, że jestem wymagający, wiem czego chcę i jak to ma wyglądać w klubie. Wszystko jest kwestią interpretacji. Jeżeli ktoś nie lubi pracować albo chce się migać od swoich obowiązków, czy też nie ma świadomości co robi w tym klubie, no to może mieć o mnie złe zdanie.

Tak ciężko porozumieć się z część pracujących w Rakowie osób?
Marek PAPSZUN: Ja tu nie szukam przyjaźni ani koleżeństwa, a profesjonalizmu. Oczywiście, jeżeli te relacje w klubie są miłe i sympatyczne, to pracuje się o wiele łatwiej i wszystko sprawnie idzie. Z drugiej strony, jak ktoś nie chce tego, to nie musimy sztucznie wywoływać takich emocji i zachowań. Naszym obowiązkiem nie jest śmiech czy żarty tylko praca na rzecz klubu. Nie każdy musi się lubić, powinien tylko wykonywać profesjonalnie swoje zadania. Nic wielkiego nie oczekuję poza tym oraz wzajemnym szacunkiem. To jest niezbędne, a czasami tego brakuje.


Zobacz jeszcze: Kędziorek poszuka nowego wyzwania


Jeszcze chciał pan coś dodać?
Marek PAPSZUN: W tym artykule było sporo informacji, których jego autor nie mógł znaleźć od tak w sieci, tylko ktoś z klubu musiał go o tym poinformować i ja o tym dobrze wiem, tak samo wiem od kogo konkretnie te informacje wypłynęły, a to jest w mojej opinii bardzo nieprofesjonalne zachowanie.

Nie wiadomo jednak, jak te informacje wypłynęły. Może była to rozmowa prywatna, a została wykorzystana przeciwko panu…
Marek PAPSZUN: Tego nie wiem. Ja odnoszę się do tego co zostało zawarte w artykule i chcę zaprotestować oraz walczyć o swoje dobre imię. Ocena mojej osoby była bezpodstawna. W tekście zabrakło też źródła tych „rewelacji”. Jeżeli ktoś przekazał mu takie informacje, to powinien zostać wymieniony z imienia i nazwiska. Co ta osoba ma do ukrycia? Niech powie co uważa i myśli. Jeżeli autor decyduje się na taką wypowiedź, to powinien podać personalia osoby, z którą rozmawiał. Jeżeli takie zarzuty wobec mnie zostałyby postawione, to ja bym oczekiwał ich źródła. Inaczej się to ma z konstruktywną krytyką gry zespołu, postawy zawodników czy wyborów personalnych.

Każdy ma do niej prawo. Jeżeli jest to konstruktywna krytyka, to nie mam z nią żadnego problemu. Gorzej z hejtem, bo tego nie można akceptować, trudno żeby w gazecie był taki rodzaj krytyki. Czasami można napiętnować zawodników, ale też musi być to w granicy dobrego smaku. Musimy być na to przygotowani. Ja też mogę się do tego odnieść. Mogę bronić tych chłopaków i wspierać od środka, jak Sebastiana Musiolika i wystawiać w kolejnych spotkaniach. Jeżeli ktoś gra czy pracuje słabo, to trzeba o tym powiedzieć, a gdy rozgrywa naprawdę dobry mecz, to też trzeba to podkreślić, to byłoby zachowanie fair względem takiego zawodnika. Nie oczekuję zamiatania wszystkiego pod dywan, ani twierdzenia, że wszystko jest w porządku i gloryfikowania naszego zespołu. Jestem gotowy na krytykę, mogę się z nią zgodzić lub nie, ale nie jestem zły, że ona ma miejsce. Takie jest prawo mediów i dziennikarzy. Czasami oglądam programy sportowe w telewizji i zupełnie nie mogę zrozumieć do czego prowadzą np. w przypadku sytuacji ze zmianą w 40 minucie Szczepańskiego w meczu z Cracovią.


Zobacz jeszcze: Podsumowanie rundy w wykonaniu Rakowa Częstochowa


Dopóki nie spojrzałem w statystyki również miałem takie wrażenie i nie ukrywałem zdziwienia tą zmianą…
Marek PAPSZUN: Paradoksalnie nie zdjąłem go za to, że grał słabo. To była zmiana taktyczna,  wyglądał źle pod względem motoryki. Ten mecz był na spokojnie do wygrania, więc musiałem działać. Gdybyśmy strzelili jako pierwsi bramkę, to ten mecz mógłby skończyć się dla Cracovii jak pojedynek z Koroną, gdzie stracili gola i już się nie pozbierali. Oni szli dużą liczbą zawodników, bardzo wysoko, co trzeba było wykorzystać. Nie można było jednak stracić gola. Wiedziałem, że wówczas się nie podniesiemy.

Tamten tydzień kosztował nas bardzo wiele, w przeciągu tygodnia rozegraliśmy trzy spotkania. Oni zagrali z nami na świeżości, do tego wsparci masą kibiców. Ciężko wtedy się podnieść nawet po jednym ciosie, ale można było ich pokonać. W pierwszej połowie mieliśmy kilka naprawdę dobrych sytuacji i mogliśmy ich „ukłuć”. A ja na boisku widzę chłopaka, który niewiele daje zespołowi, a na ławce mam Musiolika, który jest w formie. Miłosza chciałem zmienić jeszcze w 30 minucie, ale powstrzymał mnie przed tym asystent. Z każdą kolejną minutą wyglądał jednak coraz gorzej. Nie miałem na co czekać. Ta zmiana ostatecznie nic nam nie dała, bo w drugiej połowie dostaliśmy trzy bramki.

Piłkarz po szybkiej zmianie nie był wtedy zadowolony, prawda?
Marek PAPSZUN: Ja tą zmianę wziąłem na siebie, bo widziałem, że fizycznie nie daje rady. Te mecze w tygodniu kosztowały go sporo sił, to jest jeszcze młody zawodnik. Stąd taka, a nie inna decyzja. Z kolei jego zachowanie po zmianie było dla mnie nie do przyjęcia. Jeżeli był taki wściekły, to powinien przełożyć to na boisku, dać z siebie jeszcze więcej. Nawet jeżeli masz na tą sytuację inny ogląd, to musisz ją zaakceptować i uszanować. Miłosz nie uszanował mnie, reszty sztabu i swoich kolegów, którzy czasami całe spotkania muszą przesiedzieć na ławce, a on był obrażony, że zagrał 40 minut. Zapytałem go co by wolał – schodzić w każdym spotkaniu po 40 minutach czy nie grać w ogóle.


Zobacz jeszcze: Wojciech Cygan, czyli kurator z przypadku, prezes po wędrówce


W Polsce utarło się, że ujmą jest zejść z boiska przed przerwą. W Warszawie na boisku nie dawał rady Jakub Apolinarski, z Górnikiem do zmiany kwalifikował się Kamil Piątkowski. Są sytuacje, gdzie dany zawodnik po prostu nie daje rady. I to nie jest żadna ujma. To bardziej moja wina niż ich, bo to ja wystawiłem ich na boisko, a oni nie dają sobie rady. Powinienem to przewidzieć, ocenić i wybrać innego zawodnika. Jestem trenerem i biorę za to odpowiedzialność. Eksperci oceniają spotkanie już po nim, a nie w jego trakcie, tak jak ja. Muszę podejmować decyzję przed spotkaniem i w jego trakcie. Jak zagramy dobrze, jak z Jagiellonią, gdzie zmiennicy wygrywają mecz, to nikt nie powie za dużo dobrego słowa, ale jak przegramy, tak jak w Krakowie, to od razu zaczyna się krytyka.

Wystarczyło zerknąć w statystyki by zobaczyć, że Miłosz miał je fatalne. Osiem podań przez 40 minut, to nie jest aktywność. A w programie widzę, że Miłosz był aktywny. Gdy ocena jest subiektywna, to zawsze mogę powiedzieć „sprawdzam” i wyciągnąć statystyki. Wiadomo, nimi też można manipulować, ale jeżeli one są tak jaskrawe, gdzie w każdej statystyce był jakiś problem, to co jeszcze można wytoczyć na potwierdzenie jego słabego występu? Nie ma obrony. To są wartości bezwzględne, które ciężko jest obalić. Pokazuję zawodnikom filmy z tymi sytuacjami i wskazuję błędy. Co z tego, że doszedł do sytuacji, jak jej nie wykończył, do tego nie za dobrze przyjął. Ja to zaliczam do minusów, a nie plusów. Gdyby zdobył bramkę, to ten plus by się pojawił, a on marnuje kolejną sytuację. Na początku mogliśmy się cieszyć, że młody Polak wchodzi do ekstraklasy i ma sytuacje. Teraz oczekiwania są trochę większe, bo ma już rozegrane 20 spotkań w najwyższej lidze. A zachowanie jest gwiazdorskie.

Ale zostało to przez pana ukrócone.
Marek PAPSZUN: Oczywiście. Ale ta sytuacja pokazała, wracając jeszcze do tamtego artykułu, że w kontekście ludzkim i szatni, to wszystko jest w porządku. Autor pisał, że zawodnicy nie pójdą za mną w ogień. Miłosz został za swoje zachowanie ukarany. Z Górnikiem zagrał i zasuwał jak „przecinak”. Zagrał dobry mecz. Olbrzymia kara finansowa z jednej strony, a z drugiej on jest moim człowiekiem i nadal na niego stawiam, a on realizuje zadania. Też ma się to nijak do tego, co było tam napisane, że nie pójdą za mną. Ukarałem go, dostał potężną karę, mógł się obruszyć i się na mnie obrazić. Jest młody, mógł zareagować emocjonalnie, ale tego nie zrobił. Ja mu to wszystko przedstawiłem w długiej rozmowie i przedstawiłem argumenty, a nie tylko kara i „dziękuje, możesz już iść”.


Zobacz jeszcze: Nowy stadion nie powstanie


To jest młody chłopak, rozmawiałem z nim długo, zrozumiał, że zrobił źle. A ta kara ma go trzymać w ryzach, ma zapamiętać tą sytuację i więcej nie popełniać takiego błędu. Co by się nie działo, trzeba uszanować swoich kolegów i sztab i innych ludzi. To też jest wychowanie dla tych chłopaków, czy młodszych czy starszych, ale cały czas wychowanie. Jestem mocno wyczulony na zachowanie, na to żeby ci ludzie mieli szacunek do innych, mimo że są wysoko, są w pewnym stopniu rozpoznawalni czy zarabiają spore pieniądze, ale mają szanować innych ludzi, to jest najważniejsze.

I dlatego też ten artykuł tak mocno mnie zabolał… Trafił po prostu w mój czuły punkt, ktoś wiedział jak uderzyć. Ja nie wybrałem tej sytuacji, aby pokazać siebie w dobrym świetle. To się po prostu wydarzyło przed naszą rozmową. A takich różnych sytuacji jest wiele. Oczywiście nie takich dużych, ale zawsze coś się wydarzy. Trzeba komuś w czymś pomóc czy dać wolne. Teraz jedne z pracowników sztabu ma problemy, dałem mu tydzień wolnego. Można tych ludzi zapytać, jak się w stosunku do nich zachowuje.

Cały czas wraca pan pamięcią do tego tekstu w „Sporcie”.
Marek PAPSZUN: Przykre to jest, że zostałem potraktowany w ten sposób przez osobę z tego miasta. Ocena mojej pracy jest bardziej ceniona na zewnątrz niż tutaj w środku. Może to jest też nasza przypadłość, może też jest tak na świecie. Wybitnych artystów docenia się zwykle po śmierci, ich dzieła i spuściznę doceniani po czasie (śmiech). Pewnie tutaj też tak będzie. Ludzie docenią moją pracę oraz całego sztabu dopiero po jakimś czasie. Mam tylko nadzieję, że nie po mojej śmierci! (śmiech) Ja też nad tym jakoś mocno nie ubolewam. Nie oczekuję poklasku czy pomników z brązu. Mnie nikt nie musi tutaj gloryfikować. Wystarczy mi to, że mam zaufanie właściciela i to jest najważniejsze.


Zobacz jeszcze: Nie płaczą za Forbesem, bo jest Musiolik


Na miejscu kibiców i tak bym ten pomnik postawił. Te ostatnie lata w Rakowie były wspaniałe – awans z drugiej ligi do ekstraklasy, półfinał Pucharu Polski. Kibic w Częstochowie mógł czuć dumę po tylu latach niebytu w elicie polskiej piłki…
Marek PAPSZUN: Te chwile po awansie były chwilami wzruszającymi, ale też otwierającymi mi oczy na to, jak bardzo kibice Rakowa na to czekali. Ta euforia na stadionie, na ulicach… To było fantastyczne. Tego w normalnej, codziennej pracy się nie odczuwa, ale w takich momentach widać było, ile osób jest tutaj za nami i ile dla nich znaczy ten klub. To szczególnie występuje w klubach, które mają już swoją bogatą historię. Ten klub niedługo będzie obchodził 100-lecie. Grał ponad dwadzieścia lat temu w ekstraklasie. Ludzie byli przy tych awansach, doskonale pamiętali tamte czasy, oni byli najbardziej wzruszeni, że tyle lat czekali, błąkali się po niższych ligach. To jest fantastyczne, że po tylu latach „tułaczki” ten klub znowu jest na poziomie ekstraklasy, ma stabilność, świetnego właściciela, buduje się sportowo i organizacyjnie, chce wchodzić coraz wyżej.

Co sprawia największą radość?
Marek PAPSZUN: Byłem zaskoczony, oczywiście pozytywnie, ilością kibiców, którzy przyjeżdżają za nami do Bełchatowa. Mimo, że jest już zima, to na stadionie jest 2500 osób, gdzie na meczu z Lechem było 4000. Mam za to ogromny szacunek. To pokazuje jakie zapotrzebowanie jest w Częstochowie na piłkę. Gdybyśmy rozgrywali mecze tutaj, przy Limanowskiego, to spokojnie byłby komplet na każdym meczu. Mam nadzieję, że to zmobilizuje miejscowe środowiska, aby powstał stadion, boisko, cokolwiek, by drużyna wróciła i dawała radość tym kibicom w swoim domu, bo tutaj jest jej miejsce. Póki nas tutaj nie ma, to musimy walczyć aby się utrzymać, by w przyszłym roku zagrać w ekstraklasie przy Limanowskiego. Wszystkie ręce będą potrzebne. Nawet małe rzeczy mogą decydować o utrzymaniu. Dzisiaj sytuacja jest dobra, ale nie wiemy co będzie jutro.