Mariusz Jędra: Każdy tydzień to strata

Rozmowa z Mariuszem Jędrą, prezesem Polskiego Związku Podnoszenia Ciężarów.

Kiedy ostatnio gościł pan na zawodach ciężarowych?

Mariusz JĘDRA: – Ale mnie pan ustrzelił… Czas tak szybko leci i na wielu imprezach bywałem, ale nawet sięgając głęboko, naprawdę nie mogę sobie przypomnieć, kiedy to było. Jednego jestem pewien – to na pewno było w tym roku.

No to inaczej – kiedy znowu spotkamy się przy ciężarowym pomoście?

Mariusz JĘDRA: – Na to pytanie również trudno mi odpowiedzieć, ale nie ukrywam, że plany startowe są powoli układane. Jeśli tylko będziemy mogli cokolwiek zorganizować, to rozpoczniemy od zawodów okręgowych. Idealnie byłoby zgrupować się w jednej hali, która będzie mogła pomieścić do 50 osób i w niej – dzień po dniu – takie mistrzostwa przeprowadzać. Na nasze zawody nie przychodzą tłumy kibiców, więc myślę, że bylibyśmy w stanie sukcesywnie wrócić do rywalizacji.

A będzie komu rywalizować, skoro wszyscy siedzą w domach?

Mariusz JĘDRA: – Mam nadzieję, że powolne „odmrażanie” gospodarki zahaczy również o zawodników i nie mam tu na myśli tylko podnoszących ciężary. Jest pomysł uruchomienia Centralnych Ośrodków Sportowych, ale wydaje mi się, że powinniśmy zacząć od obozów w niewielkich grupach, bo wtedy ryzyko zakażenia byłoby znikome. Mamy w kraju obiekty zbudowane ze ministerialne pieniądze i teraz byłaby okazja z nich skorzystać. Za przykład może posłużyć obiekt w Raszynie, posiadający boisko piłkarskie, basen, ring bokserski i pomosty ciężarowe, więc kilka zawodniczek czy zawodników można byłoby tam umieścić. Sporo zależałoby od burmistrzów czy wójtów, administrujących tymi obiektami. Szkolenie by ruszyło, bo obecnie każdy dzień i każdy tydzień bez niego to wielka strata dla polskiego sportu.

Tracą głównie przygotowujący się do igrzysk w Tokio, a kwalifikacje do nich nie zostały rozstrzygnięte. Jak będzie z nimi w ciężarach?

Mariusz JĘDRA: – Początkowo IWF ogłosiła, że zostały zakończone, potem się z tego wycofała i zgłosiła o poradę do MKOl. Ale obecnie wszystko stoi w martwym punkcie. Trudno mi więc powiedzieć, jak ta kwestia zostanie rozwiązana, ale myślę, że jeśli wirus nie odpuści, to nie znajdzie się odważny, który zdecyduje się zorganizować jakiekolwiek zawody. Każdego dnia przybywa zakażonych i – niestety – zmarłych, a według profesora Krzysztofa Simona, ordynatora oddziału zakaźnego Wojewódzkiego Szpitala Specjalistycznego we Wrocławiu, gdzie jako pielęgniarka oddziałowa pracuje moja bratowa, szczyt zachorowań w Polsce nastąpi na przełomie kwietnia i maja. Dopiero gdy zanotujemy spadek, będzie można zacząć o czymś myśleć.

Jak to będzie wyglądało od strony technicznej?

Mariusz JĘDRA: – Decyzja ma wyjść od „góry”, czyli od rządu, a nam wypada tylko na nią czekać. Są kluby, które mają sale po 200 metrów kwadratowych, są ośrodki finansowane przez Ministerstwo Sportu… Jeśli dostaniemy zielone światło, będziemy mogli zacząć działać i organizować kilkuosobowe zgrupowania, z zachowaniem należytych środków ostrożności. Z własnego doświadczenia wiem, że znacznie lepiej trenuje się w grupie niż w pojedynkę.

Na tę chwilę większość próbuje coś robić na własną rękę. Sportowcy należą do osób zdyscyplinowanych?

Mariusz JĘDRA: – Nie wszyscy, bo mam okazję obserwować kolarzy, którzy śmigają po szosie w okolicy Sobótki. Ja wiem, że są tam ciekawe trasy, ale jeśli został wprowadzony zakaz, to należy go przestrzegać. W trakcie jazdy rowerem, zwłaszcza w grupie, ryzyko zakażenia jest ogromne. Do tego są to amatorzy, niemający w najbliższej perspektywie żadnych zawodów. Dziwi mnie więc, że są tak nierozsądni i tak mocno ryzykują. Mogą przecież zostać w domu i trenować stacjonarnie.

Trenował pan kiedyś ze świadomością, że pański trening jest bezcelowy?

Mariusz JĘDRA: – Nigdy i jestem przekonany, iż wszyscy sportowcy mają określony cel. Nawet ten, który chodzi do siłowni zakłada sobie, że jednego dnia będzie pracował nad bicepsem, innego nad mięśniami brzucha, a kolejnego dnia zaplanuje poprawić nogi. Z wyczynowcami jest tak samo – najpierw są zawody klubowe, potem okręgowe, krajowe, kontynentalne, światowe i na końcu olimpijskie. Innej hierarchii być nie może. Trzeba się wspinać po kolejnych stopniach, innej drogi nie ma.

Najbliższe igrzyska zostały przełożone o rok. Czy MKOl podjął słuszną decyzję?

Mariusz JĘDRA: – Oczywiście, choć uważam, że ten termin również jest niepewny. Nikt nie jest bowiem w stanie przewidzieć, co będzie za 15 miesięcy, na jakim etapie walki z koronawirusem będzie świat. Jeżeli pandemia się całkowicie nie wyciszy, to zabraknie gwarancji bezpieczeństwa i wiele federacji kilka razy się zastanowi, zanim wyśle swoją reprezentację do Tokio. Jeśli tak będzie, to jaki jest sens organizować igrzyska? Bardzo bym się chciał mylić, ale mam obawy, że w przyszłym roku również może zabraknąć najważniejszych zawodów.

I co wtedy?

Mariusz JĘDRA: – Trudno powiedzieć. Ja na igrzyskach startowałem 20 lat temu, lecz mam wielu młodszych kolegów, którzy po Tokio zamierzali kończyć karierę, ale przyjdzie im trenować dalej. Trzymam za nich kciuki, by wytrwali, jednak teraz nikt nie zagwarantuje, że za rok igrzyska się odbędą. Ten wirus wykonuje takie ruchy, że może zostać z nami na zawsze. Może zostanie wynaleziona na niego szczepionka… To bardzo smutne, że nie trzeba żołnierza z karabinem, by siać spustoszenie na całym świecie.

A propos, wielu czynnych oraz byłych sportowców jest żołnierzami i pan również zalicza się do tego grona. W obecnych czasach rola Wojska Polskiego się zmieniła?

Mariusz JĘDRA: – Tak, bo bierze czyny udział w walce pandemią, asystując policji podczas patroli, dostarczając żywność i środki pierwszej potrzeby, kontrolując osoby przebywające na kwarantannie czy transportując chorych. Nie da się więc ukryć, że wojsko mocno pomaga.

Wróćmy do podnoszenia ciężarów… W ostatnim tygodniu świat obiegła informacja o dymisji Tamasa Ajana, długoletniego prezydenta IWF. Spodziewał się pan tej decyzji?

Mariusz JĘDRA: – Dla dobra dyscypliny i wobec licznych wpadek dopingowych, rezygnacja Ajana była słuszna. Nikt mu nie odbierze podejmowania prób wdrażania programów naprawczych, ale 20 lat na stanowisku to stanowczo za długo i wielu ludziom nie pasowało.

Połowę życia poświęcił ciężarom, a na koniec zostały mu postawione zarzuty zamiatania pewnych spraw pod dywan, za co będzie musiał odpowiedzieć. Jedni na niego narzekali, inni chwalili, że pozwalał zaistnieć niewielkim państwom, powierzając organizację wielkich zawodów i takie państwa, jak Nauru czy Fidżi, się z tego wywiązywały.

Obecnie pełniącą obowiązki szefa IWF jest Amerykanka Ursula Papandrea…

Mariusz JĘDRA: – I dobrze by było, gdy była nim na stałe, bo nie dałaby „umrzeć” ciężarom w wydaniu olimpijskim. Przecież w 2028 roku igrzyska odbędą się w Los Angeles. Z drugiej strony, niekorzystnie byłoby oddawać całą władzę do USA. Do tej pory biuro federacji było w Budapeszcie i wydaje mi się, że powinno zostać w Europie, bo wokół niej skupia się podnoszenie ciężarów.

Ale pod względem wynikowym świat Europie uciekł.

Mariusz JĘDRA: – To prawda, że na podium mistrzostw globu stają głównie przedstawiciele Azji i Ameryki Południowej, ale proszę mi wierzyć, że w niektóre rejony kontrolerzy antydopingowi dawno nie zajrzeli, a obecnie tym bardziej tego nie zrobią, obawiając się ryzyka. Nikt nie jest wariatem, żeby kogoś tam wysłać.

Przechodząc na krajowe „podwórko”… Konkurs na kierownika wyszkolenia PZPC został już rozstrzygnięty?

Mariusz JĘDRA: – Kandydaci złożyli dokumenty, komisja miała je zweryfikować i wskazać zwycięzcę. Wszystko – z wiadomych względów – zostało jednak przesunięte i musimy czekać.

Ale zmianę na stanowisku trenera reprezentacji kobiet udało się panu przeprowadzić.

Mariusz JĘDRA: – Bo doszło do niej pod koniec lutego, a wtedy jeszcze nie było pandemii… Ta roszada była konieczna. Od dłuższego czasu dochodziły do mnie sygnały, że zawodniczki nie mają dobrego kontaktu z Antonim Czerniakiem. Dostrzegłem to, bo bywałem na zgrupowaniach, i musiałem wyciągnąć wnioski.

Nowym szkoleniowcem został Waldemar Ostapski, wracający na to stanowisko po pięciu latach. To człowiek z charyzmą, trzymający się zasad, a zawodniczki takiego potrzebują. Czerniak pozwalał im na zbyt wiele i sam się „rozstrzelał”. Ostapski już na pierwszym obozie poprawił atmosferę, a w ponownym debiucie – podczas turnieju przedolimpijskiego na Malcie – pomógł swym podopiecznym w zdobyciu trzech medali.

Dodam jeszcze, że to nie koniec personalnych roszad, ale poczekam z nimi do momentu aż sytuacja wirusologiczna w kraju się uspokoi. Obyśmy tylko byli zdrowi.

Na zdjęciu: Prezes Mariusz Jędra ma świadomość, że bez zgody minister sportu Danuty Dmowskiej-Andrzejuk sale treningowe będą świeciły pustkami.

Fot. Facebook