Mariusz Miąsko. Podwójny pechowiec

Bramkostrzelny napastnik Mariusz Miąsko w GKS-ie Jastrzębie grał za „frytki”.

W plebiscycie na najlepszego napastnika GKS-u Jastrzębie w XXI wieku najwięcej głosów (145) od kibiców dostał Mariusz Miąsko, który w drużynie z Harcerskiej rozegrał 215 meczów, strzelając w nich 79 goli.

– Do GKS-u trafiłem dosyć późno, bo miałem już 12 lat – śmieje się 40-letni dziś (urodzony 26 stycznia 1980 roku) były łowca bramek.

– W szkole podstawowej nr 16, do której uczęszczałem, przeprowadzano nabór do trampkarzy. Selekcję robili trenerzy Piotr Lajda i Leonard Karasek, którzy już po dwóch minutach zakwalifikowali mnie do drużyny, którą prowadził Piotr Nowak. Następnym krokiem w moim rozwoju była gra w zespole śląskiej ligi juniorów, do którego zostałem bardzo szybko „przeszeregowany”. Grali w nim chłopcy dwa lata ode mnie starsi, z rocznika 1978, a prowadził tę drużynę Piotr Lajda.

Jeżeli ktoś myśli, że popularny „Mięso” od razu grał w ataku, to będzie bardzo zaskoczony, gdy przyswoi informację, że zaczynał od gry na… stoperze!

– Trafiłem tam chyba ze względu na swoją masę ciała, bo zawsze byłem trochę „przy sobie” – wyjaśnia Mariusz Miąsko.

– Na tej pozycji obowiązywała zasada „piłka może przejść, przeciwnik nie ma prawa”. Potem grałem jako forstoper – wtedy była taka pozycja – a następnie zostałem przesunięty na środek pomocy. Do ataku trafiłem więc bardzo późno. Moja „migracja” pewnie wynikała z tego, że trenerzy zauważyli moje ofensywne zapędy i chęć strzelania bramek.

Pochwała od trenera

Do pierwszego zespołu GKS-u Jastrzębie Mariusz Miąsko trafił jako 18-latek.

– Zauważyłem mnie nie żyjący już trener Ryszard Kamiński – przypomina nasz bohater.

– Na debiut czekałem dosyć długo, chociaż dokładnej daty nie pamiętam (to była 5. kolejka sezonu 1998/99, mecz odbył się 26 sierpnia 1998 r. – przyp. BN)). Pamiętam, że miałem wtedy pisać egzaminy do technikum wieczorowego, ale trener Kamiński zaproponował mi wyjazd na mecz ze Startem Łódź. Pomyślałem sobie „pal licho szkołę, GKS jest ważniejszy” i… pojechałem. Przegraliśmy wtedy 0:4, ja wszedłem na boisku przy wyniku 0:3, zmieniając Tadka Leśnika (to była 60 minuta spotkania – przyp. BN). Oddałem tylko jeden strzał na bramkę przeciwnika, piłka poleciała nad poprzeczką. Po meczu trener Kamiński powiedział, że pokazałem wszystkim, jak powinien grać prawdziwy napastnik. Nie ukrywam, że ta pochwała z ust szkoleniowca bardzo mnie ucieszyła, bo znaczyła, że nie byłem „zapchajdziurą”, tylko pełnoprawnym członkiem drużyny.

Pierwszego gola dla zespołu seniorów GKS-u Jastrzębie Miąsko strzelił 17 października 1998 roku w potyczce z Zagłębiem Sosnowiec. Prowadzenie dla gospodarzy uzyskał Artur Rozmus w 55 min, wyrównał Sebastian Klata w 64 min. W 78 min na boisku pojawił się Mariusz Miąsko, zastępując Janusza Piksę i po 5 minutach pobytu na boisku zapewnił GKS-owi wygraną 2:1.

– Pamiętam, że piłkarz Zagłębia strzelił bramkę z ostrego kąta – wspomina Mariusz Miąsko.

– W sytuacji poprzedzającej zdobycie przeze mnie bramki miałem tego zawodnika na plecach. Po wrzucie z autu przyjąłem piłkę na „klatę”, obróciłem się i lewą nogą uderzyłem w lewy róg bramki, w której stał Marcin Bęben. Nie miał szans.

Następnego gola „Mięso” strzelił w… następnym meczu, w którym GKS Jastrzębie zmierzył się na wyjeździe z Concordią Knurów.

– Wszedłem w II połowie za Janusza Piksę, który miał złamany nos – mówi były napastnik.

Przeczytaj jeszcze: Dawid Gojny był fanem Małysza

– Minęły 4 minuty gry, gdy uderzyłem z 14 metrów i bramkarz gospodarzy Dariusz Dajek musiał wyjmować piłkę z siatki. Mój gol zapewnił nam wygraną 1:0.

„Wyścigi” w Pszowie

Mariusz Miąsko strzelił prawie 80 bramek dla ekipy z Jastrzębia. Które z nich najbardziej zapadły mu w pamięć?

– Ze względu na urodę pamiętam gola, którego strzeliłem Naprzodowi Rydułtowy w Pucharze Polski – wspomina były napastnik GKS-u.

– Prowadziliśmy 3:0, gdy trener Andrzej Myśliwiec krzyknął do mnie „Mięso, zaraz schodzisz”. Złapałem piłkę i z narożnika pola karnego uderzyłem lewą nogą, zaznaczam, że słabszą, w górny róg bramki przeciwnika.

Natomiast z powodu okoliczności utkwił mi gol strzelony na wyjeździe Górnikowi Pszów (4:2). W 90 minucie spotkania gospodarze wykonywali rzut rożny, moi koledzy wybili piłkę na środek boiska, gdzie akurat stałem. Obróciłem się i nie namyślając się natychmiast uderzyłem. Przelobowałem Dariusza Kłodę, który zbyt daleko wyszedł z bramki. Po meczu miejscowi kibice zaczęli nas gonić po boisku, tymczasem policjanci celowali z broni gładkolufowej w… naszych kibiców. Ekscesy z udziałem kibiców z Pszowa w ogóle ich nie interesowały.

Ostatni mecz w GKS-ie Mariusz Miąsko rozegrał 3 czerwca 2006 roku,wostatniej kolejce sezonu 2005/2006.

– Graliśmy wtedy na wyjeździe z Polarem Wrocław, którego pokonaliśmy 4:0 – wspomina.

– Strzeliłem wtedy jedną z bramek, ale to zwycięstwo niczego nam nie dało, bo Miedź Legnica „ułożyła się” z Odrą Opole i w barażach o II ligę znalazła się drużyna z Opola.

Z deszczu pod rynnę

Następnym przystankiem w piłkarskiej przygodzie Mariusza Miąski był KSZO Ostrowiec Świętokrzyski.

– To trudny temat – mówi nasz bohater.

– Próbowałem rozmawiać z prezesem Langerem na temat nowego kontraktu, ale on mnie cały czas zwodził. W końcu napisał pan w „Sporcie” artykuł „Napastnik do wzięcia” i… rozdzwoniły się telefony. Nasz trener Wojciech Borecki przenosił się właśnie do KSZO i zaproponował mi grę w swojej nowej drużynie. Skoro prezes GKS-u nie był mną zainteresowany, to skorzystałem z tej oferty. Tym bardziej, że jako wychowanek klubu w GKS-ie grałem za „frytki”, podczas gdy zawodnicy z zewnątrz mieli bardzo dobre kontrakty, a przynajmniej godziwe. Okazało się jednak, że trafiłem z deszczu pod rynnę. W rundzie jesiennej strzeliłem w II lidze dwa gole w 17 meczach, ale nasi prezesi i dyrektorzy zostali aresztowani. Rozegrałem wystarczającą liczbę meczów, by dostać całość kontraktu. Dyrektor klubu zaproponował mi półroczne wypożyczenie do innego klubu i potem powrót do Ostrowca, lecz nie widziałem w tym rozwiązaniu przyszłości dla siebie. Zabrałem przecież ze sobą żonę i córeczkę i nie chciałem by żyły „na walizkach”. Rozwiązałem kontrakt za porozumieniem stron i rozważałem powrót do Jastrzębia. Rozmawiałem na ten temat nawet z trenerem Piotrem Rzepką, ale prezesem klubu wciąż był Joachim Langer.

Koniec przygody

Mariusz Miąsko skierował swoje kroki do występującej w IV lidze Przyszłości Rogów, w której grali między innymi Madrin Piegzik, Robert Kolasa, Piotr Kuś. – Śp. prezes Ryszard Szkatuła był bardzo dobrym prezesem, a przede wszystkim porządnym człowiekiem – przyznał „Mięso”.

– Dostałem tam dwa razy większą pensję niż w Jastrzębiu. Zagrałem jednak tylko w jednym meczu, a właściwie 15 minut. W Pucharze Polski z Czarnymi Gorzyce zerwałem więzadła w lewym kolanie. Wtedy nie było jeszcze rezonansu magnetycznego, a lekarz powiedział, że to tylko naderwanie. Zrobiłem sobie miesiąc przerwy i szykowałem się do meczu z… GKS-em Jastrzębie. Nie wybiegłem jednak na boisko, bo podczas rozgrzewki kolano mi „uciekło” i było pozamiatane. Dwa lata czekałem, w końcu kolano zoperował mi w Jastrzębiu doktor Mirosław Prudel. Potem próbowałem jeszcze zagrać w okręgówce w LKS-ie Chałupki, ale naderwałem więzadła, tym razem w prawej nodze. Stwierdziłem, że nie ma się co męczyć, bo trzeba zapewnić byt rodzinie. Skończyłem przygodę z futbolem mając zaledwie 27 lat.

Dzieci śladami ojca

Mariusz Miąsko odszedł od futbolu, ale w jego ślady poszły dzieci – córka Natalia i syn Patryk.

– Natalka grała w piłkę nożną w kobiecej drużynie z Wodzisławia Śląskiego, miała jechać na testy do występującego w ekstraklasie klubu z Wałbrzycha, lecz dopadł ją pech – kręci głową nasz bohater.

– Zerwała więzadła i dała sobie spokój z piłką nożną. Mając zaledwie 16 lat. Natomiast 10-letni Patryk trenuje w Orle Moszczenica, regularnie chodzę na jego mecze.

Co robiłem po zawieszeniu butów na kołku? Zostałem kierowcą ciężarówki, potem pracowałem w firmie górniczej, pracowałem w kopalni miedzi w Lubinie, kopalni węgla kamiennego „Bogdanka”, a od dwóch lat pracuję w Jastrzębiu, obecnie na kopalni „Bzie-Dębina”. Oczywiście nadal interesuję się piłką nożną, regularnie oglądam mecze ligi angielskiej, a moim ulubionym klubem jest FC Liverpool. Ponadto kibicuję naszemu GKS-owi. Chodzę na mecze na Stadion Miejski przy Harcerskiej, o ile nie kolidują one z meczami mojego syna. Ostatni raz byłem na spotkaniu z Radomiakiem, które wygraliśmy 3:2, mimo że przegrywaliśmy 0:2.

Na zdjęciu: Mariusz Miąsko w bardzo młodym wieku musiał zakończyć karierę piłkarską.

Fot. archiwum Mariusza Miąski