Marzę o tym, żeby zapisać się w historii

Adam GODLEWSKI: Zacznijmy od kwestii najbardziej aktualnej, związanej z kontuzją Kamila Glika. Pan przed dwoma laty znajdował się bardzo podobnej sytuacji, doznając kontuzji na ostatniej prostej przygotowań do Euro 2016. Jakie w takim momencie emocje udzielają się piłkarzowi?
Kamil GROSICKI: Jest naprawdę trudno, a pierwsze dni po odniesieniu urazu są najcięższe. Na każdym kroku towarzyszy ci ból, i świadomość, że do wyczekiwanej imprezy zostaje bardzo mało dni. Więc i szansa na wyleczenie się w porę jest niewielka. Niedowierzałem, że mogę w ogóle zdążyć na pierwszy mecz. Na drugi, trzeci – już była nadzieja. Mnie jednak zależało, żeby wyrobić się na inaugurację, bo na nią czekają wszyscy – piłkarze, kibice i dziennikarze.

Pańska kontuzja była inna niż Glika.
Kamil GROSICKI:  Miałem bardzo mocno skręcony staw skokowy, a taką kontuzję zwykle rehabilituje się do trzech tygodni. Najlepszym lekarzem jest po prostu czas, kiedy człowiek się położy, to kostka goi się sama. Musiałem włożyć naprawdę mnóstwo pracy, by po urazie, którego doznałem w meczu towarzyskim z Litwą, dokładnie sześć dni przed pierwszym spotkaniem na Euro, być do dyspozycji selekcjonera na inaugurację. Zostawmy jednak mnie, Kamil Glik jest świetnym piłkarzem, i bardzo, ale to bardzo ważnym zawodnikiem w naszej obronie, to praktycznie wokół niego trener Nawałka budował tę formację. Nie ukrywam, że całą tę sytuację przeżywam wraz z nim, przyjaźnimy się bowiem od wielu lat. Razem jeździliśmy na wszystkie kadry młodzieżowe, wchodziliśmy do pierwszej reprezentacji, mieliśmy wspólne marzenia związane z mundialem w Rosji. Jestem więc w stanie dobrze zrozumieć, co Kamil teraz czuje. Coś na pewno wymknęło mu się spod kontroli, choć było to niefortunne zdarzenie. Rozmawiamy teraz, kiedy jeszcze nie przeszedł ostatecznych badań we Francji, więc nie pozostało nic innego, jak poczekać na definitywną diagnozę.

Rozmawiał pan z nim?
Kamil GROSICKI:  Tak, jesteśmy w nieustannym kontakcie, gdy wrócił ze szpitala z Przemyśla był u mnie w pokoju chyba ze trzy godziny, starałem podtrzymywać przyjaciela na duchu. Od jego wyjazdu cały czas
do siebie piszemy.

W jakim stanie psychicznym wyjeżdżał na konsultację do Francji?
Kamil GROSICKI: Trzymał się mocno, i widać było, że chciał, żebyśmy pokazali, jacy silni jesteśmy jako zespół. A Kamil wie doskonale, że w trudnych momentach potrafimy się jednoczyć jako drużyna. Wiadomo, piłka nożna jest pełna przypadków, a właśnie w takich kategoriach trzeba rozpatrywać jego kontuzję. Teraz, jeśli Kamil nie zdąży, ktoś inny dostanie szansę, i będzie musiał ją wykorzystać.

Dwa lata temu Zbigniew Boniek twierdził, że wynik biało-czerwonych w Euro 2016 będzie zależał w największym stopniu od… Kamila Grosickiego. Uważał pana za piątego najważniejszego zawodnika reprezentacji Polski, którego forma miała zadecydować, czy będziemy jedynie średniakiem, czy wybijemy się we Francji ponad przeciętność. Teraz jest pan jeszcze wyżej w hierarchii drużyny narodowej?
Kamil GROSICKI:  Trudno mi odnosić się do tej kwestii, bo każdy zawodnik jest inny, ale właśnie dlatego jest potrzebny, bo razem tworzymy drużynę. Wiem, że w stosunku do mnie są duże oczekiwania, ale wiem też, że jestem gotowy, aby im sprostać. Nie jestem już młodym zawodnikiem, za kilka dni skończę 30 lat, a zatem nie jestem też sportowym emerytem. Na mundial w Rosji lecę w optymalnym wieku dla piłkarza. Kiedy miałbym pokazać najwięcej, jeśli nie teraz? Dużo będzie ode mnie zależeć, mam tę świadomość, ale to oczywiście bardzo miłe, że prezes Boniek mocno we mnie wierzy. Selekcjoner dwukrotnie w ostatnim czasie przekazywał mi opaskę kapitana, w towarzyskich spotkaniach, w których graliśmy praktycznie tylko bez Roberta Lewandowskiego i Kamila Glika, mam więc prawo czuć się ważnym zawodnikiem tej ekipy i bardzo się z tego cieszę. Za tym idą jednak nie tylko splendory, ale i wymagania. A czy jestem w piątce, czy może trójce tych, którzy najmocniej ciągną reprezentacyjny wózek, to nie ma większego znaczenia.

Jakie widzi pan szanse dla biało-czerwonych na mundialu?
Kamil GROSICKI:  Trener przekazał nam bardzo pozytywną energię i przekonał, że nie warto za daleko wybiegać w przyszłość. Przypadek Kamila pokazał zresztą, że nie warto myśleć, co będzie jutro, trzeba koncentrować się na tym, co jest dziś do zrobienia. Wiadomo, naszym podstawowym celem jest wyjście z grupy, co również nie będzie proste. Co wydarzy się później, trudno przewidzieć. Pamiętajmy, że na mundialu jest wyższa skala trudności niż na Euro. Wystarczy popatrzeć w drabinkę, kto ewentualnie czeka na nas po wyjściu z grupy. Zresztą niezależnie na kogo wpadlibyśmy w fazie pucharowej, do starcia z każdym rywalem musielibyśmy podejść jakby to był już wielki finał. Bo dla nas tak właśnie by było.

Skoro ponownie nawiązał pan do Glika, rozumiem, że gra w siatkonogę była często obecna na waszych zgrupowaniach.
Kamil GROSICKI:  To jeden z treningów regeneracyjnych, więc tym bardziej smutne, że pech koledze przytrafił się właśnie w takim momencie. Teraz nie ma już jednak sensu do tego wracać. Musimy być silni jako drużyna, wierzyć w powrót Kamila, ale gdyby nie zdążył się wykurować na mundial – nie wolno nam załamać się z tego powodu. Bez niego też każdy będzie musiał zagrać turniej życia. A nawet więcej – właśnie dla niego, gdyby ostatecznie okazało się, że w Rosji nie będzie mógł być z nami.

Polska jest faworytem grupy H?
Kamil GROSICKI:  Tak bym sprawy nie stawiał, bo stawka jest naprawdę wyrównana. Gdybyśmy chcieli oszacować szanse na wyjście do fazy pucharowej, to pewnie najmocniejszy zespół ma ich 60 procent, zaś najniżej notowany – 40. Różnice są niewielkie, los wrzucił do jednego worka drużyny z różnych kontynentów, o innych stylach, więc uważam, że każdy może znaleźć się w play-off. Nie patrzyłbym na to, że w rankingu FIFA to Polska jest najwyżej, bo rankingi może i fajnie wyglądają, ale trzeba mocno stąpać po ziemi. Awans do ćwierćfinału mistrzostw świata wymagałby od nas jeszcze lepszej gry niż na Euro we Francji. Jeśli zresztą nie będziemy liczyć Niemców, to już przeciwnicy w grupie są w komplecie lepsi od dwóch naszych pozostałych rywali w pierwszej fazie na Euro 2016.

Zna pan dokładnie wszystkich grupowych rywali?
Kamil GROSICKI:  Najwięcej wiem o Senegalu. Grałem przeciwko wielu reprezentantom tego kraju we Francji, wielu mogłem obserwować ostatnio na co dzień w Anglii. To w komplecie są atleci, szybcy i silni piłkarze. U nas podstawową siłą jest zespół, my wygrywamy kolektywem. A u nich są indywidualności, z których każda chce każde spotkanie przesądzić w pojedynkę. Myślę, że zaawansowanie taktyczne będzie stanowiło naszą największą przewagę. Oni z kolei będą górować nad nami warunkami fizycznymi. Zatem naprawdę nie wiadomo, kto z takiej konfrontacji wyjdzie zwycięsko. Sadio Mane, ale też Keita Balde to piłkarze, na których powinniśmy zwrócić szczególną uwagę w ataku, ale oczywiście Kalidou Koulibaly trzymający senegalską defensywę to także kluczowy piłkarz u rywali. Na niego jednak też są znane mi sposoby.

Trener Nawałka już o nie dopytywał?
Kamil GROSICKI:  Selekcjoner wie, że w trakcie meczu potrafię wymyślić coś nieszablonowego, i włączyć tak zwane powszechnie turbo, a potem agresywnie zaatakować. Co może okazać się jeszcze bardziej przydatne przeciw Kolumbii, która lubi utrzymywać się przy piłce i grać atakiem pozycyjnym, co nam odpowiada o tyle, że dobrze bronimy, a jeszcze lepiej czujemy się w kontratakach. Japonia jest w grupie najniżej notowana, ale niedawny towarzyski mecz z Koreą Południową pokazał, że z takimi rywalami musimy być przez 90 minut maksymalnie skoncentrowani. Bo chwila nieuwagi może naprawdę drogo kosztować.

Wie pan już w jakim ustawieniu zagramy na mistrzostwach w Rosji?
Kamil GROSICKI:  Trenujemy równolegle oba schematy, w których ostatnio graliśmy, i to trener będzie decydował, na który się zdecyduje na konkretnego przeciwnika. Dla mnie nie ma to większego znaczenia, choć zadania mam nieco inne, kiedy gramy z czwórką w linii w obronie. Gram wtedy szeroko, przy linii, natomiast przy ustawieniu z trzema stoperami muszę robić sporo miejsca z boku i przesuwać się do środka. Co skutkuje czasami tym, że długo nie jestem pod grą, a w takich momentach lekko łapie mnie frustracja, jak miało to miejsce choćby w meczu z Koreą Południową. Muszę być więc mocno skoncentrowany i czekać na momenty, kiedy złapię piłkę, i coś wykreuję. Plus tego ustawienia jest taki, że mam mniej obowiązków w defensywie, tracę na to mniej energii, trener mówił nawet, że ten schemat jest specjalnie pode mnie, bo pozwala maksymalnie wykorzystać moje ofensywne walory. Mecze z Urugwajem, czy nawet wspomniany z Koreą pokazały, że tak rzeczywiście jest. Choć nie da się też nie zauważyć, że jeśli bronimy piątką defensorów, to bardzo trudno skutecznie przedrzeć się na nasze pole karne.

Trudno jest wytrzymać długie przygotowania codziennie patrząc na te same twarze kolegów?
Kamil GROSICKI:  Na tyle lubię atmosferę reprezentacji, że nie skorzystałem z możliwości ominięcia zgrupowania w Juracie, którą trener mi dał. Chciałem spotkać się z kolegami, poczuć już dreszczyk emocji przed mistrzostwami, zobaczyć kibiców, którzy dają nam niezwykle pozytywnego kopa. Do Arłamowa potrafili jechać przecież setki kilometrów po to, żeby tylko zrobić wspólne zdjęcie, czy wziąć autograf, a czasami tylko pomachać. Za to należy im się wielki szacunek, bo dla nas ich przywiązanie to naprawdę fajna sprawa. Również dzięki nim jesteśmy w stanie długo ze sobą wytrzymać. (ze śmiechem) A w Rosji to nawet do końca turnieju. A w każdym razie jak najdłużej się da.

Rozumiem zatem, że dotąd nuda nie wkradła się w pobyt na zgrupowaniach?
Kamil GROSICKI:  W Arłamowie jest dużo atrakcji, możemy pograć w bilard i kręgle, jest strzelnica, a ja zazwyczaj i tak korzystałem w wolnych chwilach z odnowy biologicznej, albo odpoczywałem w pokoju. Było naprawdę dużo pracy, a wtedy organizm wręcz domaga się regeneracji. Drzemka, telewizor, przegląd wiadomości ze świata na Twitterze, bo wiadomo, że dziś już nie trzeba włączać komputera, żeby ze wszystkim być na bieżąco, w pełni wypełniały pory między zajęciami, Na nudę nie było czasu.

Jak wygląda aktualnie pańskie zdrowie, które od początku roku też nie było idealne?
Kamil GROSICKI:  W tym momencie jest bardzo dobrze. Odkąd w drugi dzień świąt Bożego Narodzenia złamałem palec u nogi, i potem musiałem sześć, czy nawet siedem tygodni dochodzić do pełnej dyspozycji, wszystko było już w porządku. Końcówkę sezonu miałem już dobrą, byłem aktywny na boisku i na tyle nabrałem chęci do dobre granie, że nie mogę się już doczekać meczów z Chile i Litwą. Czuję głód gry, a jak się pojawia, to zawsze dobry prognostyk, bo potem zwykle nie narzekam na efekty. Wiadomo, że bazuję na szybkości, więc wszystkie dolegliwości, które dokuczały mi w minionym sezonie i skutkowały mniejszą liczbą minut na boisku w lidze, przed mundialem powinny mi wyjść – nieco paradoksalnie – tylko na dobre. Gdybym bowiem zasuwał w każdym spotkaniu od dechy do dechy, to moje turbo w pewnym momencie po prostu by padło. Najważniejsze, że utrzymywałem meczowy rytm, zresztą jak na pomocnika o mojej charakterystyce, grałem w lidze wystarczająco dużo.

Skoro już wspomniał pan o doładowaniu, to zapytam o TurboGrosika. Energetyzuje się pan napojem, który reklamuje?
Kamil GROSICKI:  Oczywiście, i to zawsze, kiedy tylko jest pod ręką. Naprawdę cieszę się, że wypuściliśmy na rynek fajny produkt, a kibicom zawsze z ręką na sercu powtarzam, że jak coś promuję, to podpisuję się pod tym obiema rękami. Nie umiem udawać, moim głównym atutem – obok szybkości – jest to, że zawsze pozostaję sobą. Nigdy nie udaję, jestem autentyczny. Pewnie też dlatego moja wartość na rynku reklamowym poszła do góry, choć oczywiście zasłużyłem na to także ciężką pracą. Jeszcze kilka lat temu nikt się mną nie interesował pod tym kątem, a dziś mam pięć kontraktów sponsorskich. Uspokajam jednak – ich wypełnianie nigdy nie kolidowało z treningami i profesjonalnym przygotowywaniem się do meczów. Sesje są świetnie zorganizowanie, w najbardziej dogodnych dla mnie momentach.

Jak ocenia pan siłę naszej obecnej drużyny w porównaniu do tej sprzed dwóch lat z Euro we Francji?
Kamil GROSICKI: Z Kamilem Glikiem w składzie jako drużyna bylibyśmy silniejsi niż na Euro, bardziej doświadczeni. W mistrzostwach Europy występowaliśmy w bardzo podobnym składzie, więc zgranie także powinno stanowić niezaprzeczalny walor, choć oczywiście w Rosji nie zabraknie świeżej krwi. Wiadomo, że ciężko będzie zastąpić Kamila jeden do jednego, grał przecież w Lidze Mistrzów i wiele ważnych meczów w reprezentacji, ale po to na zgrupowanie przyjechali młodzi zawodnicy, z Janem Bednarkiem na czele, żeby selekcjoner Nawałka miał też inne opcje. A przecież będzie wybierał także spośród doświadczonych zawodników, bo Artur Jędrzejczyk i Thiago Cionek także gwarantują wysoki poziom.

Bednarek dałby już sobie radę, gdyby dostał szansę w wyjściowym składzie?
Kamil GROSICKI: W barwach Southamptonu pokazał w końcówce sezonu, że wreszcie wskoczył na poziom, na który wszyscy w jego przypadku oczekiwali. Nie zapominajmy przy tym, że trener Nawałka zawsze dobrze radził sobie z personalnymi kłopotami, i po obserwacji naprawdę zawsze u nas zdrowej rywalizacji stawiał na właściwego konia. Wierzę do końca, że Kamil będzie zdrowy, ale gdyby nie był, to nie mam wątpliwości, że selekcjoner wybierze właściwą opcję alternatywną.

Dla pana mundial będzie witryną wystawową?
Kamil GROSICKI: Nie podchodzę tak do startu w mistrzostwach świata. Wiadomo, będzie można pokazać się całemu światu, ale kto chciał mnie poznać, już dawno mnie poznał. Kwestie rozmów w sprawie ewentualnej zmiany pracodawcy pozostawiam menedżerom, choć wiem oczywiście, że pojawiły się opcje z Włoch. Do Rosji jadę wyłącznie po to, żeby reprezentować kraj i walczyć o swoje marzenia.
Marzenia mają limit?
Z tyłu głowy mam to, żeby zapisać się w historii polskiego futbolu. Na tyle wyraźnie, żeby kibice pamiętali moje nazwisko co najmniej przez kolejnych kilkanaście lat.

Z zespołem, który trudno nazwać zrzeszeniem ministrantów jest to możliwe?
Kamil GROSICKI: Drużyna ministrantów nie pojechałaby na drugi z kolei wielki turniej, taka jest prawda. U nas w składzie jest co prawda kilka aniołków, ale większość to diabełki, co pięknie się skleja i przekłada na to, że jesteśmy tu, gdzie jesteśmy. Gdy jest czas, żeby się dobrze zintegrować, nie robimy tego pojedynczo, czy w podgrupach, tylko bawimy się całą ławą. Dobrze czujemy się w swoim towarzystwie, co też przekłada się na wyniki.

A to prawda, że młody Sebastian Szymański źle wszedł, czy po prostu nie wszedł do reprezentacji od strony towarzyskiej?
Kamil GROSICKI: Na pewno było mu bardzo ciężko odnaleźć się wśród swoich idoli – których jasno wskazywał w wywiadach, z Kubą Błaszczykowskim na czele – ale ma przecież dopiero 19 lat. Na treningach pokazywał jednak, że ma duży potencjał. Dlatego powiedziałem mu, żeby się nie martwił, bo przyszłość jest przed nim.

Czyli mieliście wspólne tematy, o których mogliście pogadać?
Kamil GROSICKI: Starałem się z każdym z młodych zawodników powołanych przez trenera Nawałkę zamienić parę słów na zgrupowaniach. Widać, że to skromne chłopaki, ale to w sumie dobrze o nich świadczy. Już przed przyjazdem do Arłamowa zdawali sobie sprawę, że nie będzie łatwo pojechać na mundial, skoro trzon zespołu gra ze sobą od kilku ładnych lat.

Pan też z taką skromnością wchodził do reprezentacji?
Ja akurat tak nie miałem, jestem inaczej skonstruowany. Od razu chciałem się zakolegować, a w każdym razie złapać kontakt ze starszymi i najlepszymi zawodnikami reprezentacji. Mam po prostu wrodzoną pewność siebie, ale też i świadomość, że piłkarze, w ogóle ludzie, są różni, Dlatego uważam, że każdemu trzeba pomóc.

Skoro o pomocy mowa, to uważa pan, że Lewandowski ma szansę na tytuł króla strzelców mistrzostw świata?
Kamil GROSICKI: (ze śmiechem) Akurat w tej kwestii to naprawdę dużo będzie ode mnie zależało! Jesteśmy drużyną, która bazuje na współpracy, a jeśli Robert regularnie będzie strzelał bramki, to na pewno zajdziemy daleko. Nie sądzę, aby został drugim Olegiem Salenką, który w jednym spotkaniu strzelił pięć goli, a w pozostałych jeszcze jednego, ale i tak nic to nie dało jego zespołowi. Życzę Lewemu korony króla strzelców, ale wiem, że dla niego ważniejszy byłby awans drużyny do półfinału niż indywidualne nagrody.

Pan nastawia się przede wszystkim na asysty w Rosji?
Kamil GROSICKI: Skoro na ostatnim turnieju miałem dwie asysty, to na mundialu w Rosji czas na bramki. Wychodzę z założenia, że trzeba zrobić krok do przodu, a na pewno gol w finałach mistrzostw świata byłby spełnieniem jednego z moich największych marzeń.

Kogo widzi pan wśród faworytów mundialu?
Kamil GROSICKI: Głównym, i naprawdę zdecydowanym, jest w moim odczuciu Brazylia. Ma bowiem w składzie autentyczne gwiazdy ze światowego topu, z Neymarem na czele. I na pewno jako drużyna są silniejsi od Argentyny, mimo tego że Albicelestes mają Leo Messiego, Bo mają też grupy i podgrupki, które widać nawet z zewnątrz. Natomiast Brazylijczycy na wszystkich filmikach są zawsze razem, więc zakładam, że atmosfera w ich zespole jest bardzo podobna do tej u nas. Obstawiam też, że daleko zajdzie Francja, w której młode pokolenie jest niezwykle mocne.

Czego życzyć panu w Rosji?
Kamil GROSICKI: Tylko zdrowia, dla mnie i kolegów z reprezentacji. Resztę będziemy mogli sobie wywalczyć na boisku.