Matejko i inni, czyli zaolziańskie gry „na pioskowinie”

Pod tym względem liga czeska może imponować. Sam stadion karwińskiego MFK – zresztą zlokalizowany przy ulicy… Polskiej, mniej więcej kilometr od przejścia granicznego – to obiekt co prawda kameralny, ale zazwyczaj wypełniający się w całości, zwłaszcza podczas wizyt eksportowych drużyn naszych sąsiadów, takich jak Viktoria Pilzno czy Sparta Praga. Zaś umiejscowiona po przeciwnej stronie drogi restauracja „Ovečka” – z własną warzelnią piwa i tradycyjnym smażonym serem – gwarantuje też emocje niekoniecznie piłkarskie…

Drużyna z Karwiny to od lat „tradycyjny” partner polskich zespołów – tych z ekstraklasy, ale i z pierwszej ligi. I tak jest… od niemal 100 lat – czyli od chwili, gdy w 1919 w mieście założono klub Polonia (na razie jako sekcję Wspólnoty Gimnastycznej Sokół). Jej losy doskonale obrazują skomplikowane dzieje… polskiej niepodległości, której stulecie właśnie świętujemy. Dzieje karwińskich piłkarzy sprzed dekad nierozerwalnie sprzężone są ze skomplikowany losami tego skrawka ziemi, którym w dwudziestoleciu międzywojennym (i nie tylko) targały wichry historii. Pokazują też dobitnie, że sport – i jego najpopularniejsze oblicze, czyli piłka nożna właśnie – bywa elementem zmagań o narodową tożsamość.

Zebrania pod gołym niebem

Nie pora to i miejsce, by rozważać detale procesów, w wyniku których tzw Zaolzie znalazło się po I wojnie światowej w granicach Czechosłowacji. A wraz z nim – ponad 120 tysięcy Polaków, stanowiących wówczas blisko 70 procent ludności zamieszkującej ten teren. Faktem jest natomiast, że i tam – po 123 latach nieobecności Polski na mapach Europy – „polskość” wybuchła ze ogromną mocą. Wśród wielu polskich instytucji i szkół, pojawiło się również wiele klubów i stowarzyszeń sportowych, głównie piłkarskich. Dość powiedzieć, że po utworzeniu Tešinskiej Župy Futbalovej – czyli regionalnej ligi – polonijne kluby u progu lat 30. stanowiły blisko 40 procent stawki.

Wśród nich poczesne miejsce zajmowała wspomniana Polonia Karwina. Z obecnym czeskim pierwszoligowcem, MFK, nie miała nic wspólnego. Funkcjonowała w „starej Karwinie”, dziś – ze względu na eksploatację górniczą – praktycznie nieistniejącej (ta część miasta funkcjonuje dziś jako Karvina Doly). W specjalnej „jednodniówce”, wydanej na 30-lecie klubu w 1949, początki wspominane są w bardzo „romantycznym” stylu. „Zarząd klubu z braku lokalu – nawet najskromniejszego – odbywał swe zebrania pod gołym niebem. Niezbyt równy kamień zastępował stół obrad, a zielona murawa – stołki” – pisano. Piłkę kopano na boisku „na pioskowinie” koło szybu Barbary. Mimo pomocy polskich stowarzyszeń, pierwsze lata były jednak trudne; rozgrywano czasem ledwie kilka meczów w roku. Dopiero przełom dekad, nowy zarząd i sympatia ówczesnego burmistrza miasta pozwoliło na szybszy rozwój. „Nikt wtedy nikogo nie namawiał do pracy, a jednak moczarzyska w pobliżu dworca zostały zasypane, wybudowano trybuny” – to jeszcze jeden cytat z okolicznościowego wydawnictwa. Opracowano wówczas nowy statut, ostatecznie uniezależniając się od Sokoła.

Krzywdę sportowi polskiemu i sprawie polskiej w ogóle

W tej sytuacji musiały przyjść i wyniki sportowe. W maju 1933 karwinianie gościli przyszłego – jak się za pół roku okazało – mistrza Polski. Ruch Hajduki Wielkie przyjechał wówczas w najsilniejszym składzie, na jaki było go stać – jedynie bez Teodora Peterka. Brak supersnajpera okazał się bolesny już w meczu ze Slovanem Morawska Ostrawa (0:0). Ale dopiero po porażce z Polonią, polska prasa nie zostawiła na ruchowcach suchej nitki. „Kompromitacją Ruchu był dzień następny, kiedy spotkał się Polonią karwińską. Tutejsi Polacy, odgrywający w cieszyńskiej klasie A dominującą rolę, wielkimi umiejętnościami piłkarskimi poszczycić się nie mogą. Ale braki te nadrabiają niebywałą ambicją, którą wreszcie zmogli Ruch. Ruch (…) grał bardzo blado. Swej przewagi nie potrafił w żaden sposób zaznaczyć; nie pomogły ciągłe zmiany w ataku. A tymczasem ambitnie zapuszczająca się pod bramkę gości Polonia zdobywała bramki. Niedługo po przerwie wynik brzmiał 3:0, a sytuacja Ruchu była coraz gorsza, bo za boisko powędrował za niesportowe zachowanie Katzy” – pisał „Przegląd Sportowy”. Bramki Alfreda Gwosdza i Franciszka Zorzyckiego tylko „przypudrowały” kiepski ostatecznie rezultat (2:4).

„Niefortunne występy polskiej drużyny footbalowej KS „Ruch” z Wielkich Hajduków wyrządziły krzywdę nie tylko sportowi polskiemu, ale sprawie polskiej w ogóle (…). Ich następstwa są pod względem sportowym daleko gorsze, niżby się to początkowo wydawało. Ruch był reklamowany jako najlepsza drużyna w Polsce. (…) remisując ze „Slovanem”, a przegrywając do „Poloni”, zdyskwalifikował się do trzeciorzędnej drużyny” – oceniał publicysta śląskiej bulwarówki, „Siedem Groszy” (pisownia oryginalna).

Oszczędzano na jeździe, jedzeniu i hotelu

Przyczyn tych wyników dziennikarze szukali wówczas w – jak to nazywali – „anormalnych warunkach” dwudniowego wypadu hajduczan za południową granicę kraju. „Oszczędzano na jeździe, jedzeniu i hotelu. (…) Gracze Ruchu, wożeni tramwajami po kiepskim spóźnionym obiedzie, bez umycia się, musieli się spieszyć na boisko. Wyczerpani blisko 8-godzinną podróżą, musieli grać słabo” – tak miały wyglądać okoliczności meczu w Morawskiej Ostrawie. W Karwinie nie było ponoć lepiej. „Graczy ulokowano w jakiejś ochronce, gdzie spali zaledwie 5 godzin. Potem trzymano ich 10 godzin w lokalu, gdzie pełno było dymu i innych wyziewów. Gwosdz, Badura i Giemsa ustalili rekord w grze w bilard, grając przez 9 godzin. Inni – po 5-6 godzi, resztę wypełnili grą kartami” – barwnie relacjonował autor.

Ile w tym prawdy? Być może tyle, ile zwykle w bulwarówkach, również dzisiejszych. Faktem jest natomiast, że w kronikach Polonii ta wygrana określona została jako jeden z największych sukcesów klubu.

Wypiskany za fałszywe decyzje

Rok później przyszedł zresztą kolejny: triumf w I Igrzyskach Sportowych Polaków z Zagranicy, rozgrywanych w Warszawie. „Byliśmy zdecydowanie najlepsi spośród wszystkich zespołów piłkarskich z różnych krajów świata: Rumunii, Francji, Niemiec, Łotwy, Litwy i innych, tak europejskich, jak i zamorskich. Bawiliśmy wtedy w Warszawie przez 3 tygodnie” – wspominał (cytowany na łamach wspominanego już jubileuszowego wydawnictwa na 30-lecie klubu) Józef Matejko, ówczesny golkiper polonijnej drużyny z Zaolzia. W barwach Polonii w tym turnieju grał wówczas Gerhard (po wojnie – Sylwester) Nowakowski. Pochodził z Chorzowa, i do Chorzowa – ale już do Ruchu – powrócił, zdobywając z nim trzy tytuły mistrzowskiej (1935, 1936, 1938) i otrzymując nawet dwukrotnie powołanie do reprezentacji Polski (choć był tylko rezerwowym)!

W 1936 karwinianie awansowali do Ligi Morawsko-Śląskiej, będącej bezpośrednim zapleczem czeskiej elity! I tu już – przynajmniej w interpretacji polskich źródeł – napotkali już przeszkody wynikające z… narodowości swych graczy. Krótko mówiąc – robiono „pod górkę” polskiej drużynie. Kilka walkowerów, nawet fizyczna agresja wobec jej piłkarzy. No i sędziowanie… Mecz „popsuł jednakże wysoce nieudolny i stronniczy sędzia Majdl. Osobnik ten wziął piszczałkę do ust z wyraźnym celem dopomożenia gościom do zwycięstwa. Wyłożone spalone nie obowiązywały go, karne widział tylko po stronie gospodarzy: ostatecznie wypiskany za fałszywe decyzje, stracił głowę. Nawet prasa czeska, która „Polonii” nie sprzyja, podziela zdanie publiczności” – relacjonował „Robotni Śląski”, ukazujący się wówczas na Zaolziu.

Szczerze, jak to między braćmi

Polityka na losy klubu więc wpływała, i powróciła ze zdwojoną siłą jesienią 1938. Konferencja mocarstw w Monachium usankcjonowała niemiecką agresję na Czechosłowację, otwierając polskim władzom drogę do sięgnięcia po tereny Zaolzia. Nie wybrzmiały jeszcze echa silników polskich czołgów, towarzyszących 35-tysięcznym oddziałom Wojska Polskiego (pod dowództwem gen. Władysława Bortnowskiego), wkraczającym na te tereny, a już zadbano także o stronę „propagandową”. „Ilustrowany Kuryer Codzienny” prezentował na przykład „Liczne fotografie z odzyskania Zaolzia”; pisano też o tej części kraju jako o „ziemi wyzwolonej”. A piłkarze Polonii niemal natychmiast ruszyli do Polski. „Szczerze, tylko tak szczerze, jak to między braćmi być może, witała sportowa Łódź, a w zasadzie całe społeczeństwo łódzkie sportowców zza Olzy – piłkarzy Polonii karwińskiej w ich pierwszym występie po wyzwoleniu na ziemiach Macierzy” – relacja „Głosu Porannego” z meczu karwinian w Łodzi z miejscowymi Zjednoczonymi nie zostawiała wątpliwości, jaki ma być przekaz do społeczeństwa. Gości z „ziem odzyskanych” na stadionie – prócz 5-tysięcznego tłumu – witali przedstawiciele władz państwowych i miejskich; sam obiekt „był bogato udekorowany, a nastrój niezwykle uroczysty”. Łodzianie wygrali 3:1, zaś „po meczu odbył się bankiet w lokalu klubowym Zjednoczonych” – donosił „Śląski Kurier Poranny”.

Z sercem dla sympatycznych piłkarzy z Zaolzia

Z Łodzi Polonia pojechała do Warszawy, tym razem na spotkanie z przedstawicielem pierwszej ligi, czyli swą imienniczką z Konwiktorskiej. I tu też spotkali się z gorącym przyjęciem. „Po raz pierwszy zdarzył się fakt, że na boisku przy ul. Konwiktorskiej publiczność dopingowała nie swoich pupilów, a przeciwników. To najlepiej świadczy, z jakim sercem przyjęto sympatycznych piłkarzy z Zaolzia” – informował „Przegląd Sportowy”. Gospodarze zwyciężyli 6:3, ale do przerwy goście mocno się im stawiali, i nawet prowadzili 2:1! „Pierwszą bramkę gości widownia wita burzą oklasków” – to jeszcze jeden cytat z „PS”. Zespół z Karwiny chwalony był za dobre wyszkolenie techniczne; ganiony – za „powolność akcji” i niewielką liczbę strzałów. Reporterzy z Łodzi i Warszawy zgodnie oceniali, że goście prezentują poziom polskich drużyn z klasy A, czyli ówczesnego zaplecza I Ligi Państwowej. Najbardziej chwalonym ich zawodnikiem był wspomniany już Józef Matejko – świetny bramkarz, za którym w drugiej połowie lat 30. chodzili czescy ligowy (m.in. Slezska Ostrava i Brno).

Na gorącym boisku w Chropaczowie

Wspomniane oceny kilka miesięcy później znalazły swój wyraz w decyzjach administracyjnych. Polonia dokooptowana została do klasy A, która na terenie wojewódzwa śląskiego nosiła nazwę Liga Śląska. Karwinianie znaleźli się w niej w towarzystwie m.in. Naprzodu Lipiny, Dębu Katowice, Concordii Knurów, Pogoni Katowice i Czarnych Chropaczów. I właśnie w Chropaczowie – tydzień przed wybuchem II wojny światowej – Polonia rozegrała swój pierwszy mecz w oficjalnych rozgrywkach w Polsce. To był „Dość nieszczęśliwy występ Polonii karwińskiej, która na gorącym boisku w Chropaczowie uległa czarnym koszulkom. Gra żywa, specjalnie ze strony Czarnych, dla których bramki strzelali Szyjok 3, Smolin i Rak” – „Polska Zachodnia” krótko informowała o efektownej wygranej gospodarzy 5:0. Swoje miejsce w II lidze śląskiej dostał inny klub polonijny – Zaolzie Trzyniec, który „na dzień dobry” przegrał 0:4 ze Strzelcem Czerwionka.

Co byłoby dalej; jak prezentowaliby się zawodnicy z Karwiny i Trzyńca na tle innych ekip swych szczebli rozgrywkowych – już się nie dowiemy. Brunatny reżim położył kres Europie, którą znali Matejko, bracia Stonawscy i Matusikowie czy Kinowski, a więc najlepsi zawodnicy Polonii. Reżim czerwony, kreśląc swobodnie linie po mapie kontynentu doświadczonego kataklizmem wojny, za nic miał z kolei dążenia narodowościowe mieszkańców poszczególnych regionów. Zaolzie za Olzą pozostało, choć ostatecznie sprawę tę unormował dopiero traktat polsko-czechosłowacki w roku 1958. Polonia – dekretem czechosłowackich władz, „porządkującym” kwestie klubów sportowych, zakończyła swój żywot sześć lat wcześniej.

* * *

Po wielu latach związki piłkarskiej Karwiny z polskim futbolem znów odżywają – choć czasem z różnymi napięciami i nieporozumieniami. To jednak temat na zupełnie inną opowieść..