„Ancug” na dobry początek

– Drużyna fajnie mnie przyjęła. W Chorzowie czuję się swojsko. Lubię odwiedzać sąsiadujące Katowice, które podobają mi się zdecydowanie bardziej niż miasta w jakich ostatnio przebywałem. Fajna jest też śląska gwara, choć ciężko mi ją zrozumieć, jako przybyszowi z północy Polski, ale uczę się jej z przyjemnością. Łapię już niektóre słówka, na przykład pochodzący z niemieckiego „ancug”, czyli garnitur – uśmiecha się Mateusz Bartolewski, lewy obrońca „Niebieskich” , który wraz występującym po drugiej strony defensywy Słowakiem Lukasem Duriską ściga się w ostatnich meczach Ruchu o miano MVP drużyny czternastokrotnych mistrzów Polski. Co ciekawe – jak sam przyznaje – ostatnio piłka szuka go w polu karnym, dwie bramki w kolejnych dwóch meczach – co naturalnie bardzo cieszy.

Radość z niedosytem

– Szuka mnie zwłaszcza w polu karnym przy stałych fragmentach gry. We wtorkowym zaległym meczu ze Zniczem Pruszków w rekordowym tempie, bo już w kwadrans mogłem ustrzelić hat tricka, ale bramkarz gości stanął na wysokości zadania. Niestety, po tym meczu moja radość stłumiona została niedosytem, bo nie udało się dowieźć prowadzenia do końcowego gwizdka. Można w tym momencie wspomnieć przysłowie o niewykorzystanych sytuacjach, które się mszczą. Strzelając druga bramkę moglibyśmy zamknąć tamten mecz i podciąć rywalowi skrzydła. Tak się jednak nie stało. Z drugiej strony musimy cieszyć się z tego remisu, bo naprawdę ciężko było grać w końcówce w dziesiątkę. Trzeba doceniać takie remisy – zaznaczył 20-latek.

Na trening z tatą

Pochodzący ze Szczecinka Mateusz Bartolewski przez blisko dwa tygodnie był testowany przez Ruch. Pojechał z drużyną na 9-dniowy obóz w Rybniku-Kamieniu i zagrał w sparingach z Widzewem Łódź, Odrą Opole, AS Monaco. Wychowanek Wielimia Szczecinek pozytywnie zaliczył testy w chorzowskim klubie.

– Dostałem zaproszenie na testy od trenera Bogusława Pietrzaka, odpowiedzialnego wtedy za skauting w Ruchu, który obserwował mnie w trakcie występów w trzecioligowym Stilonie Gorzów – opowiada Bartolewski.

– I dość szybko dowiedziałem się, że decyzja jest na tak. Że Ruch jest mną zainteresowany. Nie ukrywam, że byłem bardzo zadowolony. Przygodę z piłką zacząłem już w wieku 6 lat. Na trening zaprowadził mnie tata, który sam kiedyś grał w piłkę, w drugoligowym wówczas Górniku Konin. Tata był jednak środkowym obrońcą, a ja gram na boku defensywy. Ze Szczecinka trafiłem do szczecińskiej Pogoni, ale w Dumie Pomorza nie udało mi się zagrać, a nawet nie trafiłem na trening pierwszej drużyny. Szkoda, ale trudno. Może jeszcze kiedyś, w przyszłości uda się zagrać w ekstraklasie? – dodaje.

Powrót na stulecie Ruchu

Na razie Mateusz Bartolewski koncentruje się na grze w Ruchu, z którym zamierza wrócić najpierw do pierwszej ligi, a potem… – Zrobimy wszystko, by w tym sezonie wrócić do pierwszej ligi, a na stulecie klubu, w 2020 roku wrócić na swój poziom, czyli do ekstraklasy – uśmiecha się sympatyczny chorzowski talent. – Zapewniam, że o to będziemy walczyć do końca. Także dla naszych kibiców, bo ewenementem na skalę kraju jest fakt, że u siebie dopinguje nas ponad cztery tysiące kibiców. To zawsze wywołuje dreszczyk emocji, ale i obliguje, by zawsze dawać z siebie wszystko – podkreśla Bartolewski.