Matka Ojczyzna wezwała

Z Wołgogradu pisze Mateusz Miga

2 lutego 1943 roku skapitulowała tutaj 6. armia generała Friedricha von Paulusa, co było pierwszą tak poważną przegraną niemieckich wojsk w trakcie II wojny światowej. To był początek końca. 5-miesięczne oblężenie Stalingradu (bo tak wówczas nazywał się Wołgograd) zamieniło miasto w ruinę, ale też odwróciło losy wojny i świata. Na upamiętnienie tego zwycięstwa w latach sześćdziesiątych w Wołgogradzie postawiono wielki 85-metrowy pomnik „Matka Ojczyzna wzywa”. Wtedy wezwała do walki. Dziś wezwała naszą reprezentację – właśnie do domu. Stoi na szczycie wzgórza na którym pochowano 34-tysiące żołnierzy. Bitwa o Stalingrad pochłonęła łącznie blisko milion żyć.

Lekcja historii

Pomnik robi oszałamiające wrażenie, góruje nad okolicą. Przed meczem wybiera się w jego kierunku rzesza kibiców – najwięcej tych z Polski i Japonii. Wcześniej wiele osób udało się do fantastycznego muzeum Bitwy Stalingradzkiej. To świetna, lekkostrawna lekcja historii. Historii wojny, która na różnych swoich etapach, w niezwykle bolesny dotknęła oba narody. A W Wołgogradzie w 1943 czas zaczęto liczyć na nowo. Na niemal każdym kroku widzimy banery przypominające, że 75 lat temu wszystko zaczęło się na nowo. Właśnie tu.

Fot. Mateusz Miga/Sport

Przybywam pociągiem z Soczi. Wsiadam i szybko zaczynam żałować, że nie wziąłem biletu na pierwszą klasę, bo tamten wagon jest klimatyzowany. Pozostałe wagony przypominają piekarnik – jadę z miasta w którym panują 34-stopniowe upały do miasta, w którym jest jeszcze bardziej gorąco. A podróż ma potrwać 22 godziny. Pot leje się ze mnie przy każdym najmniejszym ruchu. Na starcie każdy pasażer dostaje komplet pościeli i mały ręcznik. Wycieram nim pot i zaraz jest nim kompletnie przesiąknięty. Mam jak Rosjanie – zupełnie nie interesuje mnie jak wyglądam. Z walizki wyciągam piłkarskie spodenki (najlżejsze co mam), przewieszam przez szyję ręcznik i tak snuję się po wagonie w nadziei, że czas zacznie szybciej płynąć.

Impreza w bar wagonie

W bar wagonie królują Polacy. Już wypili całe piwo, teraz wchodzą w mocniejsze alkohole. Bo co tu robić, gdy jedziesz kibicować przegranym. – Ja nadal wierzę, że wyjdziemy z grupy – rzuca ktoś i wzbudza nieco wesołości. Czarny humor mile widziany. Wracam do swojego przedziału (muszę przejść chyba z 10 wagonów). – Jestem Kolja Nosal – podnosi się mój sąsiad z pryczy obok. – Badałem kiedyś skąd moje nazwisko. Dowiedziałem się, że w Polsce jest taka góra, ale jeszcze jej nie widziałem. Jestem wołgogradzkim patriotą, zagranicą byłem tylko na Ukrainie – opowiada. Oczywiście zapraszam go do Polski, do Zakopanego. – Buchasz wódkę? – pytam. Kręci nosem, bo nie ma „zakuski”. Ale gdy pokazuję mu, że mam suszoną rybę, oczy mu się rozjaśniają. Wypijam, choć ja wolę jednak „zakusać” czymś innym. Sucha ryba nie podchodzi żadnemu znanemu mi Polakowi. Jeszcze jeden długi postój – można wyjść i coś kupić, wodę, piwo lub zupkę do zalania wrzątkiem. I do spania. Oby nie zaspać, bo obudzę się w Czelabińsku. No, żartuje. Musiałbym spać ze 40 godzin.

Pytam jeszcze Kolji, jak mu się żyje w Wołgogradzie, odpowiada, że może być. – W Moskwie mógłbym zarabiać nawet 100 tysięcy rubli (około 6 tysięcy złotych), ale tam koszty życia są znacznie wyższe – mówi. Pracuje jako przedstawiciel. Do pracy dojeżdża codziennie autobusem 1,5 godziny w jedną stronę.

Sława z Dagestanu

Budzę się nawet za wcześnie. Jeszcze dwa bezsensownie długie postoje i mój pociąg wreszcie majestatycznie wtacza się na stację w Wołgogradzie. Gorąco jak w piekle, choć powietrze nie tak wilgotne jak w Soczi, dlatego łatwiej znieść ten żar. Człowiek nie zalewa się od razu potem. Ale słońce operuje bardzo mocno i każdy spacer kosztuje więcej energii niż zwykle.

O dworcu w Wołgogradzie głośniej zrobiło się pod koniec 2013 roku, na niedługo przed startem igrzysk olimpijskich w Soczi. 29 grudnia o godzinie 12:45 zamachowiec samobójca zdetonował w budynku dworca ładunek wybuchowy. W wyniku eksplozji zginęło 18 osób, a kolejnych kilkadziesiąt zostało rannych. To był tylko jeden z trzech zamachów do jakich doszło wtedy w Wołgogradzie. W październiku młoda kobieta z Dagestanu wysadziła się w miejskim autobusie, a dzień po eksplozji na dworcu, kolejny zamachowiec z Dagestanu zdetonował bombę w trolejbusie wypełnionym pasażerami. Łącznie w zamachach zginęło 41 osób. Do Wołgogradu przyjechał sam Putin, zaniepokojony, że ktoś może zakłócić przebieg zbliżających się igrzysk. Na nogi postawił wszystkie służby i wymienił gubernatora. Ten nowy, Andriej Boczarow, wcześniej zasłynął z bohaterskich akcji podczas wojny w Czeczenii.

Trawa koszona karabinami

Ale dziś po takich incydentach nie ma śladu. Wszyscy mogą poczuć się w Wołgogradzie bezpiecznie, Polacy i Japończycy trzaskają sobie fotki. W okolice stadionu można podjechać podziemnym tramwajem. Dlaczego tak, a nie metrem? Otóż w latach siedemdziesiątych, gdy w Wołgogradzie padł plan budowy metra, w ZSSR istniał przepis, że metro można budować jedynie w miastach liczących co najmniej milion mieszkańców. Wołgograd wtedy był nieco mniejszy, kryterium nie zostało spełnione, więc w podziemnym tunelu nie jeżdżą pociągi charakterystyczne dla metra, a zwykłe tramwaje. Wot, Rossija.

Na wczorajszy mecz przyszło też sporo Rosjan i trzeba przyznać, że większość z nich dopingowała wczoraj Japończyków. Zresztą Wołgograd kocha piłkę. Zaraz po przepędzeniu spod Stalingradu Niemców, padł pomysł, by zagrać mecz. 2. maja 1943 roku piłkarze miejscowego Traktora wygrali ze Spartakiem Moskwa 1:0, a na meczu pojawiło się 10 tysięcy widzów. Wielu z nich wciąż nie miało dachu nad głową, ale na mecz przyszli. „Na tym boisku trawę kosiły karabiny maszynowe” – pisał miejscowy poeta, Oleg Dmitrijew (cytowany za książką „Najważniejszy mecz Kremla” autorstwa Romana Imielskiego i Radosława Leniarskiego).

Fot. Mateusz Miga/Sport

A skoro tak kochają futbol, to trudno się dziwić, że nie mogli zdzierżyć końcówki meczu, gdy Japończycy (a w ślad za nimi Polacy) tyko udawali, że grają w piłkę. W końcu z trybun zaczęło nieść się gromkie „Rossija! Rossija!”. To na cześć drużyny Stanisława Czerczesowa, która na tym mundialu niczego nie udaje i w 1/8-finału zmierzy się z Hiszpanią.