Matusiński: Srebro i rekord Polski to nie ostatnie słowo

 

„Aniołki” wróciły z Dauchy nie tylko ze srebrnym medalem mistrzostw świata, ale także z fantastycznym rekordem Polski w sztafecie 3.21,89. Czy spodziewał się pan, że pobiją go o prawie 3 sekundy?!
Aleksander MATUSIŃSKI: – Oczywiście robiłem sobie obliczenia. Liczyłem, że przy płynnym biegu dziewczyny mogą z wyniku z 2005 roku urwać około 1,5 sekundy, ale aż o tyle to nie. Mówiłem im, że jakby pobiegły 3.23, na co je stać, to może dać medal, ale go nie gwarantuje. I rzeczywiście, trzecie Brytyjki pobiegły tylko parę setnych wolniej (3.23,02 – przyp. red.). W sztafecie bardzo istotne jest nastawienie psychiczne – żeby umieć zmęczyć się skrajnie, sięgnąć po rezerwy w organizmie, dokonać rzeczy niemożliwych. W starcie indywidualnym zawodniczki nie są w stanie zmęczyć się tak, jak biegnąc dla drużyny.

Przeskok już ogromny, ale do Amerykanek brakuje jeszcze prawie trzech sekund. Czy to różnica do nadgonienia w ciągu roku – pytam w kontekście igrzysk?
Aleksander MATUSIŃSKI: – Będziemy się starali, ale to trudne. Amerykanie mają szeroki wybór, do tego bardzo szybkie płotkarki – w finale biegła przecież rekordzistka świata Dalilah Muhammad. My obracamy się w gronie 5-6 zawodniczek. Ale cieszy, że rekord kraju został poprawiony zdecydowanie. I są jeszcze rezerwy – dla Justyny Święty-Ersetic był to siódmy bieg w ciągu tygodnia, dla Igi Baumgart-Witan szósty. Jeżeli dziewczyny będą zdrowe, to mam nadzieję, że w finale olimpijskim w Tokio ten wynik jeszcze poprawią, jesteśmy w stanie urwać z niego jeszcze parę dziesiątych sekundy.

Czy to srebro i finał mistrzostw świata podopiecznej to największy sukces w pana szkoleniowej karierze?
Aleksander MATUSIŃSKI: – Bardzo sobie cenię także złoto Justyny w mistrzostwach Europy przed rokiem w Berlinie i rezultat, jaki tam osiągnęła 50,41. Dlatego musiałbym się mocno zastanowić, co jest tym największym osiągnięciem. W Dausze potwierdziła, że jest najlepszą Europejką.

Finał w Dausze rodzi apetyt na finał olimpijski…
Aleksander MATUSIŃSKI: – Nie złożę żadnych deklaracji. Ale Justyna powinna być lepiej przygotowana niż w tym roku, przede wszystkim nie będzie tylu imprez po drodze.

Rekord życiowy z 2018 roku jednak się ostał. Czy dlatego, że ten sezon był zbyt długi, czy też w jego trakcie były komplikacje?
Aleksander MATUSIŃSKI: – Bardzo trudno porównać poprzedni sezon z tegorocznym. Justyna startowała na wszystkich imprezach w tym roku, a było ich więcej niż w 2018: oprócz hali, także w kwietniowych mistrzostwach świata sztafet, w Drużynowych Mistrzostwach Europy, w mityngach Diamentowej Ligi włącznie z finałem, i jeszcze w meczu Europa – USA w Mińsku. Do tego finał indywidualny mistrzostw świata był jej czwartym biegiem w Dausze i każdy z nich był o wszystko, gdy w Berlinie przed rekordowym finałem pobiegła tylko raz, dwa dni wcześniej i na luzie w półfinale. W finale sztafety mieszanej miała zmierzony elektronicznie czas 50,11, a więc forma była, tylko okoliczności sprawiły, że nie pobiła rekordu życiowego.

Pomimo zmęczenia nie zaryzykował pan i nie pozwolił odetchnąć Justynie w półfinale żeńskiej sztafety…
Aleksander MATUSIŃSKI: – To jednak były mistrzostwa świata. Wiele reprezentacji przyjechało do Dauchy z nastawieniem tylko na sztafetę, ich zawodniczki nie startowały indywidualnie. Eliminacje rządzą się swoimi prawami czasem stoją na wyższym poziomie niż sam finał. Zakładaliśmy miejsca 3-4. w finale, ale najpierw trzeba było w tym finale się znaleźć. Bałem się wystartować bez dwóch najlepszych zawodniczek. Nie mogłem sobie pozwolić na jakiekolwiek ryzyko, stąd bufor bezpieczeństwa w postaci Justyny na ostatniej zmianie.

Często zmienia pan skład między eliminacjami a finałem. Jak takie niełatwe decyzje przyjmują zawodniczki, które dowiadują się, że o medal nie powalczą?
Aleksander MATUSIŃSKI: – To nie są wcale trudne rozmowy. Darzę dziewczyny wielkim szacunkiem, jak do tego podchodzą. Widziałem w swoim życiu wiele sytuacji, gdy zawodnicy trzaskali drzwiami albo jeszcze gorzej, gdy dowiadywali się, że nie pobiegną. Myślę, że przez ten wspólny czas zawodniczki przekonały się, że moje decyzje – czasem ryzykowne – mają sens, opłacają się. Ufają mi, mają też wiele kultury osobistej i uczciwości wobec siebie, takiej autokrytyki. Tak są wychowane przez dom, rodziców i swoich klubowych opiekunów.

Kiedy mistrzyni Europy będzie miała czas, żeby odpocząć przed przygotowaniami do sezonu olimpijskiego? Ten niezwykle długi sezon jeszcze się dla niej nie skończył – właśnie biega w igrzyskach wojskowych w Chinach…
Aleksander MATUSIŃSKI: – To dla nas ważny start.

Poważnie?!
Aleksander MATUSIŃSKI: – Poważnie. Wojsko Polskie stwarza jej warunki, żeby mogła rozwijać się jako sportowiec, dlatego chcemy się zrewanżować i godnie w Chinach wystąpić w trzech konkurencjach. Zaczynamy przygotowania w grudniu, Justyna będzie miała cały listopad, żeby odpocząć, wierzę, że zdąży się zregenerować.

Zaczynacie w grudniu, czyli dwa miesiące później niż zwykle…
Aleksander MATUSIŃSKI: – Zgadza się. Dlatego mamy problem do rozwiązania, czy startować w halowych mistrzostwach świata w marcu, a jeżeli tak, to na jakim poziomie, może tylko w sztafecie…

Związek będzie naciskał na ten start?
Aleksander MATUSIŃSKI: – Nie. Mamy jasny priorytet, gdzie dobrze wystąpić. Sami wiemy, że Justynie tak naprawdę brakuje w karierze jednego medalu: z igrzysk olimpijskich. Z halowych mistrzostw świata ma dwa srebra, była trzy razy w finale indywidualnym. Decyzja należy do nas. W hali zawsze startuje i w najbliższym sezonie też trzeba ją przez nią przepuścić: nie wiemy jeszcze, czy to będą tylko mistrzostwa Polski czy mityngi, ale musimy zobaczyć, na jakim etapie są przygotowania, czy idą w dobrym kierunku. Bez takiej informacji zwrotnej w zasadzie nie wiedziałbym, co robić dalej.

Widzi Pan zagrożenia przed Tokio?
Aleksander MATUSIŃSKI: – Mamy przetarte szlaki, byliśmy na aklimatyzacji w Japonii, wiemy jak dziewczyny reagują, jak startują w Azji. Skoro są sukcesy, nie będziemy niczego zmieniać, ryzykować, także w bezpośrednich przygotowaniach do igrzysk. Żeby tylko uniknąć kontuzji i wydarzeń losowych, jak Igi w Jokohamie, czy skręcenie nogi Justyny przed mistrzostwami świata w Londynie.

 

 

CZTERDZIESTOLATEK

Fot. Adam Starszyński/PressFocus

Aleksander Matusiński ma 40 lat, jest rodowitym mysłowiczaninem. I bardzo się ze swoim miastem identyfikuje. Lubi muzykę rockową i metalową (Metallica, Sepultura, Acid Drinkers), ceni także Myslovitz i Artura Rojka, także za ambitne teksty; Rojka obserwował w liceum, gdy ten pracował jako nauczyciel wuefu.

Jest absolwentem katowickiej AWF, a wcześniej katowickiego III Liceum im. Adama Mickiewicza.

Trenerem żeńskiej sztafety 4×400 m został jesienią 2012 roku – pod jego kierunkiem Polki zdobyły już dwa medale mistrzostw świata na stadionie (brąz 2017, srebro 2019), złoto mistrzostw Europy (2018), dwa srebra halowych MŚ (2016, 2018) oraz dwa złota (2017, 2019) i brąz (2015), halowych ME (2017, 2019), a także srebro (2017) i złoto (2019) nieoficjalnych MŚ sztafet. Justyna Święty-Ersetic jest mistrzynią Europy na 400 m z Berlina (2018) i brązowa medalistką halowych ME z Belgradu (2017).
Jego żoną jest Tina Polak-Matusińska, mistrzyni Polski w biegu na 400 m przez płotki z 2011 r. (rek. życiowy 55,87). Mają dwójkę synów – Igora i Miłosza.

 

Na zdjęciu: Justyna Święty-Ersetic na mecie finału sztafety 4×400 metrów w Dausze. Srebro MŚ zostało okraszone znakomitym rekordem Polski.