Matusiński: Zwycięstwa uskrzydlają

Był pan zaskoczony tak znakomitą postawą podopiecznych w Jokohamie?

Aleksander MATUSIŃSKI: – Staraliśmy się uzyskać kwalifikację na mistrzostwa świata oraz zdobyć medal – dwa lata temu mieliśmy 2. miejsce. Ale byliśmy osłabieni…

No właśnie – z powodu zderzenia na treningu z lekkoatletą japońskim nie mogła wystartować Iga Baumgart-Witan. Miała pewne miejsce w składzie?

Aleksander MATUSIŃSKI: – Iga jest filarem sztafety – miejsce miała pewne, podobnie jak Justyna Święty-Ersetic. Nie boję się tego powiedzieć – gdyby pobiegła zdrowa, bylibyśmy 10 metrów z przodu. To nie byłaby walka do końca, tylko ucieczka przed całą resztą. Musieliśmy zweryfikować oczekiwania. Ale już po eliminacjach wiedziałem, że Amerykanki i Jamajki nie są jakoś szczególnie przygotowane – że pewnie źle przeszły aklimatyzację, że na finiszu „odcinało im prąd”. I tak nastawiałem dziewczyny przed finałem: skoro już dwa razy wygrały z Jamajkami – co wydawało się nieosiągalne – to dlaczego nie pokonać wreszcie Amerykanek. Chyba uwierzyły, bo wygrały.

Nie za wcześnie na takie zwycięstwo – już w maju?

Aleksander MATUSIŃSKI: – Startowaliśmy tak naprawdę z marszu, choć po świetnie przygotowanym przez Japończyków dwutygodniowym zgrupowaniu. Ale nasz start był niewiadomą, to były pierwsze biegi, a w maju na treningach nie biega się na maksa. Naszą przewagą jest to, że staram się dziewczyny poukładać, każda zna swoje zadania na poszczególnych zmianach. Czytamy też składy rywalek, dziewczyny otrzymują te informacje, a potem wzorowo wywiązują się z taktyki.

Czy w perspektywie mistrzostw świat i igrzysk w Tokio takie zwycięstwo może mieć dla pana zawodniczek mentalną wagę?

Aleksander MATUSIŃSKI: – Psychologia jest bardzo ważna w sporcie. Wszyscy się dziwią, że startujemy wszędzie – w hali, na Bahamach, że nie unikamy rywalizacji. Zwycięstwa uskrzydlają, budują zespół, a dziewczyny mają zaufanie do siebie, wiedzą, że mogą powalczyć z najlepszymi. Co nie oznacza, że wygramy z Amerykankami w Dausze i Tokio. Zdaję sobie sprawę, jaka jest populacja Stanów Zjednoczonych, jakie mają zawodniczki. Ale nie wygraliśmy z rezerwami USA. One przyjechały w mocnym składzie, na jaki było ich wtedy stać i po zwycięstwo, prestiż oraz ogromne pieniądze. Różnica między pierwszym a drugim miejscem wyniosła 20 tysięcy dolarów, to nie jest mało. Amerykanki były strasznie podrażnione, że przegrały z nami – dotąd Polki gdzieś się pałętały, a one sobie spokojnie biegały z przodu. Teraz w naszych głowach jest to, że to są takie same dziewczyny, i że przy dobrym układzie i dyspozycji można z nimi powalczyć.

Sodówka nie grozi dziewczynom?

Aleksander MATUSIŃSKI: – Myślę, że nie. Wróciły już do swoich zadań, do pracy. To już historia. Zresztą Justyna dostała reprymendę, bo wpuściła Jamajkę po wewnętrznej; o takich rzeczach trzeba mówić, nawet jeżeli zwycięzców się nie sądzi.

Świetnie wystartowała zwłaszcza Patrycja Wyciszkiewicz. Zaskoczenie?

Aleksander MATUSIŃSKI: – Myślę, że nie. Wiem, jak Patrycja trenowała z grupą Tomasza Lewandowskiego, jesteśmy w stałym kontakcie. Rokuje, że to będzie znakomita zawodniczka i wróci do swojego poziomu, bo papiery na bieganie posiada – biła przecież rekordy Polski juniorek i młodzieżowe, i to na świetnym poziomie. Myślę, że udało im się znaleźć sposób, żeby dotrzeć do Patrycji i idzie to naprawdę w dobrym kierunku.

Święty-Ersetic: Pogłoski o naszej emeryturze są grubo przesadzone

Czego możemy oczekiwać od „aniołków Matusińskiego” podczas memoriału Janusza Kusocińskiego, który już za nieco ponad dwa tygodnie odbędzie się na Stadionie Śląskim?

Aleksander MATUSIŃSKI: – Gdy dziewczyny startują na polskiej ziemi, są jeszcze bardziej zadziorne. Eliminacje mistrzostw Europy są dla nich łatwiejsze niż podobne zawody, bo wygrać w rywalizacji między sobą to prestiż i wcale nie takie łatwe. Przekonaliśmy się o tym rok temu, gdy Justyna wygrała z Allyson Felix, a na mistrzostwach Polski przegrała złoto z Małgosią Hołub-Kowalik, by dwa tygodnie później… zostać mistrzynią Europy. Tu każda z każdą może wygrać i na pewno wystartują z wielką mobilizacją.

Nie obawia się pan upalnego klimatu podczas mistrzostw świata w Katarze?

Aleksander MATUSIŃSKI: – Ważne, żeby nie przebywać i trenować w tych ciężkich warunkach, bo wtedy organizm się bardzo męczy. Dlatego przed samymi mistrzostwami siedzimy jak najdłużej w Turcji, w Belek. Podobny klimat jak w Katarze, ale nie tak uciążliwy. Zjeżdżamy dopiero na dzień-dwa przed startem. Dziewczyny tylko do sztafety przyjadą jeszcze później. Zaczyna wszystko sztafeta mieszana, gdzie pobiliśmy w Jokohamie rekord Europy. Jest więc potencjał na wysokie miejsce – jeżeli chłopaki dorównają formą dziewczynom.

Czy pana najlepsze zawodniczki mogą to wszystko połączyć?

Aleksander MATUSIŃSKI: – Teoretycznie jest to do pogodzenia. Najpierw będą sztafety mieszane, potem trzy biegi indywidualne – jeżeli z finałem, a potem dwa w sztafecie żeńskiej. Jeżeli Justyna będzie w formie, może biegać aż siedem razy, dlatego – jeżeli będzie wyrównana szóstka – nie wystartuje w eliminacjach sztafet. Generalnie wolałbym, żeby zawodniczki odpuściły biegi indywidualne, bo do finału trzeba wyniku w granicach 50,80-50,70 sek. Natomiast nikomu nie zabieram prawa i miejsca do startu.

 

Na zdjęciu: Aleksander Matusiński jest przekonany, że podczas memoriału Janusza Kusocińskiego jego „aniołki” – z Justyną Święty-Ersetic na czele – będą zadziorne.

 

ZACHĘCAMY DO NABYWANIA ELEKTRONICZNYCH WYDAŃ CYFROWYCH

e-wydania „SPORTU” znajdziesz TUTAJ