ME siatkarzy. W siódmym niebie

Biało-czerwoni zdobyli dziesiąty medal mistrzostw Europy i po raz drugi z rzędu brązowy.


Na trybunach euforia, publiczność skanduje imię belgijskiego szkoleniowca, który z uśmiechem szedł wokół hali i dziękował kibicom. – to znak, że w „Spodku” znów było ważne wydarzenie z udziałem polskich siatkarze. Biało-czerwoni wygrali z Serbią i w mistrzostwach Europy skopiowali wyczyn sprzed 2. lat, ale wówczas pokonali Francję. To już 10. medal polskiej reprezentacji w turnieju tej rangi. Mamy złoty, 5 srebrnych i 4 brązowe – to całkiem pokaźny dorobek. Choć apetyt było nieco inne. Jednak nie wybrzydzajmy i cieszmy z tej zdobyczy.

Wcale nie ukrywaliśmy, że trochę obawialiśmy o losy meczu z Serbami. Po przegranej ze Słowenią w szeregi biało-czerwonych mogło się wkraść zwątpienie. Pierwszy w hali pojawił się trener Vital Heynen, przechadzał się niby spokojnym krokiem, ale rozglądał się zapełniających się trybunach. Na swoim blogu rano napisał, że liczy w siłę kibiców. Jednak wszystko zależało od jego podopiecznych, którzy – jak się później okazało – stanęli na wysokości zadania.

Wprawdzie poziom tego widowiska nie był olśniewający, ale biało-czerwoni na wystarczający poziomie, by pokonać zawsze niewygodny i zadziornych Serbów. Obrońcy tytułu mistrzowskiego po sobotniej porażce z Włochami zupełnie stracili rezon i ich myśli krążyły wokół znacznie przyjemniejszych rzeczy. W 2. secie trener Slobodan Kovać wziął czas i nie wytrzymał nerwowo. Zrugał mocno swoich podopiecznych, a oni karnie wysłuchali tej reprymendy. Jednak ona nie poskutkowała, a głównie aktorzy marzyli o prysznicu i schowaniu się w zacisznym kąciku, by przeanalizować dokonania w tym turnieju.

Początek wcale nie zapowiadał takiego scenariusza. Serbowie do stanu 17:17 grali punkt za punkt, ale potem zarysowała się nikła przewaga biało-czerwonych. Po ataku Bartosza Kurka i złej zagrywce Wilfredo Leona prowadziliśmy 20:19. Jednak finisz był dla nas niezwykle udany, a o wszystkim zadecydował blok.

Ten element ponownie dobrze funkcjonował w naszym zespole, bowiem w całym meczu zdobyliśmy 9 pkt. Brylowali w nim Piotr Nowakowski oraz Leon po 3, ale swoje dołożył Kubiak 2 i Kochanowski 1. Rywale tylko 2 razy postawili szczelne zasieki i to jak na ich możliwości był mizerne osiągnięcie.

Czy można wygrać seta, mając tylko 25% skuteczność w przyjęciu? Oczywiście, jeżeli dane statystyczne były prawdziwe, ale zakładamy, że nie było pomyłki. Spieszymy donieść, że można. Taki wynik osiągnęli biało-czerwoni, ale rywale wcale nie byli lepsi. Jednak była różnica w ataku i stąd też ta odsłona skończyła się do 16. Nasi siatkarze skrzętnie zbierali punkty, a zdegustowani Serbowie nam pomagali.

Po tej odsłonie nabraliśmy wiary, że losy tej potyczki nie zostaną odwrócone, choć Serbowie próbowali swoimi umiejętnościami zatrzeć ślady zdegustowania. W 3. secie doprowadzili nawet do remisu 22:22, ale ostatnie słowo należało do naszych siatkarzy. Najpierw Leon posłał asa, a za chwilę Kubiak zakończył skutecznie atak. A potem „Spodek” po raz kolejny w swojej bogatej historii uniósł się w powietrze.


POLSKA- SERBIA 3:0 (25:22, 25:16, 25:22)

POLSKA: Drzyzga (3), Leon (14), Kochanowski (9), Kurek (11), Kubiak (4), Bieniek (2), Zatorski (libero) oraz Wojtaszek (libero), Nowakowski (7), Łomacz, Kaczmarek (3), Fornal. Trener Vital HEYNEN.

SERBIA: Ivović, Kovacević (6), Podraszczanin (5), Atanasjević (9), Jovović (10), Lisinac, Majstorović (libero) oraz Peković (libero), Kresmanović (4). Lubirić (3), Todrović. Trener Slobodan KOVAĆ.

Sędziowali: Stefane Cesare (Włochy) i Władimir Olejnik (Rosja). Widzów 8977.

Przebieg meczu

  • I: 10:9, 14:15, 20:18, 25:22.
  • II: 10:5, 15:8, 20:10, 25:16.
  • III: 10:7, 15:13, 20:17, 25:22.

Bohater – Wilfredo LEON.


Na zdjęciu: To był niezwykle stresujący sezon międzynarodowy siatkarzy, ale koniec przyniósł trochę radości.

Fot. Tomasz Kudala/PressFocus