ME w Monachium. Wierni rycerze

Były chwile grozy oraz rozczarowania w kolejnym dniu mistrzostw w Monachium.


Zrobić, co trzeba, żeby potem można było wypocząć i przygotować się do najważniejszego, finałowego startu – taka maksyma przyświeca naszemu „eksportowemu” duetowi młociarzy – Pawłowi Fajdkowi i Wojciechowi Nowickiemu. W lipcu cieszyliśmy się ze zdobytych przez nich złota i srebra mistrzostw świata w Eugene, teraz wszystko wskazuje, że dzisiejszego wieczora finał rzutu młotem znów będzie szczęśliwy dla wiernych rycerzy „królowej” sportu.

Wczoraj jeszcze nasze siedmioboistki trzymały fason i dzielnie walczyły o jak najlepsze wyniki. Niestety, elimimacje w pozostałych konkurencjach nie były już tak udane, bo zakończyły bolesnymi porażkami biało-czerwonych.

Uśmiech od ucha do ucha

Jeżeli Fajdek z Nowickim prezentują uśmiech od ucha do ucha, to nieomylny znak, że są pewni swego. Młociarz z Podlasia, mistrz olimpijski z Tokio, kilka tygodni temu ustąpił pola koledze z reprezentacji i sięgnął po wicemistrzostwo świata w Eugene. Był jednak tym występem w pełni ukontentowany i, ku zaskoczeniu wszystkich, ogłosił, że nie zobaczymy go w mistrzostwach Europy w Monachium.

– Muszę wypocząć, nieco więcej poświęcić czasu rodzinie oraz zadbać o zdrowie – tłumaczył wówczas Wojciech Nowicki.

Ostatecznie zdecydował się na występ w stolicy Bawarii. Minimum kwalifikacyjne dla młociarzy wynosiło 77,50 i należało się spodziewać, że naszych mistrzów stać na szybki awans. Nowicki, startujący w grupie A, niewiele się namyślając posłał młot na odległość 78,78 i mógł pakować się do hotelu.

– Moją najważniejszą imprezą były mistrzostwa świata i po nich chciałem uporządkować swoje sprawy – wyjaśniał przed kamerami TVP Sport, mistrz olimipijski z Białegostoku.

– Miałem problemy z biodrem, ale szybko uporałem się z nim i mogłem przyjechać do Monachium. Ten pierwszy rzut był taki na zaliczenie i lekko się zdziwiłem, że młot poleciał tak daleko. Cieszy mnie stabilna forma, ale przed finałem nie będę stawiał żadnych prognoz…

Paweł Fajdek startował w grupie B i na początek osiągnął 75,78. W drugiej serii już nikt nie miał wątpliwości kto jest pięciokrotnym mistrzem świata. Odległość 79,76 sprawiła, że również drugi z biało-czerwonych mógł się udać na wypoczynek.

– Ten pierwszy rzut był zbyt delikatny, ale drugi już taki jak się należy. Nie wiem co będzie w finale, ale na pewno będzie się działo – uśmiechnął się aktualny mistrz świata.

Trzeci z naszych reprezentantów Marcin Wrotyński osiągnął tylko 71,86, zajął 13. lokatę i po raz drugi w ważnej imprezie przepadł w eliminacjach.

Szybko zapomnieć

Bardzo trudne zadanie czekało dwie nasze specjalistki w trójskoku. Zarówno Adrianna Szóstak, jak i Karolina Młodawska musiałyby, jak się później okazało, wznieść na wyżyny swoich umiejętności, żeby awansować do finału. Ta pierwsza, mająca rekord życiowy 13,96, w najlepszej próbie skoczyła 13,36 i zajęła 19. miejsce. Młodowska legitymuje się najlepszym w karierze wynikiem 13,60, ale w Monachium osiągnęła zaledwie 12,87, co wystarczyło do 21. miejsca. Najlepszy wynik w eliminacjach uzyskała Niemka Neele Eckhardt-Noack, która poprawiła rekord życiowy na 14,53.

Występ trzech naszych reprezentantów: Krzysztofa Hołuba, Jakuba Olejniczaka oraz Sebastiana Urbaniaka w eliminacjach na 400 m przeszedł bez echa. Ten pierwszy poprawił rekord życiowy na 50,12, ale nie wystarczyło to do awansu. Urbaniak osiągnął czas 50,69 i był 16., a Olejniczak miał 51,77, co dało 23. miejsce.

Nie mieliśmy też wielu powodów do radości podczas eliminacji dyskoboli. 35-letni Robert Urbanek, brązowy medalista mistrzostw świata (2015) oraz Europy (2014), daleki jest od swojej optymalnej formy. Osiągnął zaledwie 60,47 i zajął dopiero 7. miejsce w swojej grupie. Honor polskich dyskoboli obronił 24-letni Oskar Stachnik, brązowy medalista młodzieżowych ME (2019), który rzucił 62,52 i z 10. wynikiem zameldował się w finale.

Najlepsi specjaliści rzutu dyskiem trzymają się mocno. Słoweniec Kristjan Ceh wynikiem 69,06 pobił rekord mistrzostw Europy. Poprzedni najlepszy rezultat – 68,87 – należał do Piotra Małachowskiego, dzisiaj komentatora TVP Sport.

Chwile grozy

Nie ukrywamy, że z Adrianną Sułek, halową wicemistrzynią świata w 5-boju oraz 4. zawodniczką mistrzostw świata w Eugene w 7-boju, wiążemy spore nadzieje medalowe. Przeżyliśmy jednak chwile grozy i nadal mamy obawy, czy dotrwa do końca rywalizacji. W biegu na 100 m ppł. Sułek wraz z Węgierką Ksenią Krizsan popełniły falstart i kolejny wiązałby się dyskwalifikacją oraz końcem marzeń o podium. W tej sytuacji powtórzony bieg w wykonaniu bydgoszczanki był niezwykle ostrożny, wręcz bojaźliwy, Polka uzyskała 13,94, czyli zaledwie 987 pkt. Pal licho czas oraz punkty, ale Sułek długo siedziała na bieżni i wymownie trzymała się za nogę. Jej start w drugiej konkurencji – skoku wzwyż – stanął nawet pod znakiem zapytania. Jednak pokazała się na rozbiegu i skakała w imponującym stylu, bowiem zaliczyła 1,89 (1093 pkt), ustępując jedynie dwukrotnej mistrzyni olimpijskiej i aktualnej mistrzyni świata, Belgijce Nafissatou Thiam, która skoczyła 1,98. Po dwóch konkurencjach Sułek z dorobkiem 2080 punktów zajmowała trzecią lokatę ustępując Belgijkom Thiam – 2285 i Noorze Vidts – 2097. Druga z naszych reprezentantek, Paulina Ligarska jest 19. – 1888.

Wieczorem po zamknięciu gazety odbyły się kolejne konkurencje: pchnięcie kulą oraz bieg na 200 m.


Na zdjęciu: Paweł Fajdek musi być mocno skoncentrowany przed dzisiejszym finałem.
Fot. Rafal Oleksiewicz / PressFocus