ME w piłce ręcznej. Dziki zwierz wyszedł z klatki

Mimo organizacyjnych turbulencji i wielu niewiadomych biało-czerwoni zwycięsko otworzyli mistrzostwa Europy. W meczu z Austrią pokazali, że stanowią jedność.


Pandemia pandemią, ale na imprezie tak wysokiej rangi coś podobnego nie powinno się zdarzyć. Pech chciał, że przytrafiło się reprezentacji Polski. Przypomnijmy, że jeszcze przed wylotem do Bratysławy wszyscy członkowie ekipy przeszli obowiązkowe testy, a ich wyniki zmusiły do pozostania w kraju kołowego Dawida Dawydzika i prawego rozgrywającego Rafała Przybylskiego.

Po dotarciu na miejsce drużyna poddana została kolejnym testom, które dały pozytywne wyniki u bramkarza Adama Morawskiego, obrońcy Piotra Chrapkowskiego, skrzydłowego Jana Czuwary, lewych rozgrywających Damiana Przytuły i Kacpra Adamskiego oraz trenera przygotowania motorycznego Łukasza Wichy.

Choć wszyscy czuli się dobrze i nie wykazywali objawów koronawirusa, zostali poddani izolacji, która ma potrwać do 17 stycznia i zakończyć się dwoma testami przeprowadzonymi w odstępie 24 godzin (ZPRP złożył wniosek o wcześniejsze przebadanie i czeka na decyzję).

Bez treningu i śniadania

W środowy wieczór reszta zespołu chciała przeprowadzić trening, ale… zabroniono jej opuścić hotel, informując przy tym, że hala jest tak obłożona, iż na zajęcia zwyczajnie zabraknie czasu. W myśl powiedzenia „Polak potrafi” zarezerwowano hotelową salkę konferencyjną, gdzie przeprowadzono rozruch. Imitacja treningu najwyraźniej nie spodobała się organizatorom, bo nazajutrz – bez podania przyczyny – zabronili biało-czerwonym… skorzystać z restauracji i śniadanie polecili im spożywać w hallu na piętrze, które zajmują.

Zanim jedzenie do nich dotarło, zdążyło wystygnąć… Po posiłku naszych reprezentantów czekały kolejne testy antygenowe. Ich rezultaty miały być znane o 15.00, ale wszystko odwleczone zostało o dobre 3 godziny i okazało się, że u pełniącej funkcję statystyka Pauliny Adamskiej, lekarza Wojciecha Jurasza, trenera bramkarzy Marcina Wicharego oraz zawodnika Bartłomieja Bisa były niejednoznaczne.

Wymienieni musieli zostać w hotelu, a w pierwszym (!) treningu z prawdziwego zdarzenia uczestniczyło… 12 piłkarzy. Dowołani awaryjnie Mateusz Zembrzycki, Melwin Beckman, Mikołaj Czapliński, Krzysztof Komarzewski i Maciej Zarzycki również musieli zostać w pokojach, gdyż trzeba ich było przebadać.

Obiecanki cacanki

– To wszystko jest chore! – grzmiał Patryk Rombel, a zdenerwowaniu selekcjonera trudno się było dziwić, bo z takim chaosem spotkał się po raz pierwszy. Myliłby się jednak ten, kto by pomyślał, że to koniec perturbacji. By jeszcze bardziej wyprowadzić naszych reprezentantów z równowagi, w piątkowy poranek poddano ich kolejnym testom, co było niezgodne z regulaminem, bo w dniu meczowym ich przeprowadzanie nie jest obowiązkowe. Obietnica, że wyniki spłyną o 15.30… nie została spełniona.

– Czas uciekał, a my nie mieliśmy pewności, czy zagramy z Austrią – powiedział wiceprezes ZPRP, Sławomir Szmal. Ostatecznie – na 3 godziny przed pierwszym gwizdkiem – okazało się, iż 18 zawodników jest zdrowych i trener Rombel mógł sobie pozwolić na „odrobinę luksusu”, rezygnując wczoraj z Czaplińskiego oraz Zarzyckiego, bo w protokole jest miejsce na 16 nazwisk.

Kamień z serca

– Jesteśmy już zmęczeni – nie ukrywał tuż przed pierwszym gwizdkiem Patryk Rombel, mając na myśli mentalność swoich zawodników. Ci jednak udowodnili, że kłopoty mogą ich hartować. Po nieco nerwowym początku i dwóch straconych bramkach wzięli się w garść i z każdą chwilą demonstrowali coraz lepszą grę.

Na parkiecie przebywała głównie „żelazna” siódemka, w której prym wiedli Michał Daszek, występujący z konieczności na prawym rozegraniu, skrzydłowi Arkadiusz Moryto i Przemysław Krajewski, a także Szymon Sićko. To oni decydowali o sile ofensywnej naszego zespołu, napędzając większość akcji. Na środku wspierał ich Michał Olejniczak, dając do zrozumienia, że słusznie powierzono mu rolę reżysera.

Polacy zaskoczyli rywali agresywną defensywą, z którą Austriacy nie do końca sobie radzili. Skutecznie z rytmu wybijał ich Maciej Gębala, a Mateusz Kornecki rozkręcał się z każdą akcją i ostatecznie zakończył mecz z 11 obronami. Trener Rombel przeżywał każdą akcję, chcąc być 8. zawodnikiem zespołu i niemal pękał z dumy po większości akcjach. Tętno mu przyspieszyło dopiero w 47 minucie, kiedy przy stanie 23:28 czerwoną kartkę zobaczył Sićko. Zastępujący go Ariel Pietrasik stanął jednak na wysokości zadania i wygrana naszego zespołu ani przez moment nie była zagrożona. Oby tak dalej!

W niedzielny wieczór Polakom przyjedzie stawić czoło Białorusinom z Władysławem Kuleszem i Artiomem Karalekiem z Łomży Vive Kielce. Obaj udowodnili, że są czołowymi postaciami narodowego zespołu, zdobywając odpowiednio 7 oraz 6 bramek i wraz z kolegami postraszyli Niemców.


Austria – Polska 31:36 (14:17)

AUSTRIA: Doknić – Weber 4/1, Bilyk 3, Bozović 1, Posch 7, Frimmel 8/4, Hermann 3, Hutecek, Ranftl, Wagner 1, Zeiner 3, Zivković 1, Dambock, Hausle, Herburger, Dicker. Kary: 10 min. Trener Alesz PAJOVIĆ.

POLSKA: Kornecki, Zembrzycki – Moryto 9/3, Daszek 6, Olejniczak 2, M. Gębala 1, Sićko 6 (CZK, 47 – faul), Krajewski 6, Pilitowski, Syprzak 2, Walczak 2, Pietrasik 2, Bis, Jędraszczyk, Komarzewski, Beckman. Kary: 6 min. Trener Patryk ROMBEL.

Sędziowali: Mads Hansen i Jesper Madsen (Dania).

50 MECZÓW na mistrzostwach Europy rozegrali dotąd biało-czerwoni.


Na zdjęciu: Szymon Sićko udowodnił, że jest ważną postacią zespołu. Szkoda tylko czerwonej kartki.

Fot. Norbert Barczyk/PressFocus