ME w piłce ręcznej. Jeszcze nie tym razem

Chcąc zabrać do fazy zasadniczej 2 punkty, przeciwko Niemcom trzeba było zagrać niemal perfekcyjnie. Mecz z odwiecznym rywalem biało-czerwonym po prostu nie wyszedł.


Jeszcze w trakcie wtorkowego śniadania kierownictwo polskiej ekipy otrzymało nakaz stawienia się w punkcie wymazowym. Zdziwienie było olbrzymie, bo kolejny raz został złamany regulamin turnieju, w którym jest napisane, iż w dniu meczu testów na obecność koronawirusa w organizmach się nie przeprowadza. Maleńkim plusem było to, że badania przeprowadzono przed hotelem, a nie jak kilka dni temu na podziemnym parkingu.

Decyzja organizatorów zburzyła plan dnia, bo nasza drużyna chciała przeprowadzić rozruch w hali, ale musiała z niego zrezygnować. Wyniki znane były około 14.00 i jedynie Maciej Gębala okazał się „pozytywny”. Choć wcześniej do EHF został zgłoszony jako ozdrowieniec, a zawodnicy o takim statusie mogą uczestniczyć w rywalizacji, to do spotkania z Niemcami ostatecznie nie został dopuszczony, co miało fatalne skutki.

Dublerzy pod broń

Nasze kłopoty i związane z nim perturbacje to jednak pestka w porównaniu z tym, co wydarzyło się w reprezentacji naszych zachodnich sąsiadów. W poniedziałek po południu okazało się, że testu nie przeszedł rozgrywający Hendrik Wagner, który został ściągnięty, by zastąpić zakażonego asa atutowego, Juliusa Kuehna.

Potem z kolei gruchnęła wiadomość, że pozytywni są: bramkarz Andreas Wolff, rozgrywający Kai Haefner i Luca Witzke oraz skrzydłowi Timo Kastening i Lukas Mertens. Trener Alfred Gislason złapał się za głowę i w ich miejsce ściągnął do Bratysławy bramkarza Johannesa Bittera, skrzydłowego Runego Dahmke, kołowego Sebastiana Firnhabera oraz rozgrywających Paula Druxa i Fabiana Wiede. Miał nadzieję, że na mecz decydujący o 1. miejscu w grupie D będzie miał 16 zawodników.

Jakież było jego zdziwienie, gdy na 2,5 godziny przed pierwszym gwizdkiem, dowiedział się, że do protokołu nie mogą zostać wpisani bramkarz Till Klimpke i prawoskrzydłowy Marcel Schiller. Oznaczało to, że przez 60 minut między słupkami stać będzie 39-letni Bitter (jedyny pamiętający mistrzostwa świata z 2007 roku wygrany 29:24 finał z Polakami), na lewym skrzydle biegać Dahmke, gdyż nie mają nominalnych zmienników.

Daleko do perfekcji

– Niezależnie od tego w jakim składzie na nas wyjdą, musimy się spodziewać bardzo trudnej przeprawy. Ich mocne strony to agresywna obrona i wyprowadzane z niej kontry – mówił trener Patryk Rombel, który pod nieobecność Gębali musiał inaczej zestawić środek defensywy. Obok Bartłomieja Bisa, praktycznie bezbłędnego w meczu z Białorusią, ustawił Ariela Pietrasika, a w bramce – co było sporym zaskoczeniem – stanął Mateusz Zembrzycki.

Chcąc zabrać do fazy zasadniczej 2 punkty, trzeba było zagrać niemal perfekcyjnie, ale nasz zespół od początku nie przypomniał tego z dwóch pierwszych spotkań. Do tego miał ogromnego pecha. Zawzięcie atakujący Niemcy wiedzieli, że środek polskiej obrony jest zestawiony eksperymentalnie, więc pchali się nim praktycznie bez przerwy, sukcesywnie się przez niego przebijając. Co prawda trafienie Johannesa Golli odpowiedzieli Michał Daszek i Arkadiusz Moryto z karnego, ale było to nasze pierwsze i ostatnie prowadzenie.

Szymon Sićko i Kamil Syprzak doprowadzali do remisu, lecz w pewnym momencie coś się zacięło. O ogromnym pechu mógł mówić Bis. W 11 minucie kapitan Górnika Zabrze został odesłany na ławkę i już nie wrócił na boisko. Faulując rywala… sam doznał kontuzji i nasz sztab znów musiał się głowić, kim go zastąpić. Próbowano różnych wariantów, ale żaden nie robił wrażenia na przeciwnikach.

Grali niezwykle konsekwentnie w ataku, twardo w obronie, rzucając praktycznie z każdej pozycji. Nie do powstrzymania był Julian Koster. Grający bez kompleksów i z szerokim uśmiechem 21-latek miał 100-procentową skuteczność i po końcowym gwizdku odebrał nagrodę MVP. W zdobywaniu goli wspierał go Christoph Steinert. Do wtorku zawodnik ten miał na koncie 20 bramek, a piłkę do polskiej bramki posłał 9-krotnie. Biało-czerwonym zabrakło argumentów by go powstrzymać.

Głowy do góry!

Strata trzech bramek przed przerwą dawała nadzieję na odrobienie strat i początek drugiej odsłony to zapowiadał. Butlę z tlenem podali Pietrasik i rzucający do pustej bramki Moryto, ale to tylko rozsierdziło Niemców. Momentalnie wrzucili wyższy bieg, sporadycznie dopuszczając Polaków do głosu w ofensywie.

Znamienny był więc 10-minutowy przestój przerwany dopiero w 47 minucie przez Sićkę. Biało-czerwoni mieli momenty niezłej gry, ale na tak dobrze dysponowanego i nabuzowanego rywala to nie wystarczyło. Nie ma się co jednak załamywać, bo przed nami na tym Euro co najmniej 4 mecze i 8 punktów do zdobycia. By po nie sięgnąć, wiele trzeba jednak poprawić.


Polska – Niemcy 23:30 (12:15)

POLSKA: Zembrzycki, Kornecki – Moryto 7/5, Daszek 5, Olejniczak 1, Bis, Pietrasik 1, Krajewski 1, Sićko 6, Syprzak 2, Pilitowski, Przybylski, Beckman, Jędraszczyk, Komarzewski, Czapliński. Kary: 10 min. Trener Patryk ROMBEL.

NIEMCY: Bitter – Zerbe 2, Steinert 9/3, Weber 4, Golla 6, Wiencek 1, Dahmke 1, Koster 6, Heymann 1, Wiede, M’Bengue, Drux, Ernst, Firnhaber. Kary: 12 min. Trener Alfred GISLASON.

Przebieg meczu: 5 min – 2:1, 10 min – 3:3, 15 min – 5:5, 20 min – 7:8, 25 min – 10:11, 30 min – 12:15, 35 min – 14:16, 40 min – 15:19, 45 min – 15:21, 50 min – 18:23, 55 min – 21:26, 60 min – 23:30.

69 RAZY rywalizowaliśmy z Niemcami. Zwyciężyliśmy w 21 meczach, 6-krotnie zremisowaliśmy i ponieśliśmy 42 porażki.


Na zdjęciu: Arkadiusz Moryto zdobył wczoraj 7 bramek, ale w tej sytuacji Johannesa Bittera pokonać nie zdołał.

Fot. Norbert Barczyk/PresssFocus