Mecz z Polską? Portugalia już liczy pieniądze za Final Four

Korespondencja z Guimaraes

Dla Fernando Santosa i miejscowych kibiców, po wywalczeniu pierwszego miejsca w naszej grupie, które było równoznaczne z zyskaniem prawa organizacji Final Four Ligi Narodów, zaczął się liczyć już wyłącznie ten czerwcowy mini-turniej. Starcie z biało-czerwonymi momentalnie spadło do rangi sprawdzianu dublerów, jak zakładano, w talii selekcjonera mistrzów Europy. I testu dla stadionu Vitorii Guimaraes, który obok Estadio do Dragao, czyli obiektu FC Porto będzie gościł – oprócz gospodarzy – reprezentacje Anglii, Holandii i Szwajcarii.

Pieniądze nie do pogardzenia

Już w niedzielnym wydaniu dziennik „O Jogo” przypominał, że zwycięzca rozgrywek, które zaplanowano na 5 i 6.6 (półfinały) oraz 9.6 (mecz o 3 miejsce i finał) zgarnie aż 4,5 miliona euro, co dla miejscowej federacji byłoby znaczącym zastrzykiem. Choć oczywiście nikt nie narzekałby także na bonus za drugą lokatę (3,5 mln euro), a nawet za trzecią (2,5). A 1,5 miliona, które otrzyma najsłabszy uczestnik czerwcowych zmagań też jest nie do pogardzenia.

To był główny temat mediów, a także obecny stan Estadio D. Afonso Henriques w Guimaraes, który niewiele zmienił się od czasu, kiedy przed ponad dekadą w Vitorii występował Marek Saganowski. I przed Final Four Ligi Narodów wymaga – nie tylko kosmetycznych – poprawek. Spotkanie z biało-czerwonymi zeszło na tak daleki plan, że wtorkowe wydanie lokalnego „Desportivo de Guimaraes” w ogóle nie poświęciło łamów na zapowiedź. Co dowodzi jednak nie tylko egocentrycznego spojrzenia na futbol rodaków Cristiano Ronaldo, ale także jest miarą pomundialowego upadku reprezentacji Polski.

Nasi niczym dżem

Przecież jeszcze niespełna dwa i pół roku temu, Selecao das Quinas potrzebowała serii rzutów karnych, aby wyeliminować biało-czerwonych w ćwierćfinale Euro 2016. Natomiast przed miesiącem w Chorzowie Portugalczycy mogli zrobić z zespołu Jerzego Brzęczka – serwowany do śniadania w nieprawdopodobnych ilościach w okolicach Guimaraes – dżem. I to bez CR7 w składzie na Stadionie Śląskim. A ze słabeuszami wiadomo – nie tylko nikt się nie liczy, ale też nie zaprząta sobie nimi głowy.

Jedyna informacja, jaka ukazała się po weekendzie w specjalistycznym „O Jogo”, dotyczyła zdrowotnych kłopotów Roberta Lewandowskiego. Na RL9 zainteresowanie reprezentacją Polski w zasadzie się skończyło, żaden z trzech dużych sportowych dzienników w Portugalii nie uznał za stosowane poświęcić w dniu meczu okładki konfrontacji z przeciwnikiem, który został już zdegradowany z Dywizji A Ligi Narodów.

Kasztany i toalety z czasów Salazara

Polscy kibice, którzy wybrali się – mimo ogromnego rozczarowania grą kadry pod kierunkiem trenera Brzęczka – do Guimaraes, nie mieli jednak prawa narzekać na brak atrakcji. To historyczne 160-tysięczne miasto (liczebność całej aglomeracji) jest niczym polskie Gniezno, to tu narodziła się portugalska państwowość, i zabytków godnych obejrzenia naprawdę nie brakuje. Co prawda nie dopisała aura, przez trzy ostatnie dni częściej padało niż świeciło słońce, ale 16 stopni Celsjusza czyniło warunki pogodowe znośnymi.

Ceny nie przerażały, choć powszechne – sięgające 40 procent – promocje na alkohole (piwo, porto) zostały ograniczone w marketach w dniu meczu. Na korki, także w odległej około 20 kilometrów – znacznie większej – Bradze, gdzie w hotelu Melio zatrzymała się nasza kadra, nikt tu nie narzeka.

W ogóle życie jest nieco inne, na ulicy można dostać kasztany – pyszne zresztą, w cenie wywoławczej 2 euro za 10 dorodnych sztuk – pieczone w warunkach, które w Polsce sanepid natychmiast by zakwestionował. A toalety na głównych dworcu autobusowym w Bradze pamiętają czasy Salazara (utracił władzę w Portugalii blisko pół wieku temu), ale nikomu to nie przeszkadza. A futbol rozwija się o wiele bardziej dynamicznie niż nad Wisłą, Odrą i Wartą…

 

Na zdjęciu: Starcie Portugalia – Polska spadło do rangi sprawdziany dublerów. Dla stadionu Vitorii Guimaraes wtorkowy mecz to też rodzaj testu.