Krótka piłka. Godlewski: Miałeś zostać legendą, człowieku…

To fakt, nie opinia. W reprezentacji kraju rozegrał 98 meczów, w których strzelił 55 goli. W liczbie zdobytych bramek jest rekordzistą, pod względem występów – zostanie za chwilę. Wygrał dla biało-czerwonych awans na Euro 2016 we Francji i eliminacje mundialu w Rosji. W finałach MŚ 2018 miał zatem postawić tylko kropkę nad i, jako ten zdecydowanie najlepszy futbolista w naszych dziejach. Tyle że nie tylko nie postawił, ale znów najmocniej rozczarował w naszej drużynie.

Kibice nadal będą więc zastanawiać się, kto był lepszym napastnikiem: Lewy, czy Włodzimierz Lubański, legenda Górnika Zabrze ma przecież lepszą średnią w kadrze (48 trafień w 75 spotkaniach). Na dodatek w kolejce po uznanie i pamięć potomnych znacznie wcześniej od Roberta ustawili się Kazimierz Deyna oraz Zbigniew Boniek. Obaj wywalczyli medale w MŚ, zaś w plebiscycie magazynu „France Football”, którego stawką jest Złota Piłka meldowali się na trzeciej – nieosiągalnej dotąd dla RL9 – pozycji. Grzegorz Lato strzelił natomiast w trzech mundialach 10 goli, o czym Lewandowski może jedynie pomarzyć…

Zatem nawet jeśli zdobyłby 200 bramek w Bundeslidze, a nawet 300 dla samego Bayernu Monachium, Robert nie zostanie uznany za najlepszego polskiego zawodnika w historii. Bo do tego brakuje mu spektakularnego wyniku z drużyną narodową w poważnej imprezie, na co w ogóle się nie zanosi. Lewy ewidentnie nie jest bowiem napastnikiem turniejowym. W 11 meczach rozegranych w finałach Euro i MŚ zdobył łącznie 2 (słownie: dwie) bramki. Nie umie błysnąć, gdy patrzy na niego cały świat, a krycie jest podwajane lub nawet potrajane, jak to miało miejsce we Francji przed dwoma laty. W Rosji Kolumbijczycy i Japończycy nie silili się już nawet na takie manewry, zdążyli zauważyć w meczu biało-czerwonych z Senegalem, że takie manewry są zbędne. Kapitan reprezentacji Polski przyleciał bowiem na mundial zupełnie bez formy i krzty pomysłu na wpis w annałach. Zawiódł na całej linii, co zagraniczne media podsumowały – podobnie jak po ME ’16 – nominacjami naszego rodaka do jedenastek największych rozczarowań.

W sierpniu RL9 skończy 30 lat, zatem przed sobą ma jeszcze finały najbliższego Euro. Być może także mundial w Katarze za cztery lata. Jeśli jednak nie wyciągnie wniosków, zostanie zapamiętany co najwyżej jako jeden z wielu. A może nawet jako największy przegrany na turniejach w całej historii naszych startów w imprezach rangi mistrzowskiej. Pytanie zatem, czy już ogarnął, że mając przed sobą imprezę życia, powinien wszystko podporządkować temu startowi, a nie rozdrabniać się na transferowe wojny z aktualnym pracodawcą i prowadzenie absorbujących biznesów, jest jak najbardziej na miejscu.

Wygląda na to, że Robert ostatnio pogubił się, i to nawet mocno. W Rosji nie był sobą, nie był też spoiwem dla kadry – na boisku i poza placem gry. Zamiast się przybliżyć, oddalił się od miana legendy. Identycznie jak w Bayernie. A wydawało się, że ma absolutnie wszystko, aby powalczyć o taki status…