Miasto stołeczne Tychy!

To były niezwykle emocjonujące finały mistrzostw Polski. Wczoraj hokeiści GKS-u Tychy dopiero w 7 min dogrywki zapewnili sobie zwycięstwo 2:1 i wygrali z Turonem KH GKS-em Katowice decydującą serię 4-1. W przekroju całego sezonu byli najlepszą drużyną i tytuł dostał się w godne ręce. Po golu Filipa Komorskiego zaczęła się feta tak na trybunach, jak i na lodzie. Zarówno hokeiści, działacze, jak i kibice szaleli z radości, ale przecież tego złotego medalu pragnęli jak wszyscy… słońca na wiosnę!

Andrej Gusow, trener GKS-u Tychy, nie byłby sobą, gdyby znów nie zmienił ustawienia. Do pierwszego ataku powrócił Kamil Kalinowski, ktry dołączył do skrzydłowych Jakuba Witeckiego oraz Radosława Galanta. W poprzedniej potyczce w Katowicach grał Artiom Menciuk na tyle bezbarwnie, że tym razem przypisano mu rolę 13., rezerwowego napastnika. Na trybuny ponownie został odesłany Mateusz Bepierszcz, który więcej niż przyzwoicie zapreazentował się w czwartej potyczce. Katowiccy trenerzy za dużego pola manewru nie mieli i tylko zamienili lewoskrzydłowych w I i III ataku, czyli Martina Vozdeckiego oraz Marka Strzyżowskiego. Jednak ta roszada nie miała większego znaczenia dla gry gości.

Natomiast powrót środkowego „Kalinosia” zdecydowanie wzmocnił siłę uderzeniową jego ataku. Upłynęły zaledwie 24 sek. gdy Galant miał okazję na zmianę rezultatu. Shane Owen okazał się lepszy od tyskiego napastnika. Jednak co się odwlecze… W 6 min Michał Kotlorz wyłożył krążek Galantowi, a ten precyzyjnym uderzeniem pokonał kanadyjskiego golkipera. Obie drużyny mile zaskoczyły, bo tempo było niezwykle szybkie i akcje przemieszczały się z jednej na drugą stronę. Soczystych uderzeń na obie bramki było sporo. Patryk Kogut i Michael Cichy z jednej strony oraz Denis Dalidowicz z drugiej mogli wpisać się na listę strzelców. W 15 min padła druga bramka dla gospodarzy. Kotlorz w swoim stylu mocno uderzył, zaś Kalinowski przekierował krążek do siatki. Sędzia analizował zapis wideo i zdecydował, że był spalony w polu bramkowym. Gospodarze nawet nie protestowali, bo decyzja była jak najbardziej słuszna.

Tempo akcji w kolejnej odsłonie wcale nie spadło, a wręcz przeciwnie, wydawało się, że tyszanie jeszcze bardziej je wzmocnili. Pod bramką Owena kotłowało się niemal od początku do końca, ale Kanadyjczyk zachowywał spokój… pokerzysty. To jemu goście zawdzięczają czyste konto, bo przecież sam Jarosław Rzeszutko, czołowy snajper tyszan, miał dwie wręcz wymarzone sytuacje, z których Owen wyszedł zwycięsko. Gospodarze grali trzy razy w przewadze, ale żadnej nie wykorzystali, choć mają ten element opanowany najlepiej w naszej lidze. Spodziewano się kolejnej bramki, a tymczasem katowiczanie po jednej z kontr wyrównali.

W 29 min Andrej Themar podał do Strzyżowskiego, a ten z bliska umieścił krążek w siatce. Ten gol padł w najmniej oczekiwanym momencie, bo przewaga tyszan była wręcz przygniatająca. Jednak czasami los bywa przewrotny. W 30 min doszło do nieprzyjemnego incydentu. Akcja toczyła się w zupełnie innym miejscu lodowiska, a na środku tercji doszło do zderzenia Jessego Rohtli z rosłym obrońcą Bartłomiejem Pociechą. Sędziowie nie reagowali, a Fin padł jak kłoda. Dopiero interwencja fizjoterapeutów sprawiła, że mecz został przerwany. Zderzenie było tak mocne, że Rohtla stracił przytomność i w przerwie został odwieziony do szpitala. Kolejne ważne ogniwo wypadło ze składu i katowiczanie znaleźli się w trudnej sytuacji.

Jednak w ostatniej odsłonie podjęli walkę i dzielnie trzymali fason. Przewaga gospodarzy ciągle wzrastała i zastanawialiśmy się, kiedy w końcu tyszanie zdobędą gola. W 47 min na ławkę kar powędrował Vozdecky i pojawiła się kolejna szansa. Została ona już po raz piąty zaprzepaszczona, bo jakimś dziwnym trafem tyszanie słabo rozgrywali przewagi, najgorzej w play offie. Minuty płynęły, a rozstrzygającego gola jak nie było, tak nie było. Katowiczanie tylko się bronili i z trwogą patrzyli na zegar. A przecież dogrywka, zgodnie z regulaminem, w finale jest 20-minutowa, pod warunkiem, że wcześniej nie padnie gol. Na 44 sek. przed końce do boksu kar powędrował Lukas Martinka i po raz kolejny gospodarze nie wykorzystali tej szansy.

Nie oczekiwaliśmy takiego przebiegu meczu, choć spodziewaliśmy się, że rozstrzygnięcie nastąpi jednym golem. Gdy katowicki zespół schodził z lodu trener Tom Coolen nie szczędził gorzkich słów pod adresem sędziów.
W dogrywce obie drużyny grały niezwykle zachowawczo, ale w końcu tyszanie wyprowadzili zabójczą kontrę. Filip Komorski, rodem z Warszawy, otrzymał krążek od Pociechy i zapewnił GKS-owi trzeci tytuł mistrzowski. Chwała zwycięzcom oraz zwyciężonym, bo stworzyli widowisko godne finałów mistrzostw Polski.

GKS TYCHY – TAURON KH GKS KATOWICE 2:1 (1:0, 0:1, 0:0, 1:0) po dogrywce

1:0 – Galant – Kotlorz (5:52), 1:1 – Strzyżowski – Themar (28:55), 2:1 – Komorski – Pociecha (66:03).
Sędziowali: Przemysław Kępa (Nowy Targ) i Tomasz Radzik (Krynica Zdrój) – Paweł Kosidło (Kraków) i Rafał Noworyta (Oświęcim). Widzów 3000.

TYCHY: Murray; Pociecha – Ciura, Górny – Bryk, Kolarz – Jachym, Kotlorz; Witecki – Kalinowski – Galant, Kogut – Rzeszutko – Gościński (2), Szczechura – Cichy – Huovinen, Jeziorski – Komorski – Klimenko. Trener Andrej GUSOW.

TAURON: Owen; Wanacki – Czakajik, Deveczka (2) – Martinka (2), Grof – Krawczyk (2); Łopuski – Rohtla (2) – Vozdecky (2), Malasiński – Wronka – Fraszko, Themar – Krężołek – Strzyżowski, Majoch, Dalidowicz (2). Trener Tom COOLEN.
Kary: Tychy – 4 (2 tech.) min, Tauron – 12 min.

Stan rywalizacji 4-1 i pierwsze miejsce dla GKS-u Tychy.