Michniewicz: Na Wyspy zabieram „Dębową”

Sytuacja tak ułożyła się przed marcowym zgrupowaniem, że grupowi rywale podczas czerwcowych finałów MME – z Włoch, Belgii i Hiszpanii – niewiele dowiedzą się o pańskiej wyjściowej jedenastce. Tyle jest zmian…
Czesław MICHNIEWICZ:  – (ze śmiechem) To akurat prawda, bo trzon zespołu z konieczności będzie zmieniony. Z różnych względów nie będzie przecież Dawida Kownackiego, Szymona Żurkowskiego, Roberta Gumnego, czy Pawła Bochniewicza. A to niemal połowa ekipy, która wywalczyła awans na Euro. I tak jednak cieszę się, że wcześniej miałem spokój z powołaniami młodych piłkarzy, których nie zabierał mi Adam Nawałka, a potem Jerzy Brzęczek.

To fajne ze strony obu selekcjonerów. Było jednak wiadomo, że kiedy nie będziemy mieć spotkania o punkty, to moi zawodnicy dostaną powołania do pierwszej reprezentacji. To żadne zaskoczenie, wszystko zostało starannie zaplanowane, dlatego ze spokojem przyjąłem konieczność zorganizowania zgrupowania w takim, a nie innym składzie. To będzie szansa dla zaplecza, a choćby ostatni uraz Kownasia uczula, że dla pewniaków także powinniśmy mieć alternatywę.

Wie pan już, jak długo kapitan będzie pauzował?
Czesław MICHNIEWICZ:  Według wstępnej diagnozy – trzy tygodnie. Choć oczywiście po szczegółowych badaniach prognozowany czas leczenia i rehabilitacji może ulec zmianie. Jeszcze nie rozmawiałem z Dawidem, czy będzie miał okazję odwiedzić nas na zgrupowaniu w Grodzisku Wielkopolskim. Na pewno jednak ten temat poruszymy.

Powołał pan Sebastiana Szymańskiego i Krystiana Bielika, a oni także zmagali się z urazami. Również po to, żeby byli przy drużynie?
Czesław MICHNIEWICZ:  Oni obaj wrócili już akurat do zajęć. Szymański zaczął trenować w Legii na tyle mocno, że może pojawić się na boisku już nawet w sobotnim meczu ze Śląskiem. Miał obrzęk po meczu z Miedzią Legnicą, ale już zszedł, a klubowi masażyści sprawili, że szybko stanął na nogach. Bielik co prawda we wtorek nie zagrał, ale tylko dlatego, że trener uznał, iż potrzebuje go w pełni zdrowego i wypoczętego na sobotę, na spotkanie z Bristol Rovers. Krystian też jest jednak gotowy do gry.

Gdyby nawet Kownacki pojawił się na zgrupowaniu, ktoś będzie musiał przejąć opaskę na boisku. Kto?
Czesław MICHNIEWICZ:  Mamy kilka opcji rezerwowych, ale przede wszystkim jest to Bartek Kapustka, który z racji doświadczenia może dostać opaskę już dziś i najprawdopodobniej właśnie tak się stanie. To nie tylko dobry piłkarz, ale i dobry duch naszego zespołu. Decyzji jeszcze co prawda nie ma, ale nie sądzę, aby była inna. Choć w grę wchodzą jeszcze Mateusz Wieteska oraz Kamil Grabara, którzy także mają niezbędne predyspozycje.

Tajemnicą poliszynela jest, że kiedy jedzie pan na Kaszuby na tygodniowy pobyt przed każdym zgrupowaniem, wyłącza telefon i nie kontaktuje się ze światem. Na czym się zatem pan tam koncentruje?
Czesław MICHNIEWICZ:  Muszę oderwać się od codziennych obowiązków, a nawet od domowników, żeby usystematyzować wszystkie wiadomości, które wynikają z obserwacji. Tych informacji jest tak dużo, że niczym przy pisaniu książki – muszę je poukładać we właściwe rozdziały. Z moim asystentem, Kamilem Potrykusem, ustalamy strategię, przygotowujemy taktykę, opracowujemy filmy i grafiki, planujemy każdy detal, aby wszystko na zgrupowaniu zazębiało się już co do minuty. Siedzimy nad tym od rana do nocy.

Nikt nam nie przeszkadza, są z nami tylko mój i jego pies. Na szczęście się nie pogryzły, więc było wszystko OK. Robimy to po to, aby kiedy spotkamy się już z zawodnikami nie drapać się po głowach – czy jak mawiał Fabio Capello po kapeluszu – i dopiero wtedy zastanawiać się nad planami. Bo to byłoby spóźnione. Tydzień na Kaszubach to pełny reset dla ciała i duszy, nawet bez lampki wina po kilkunastogodzinnym dniu pracy, bo naprawdę szkoda byłoby na to czasu.

Nad czym konkretnie pracowaliście w poprzednim tygodniu?
Czesław MICHNIEWICZ:  Nad rozpracowaniem Anglii i Serbii, z którymi zmierzymy się teraz w marcu. Pocięliśmy już też do prezentacji akcje Belgów, Włochów i Hiszpanów, ale jeszcze bez ostatecznego szlifu. Do tego usiądziemy, kiedy dostaniemy materiał z marcowych i czerwcowych meczów naszych grupowych rywali w MME. Członkowie naszego banku informacji – w sile trzech, każdy oczywiście w innym kierunku – właśnie rozjechali się do krajów rywali i będą robić obserwacje i wywiady. Choć czekają nas mecze towarzyskie – pierwsze w historii tej drużyny, bo wcześniej za każdym razem graliśmy o coś – analiza Anglików i Serbów była tak samo wnikliwa, jak wcześniej Portugalczyków, czy Duńczyków. Standard jest taki, że rozbieramy każdego z zawodników przeciwnika do siódmego pokolenia, aby przed naszymi zawodnikami nie mieli żadnych tajemnic.

Macie kupionych trenerów Włocha, Hiszpana i Belga, żeby równolegle rozpracowali własnych rodaków? W listopadzie zatrudniliście przed barażem Portugalczyka i okazał się bardzo pomocny.
Czesław MICHNIEWICZ:  Nie mogę odpowiedzieć na tak postawione pytanie.

Z perspektywy czasu to chyba jednak dobrze, że graliście baraż, bo to była dodatkowa możliwość sprawdzenia zespołu. Na pewno po dwumeczu z Portugalczykami wie pan więcej o swojej drużynie niż przed nim.
Czesław MICHNIEWICZ:  Na pewno, bo nigdy wcześniej nie rozgrywaliśmy meczu z gatunku być albo nie być. W eliminacjach z tytułu głowy nawet po nieudanym występie były przecież kolejne szanse. Natomiast w barażu – zerojedynkowo, czyli wóz albo przewóz. Drużyna zapłakała po meczach z Wyspami Owczymi, których nie udało się wygrać, po niewygranych z Finlandią czy Danią, za to zwycięstwo z Chaves na pewno popchnęło zespół co najmniej o krok do przodu. Okazało się, że nawet na tle piłkarzy, którzy za chwilę – jak Gedson Fernanses czy Joao Felix – przy zwariowanych cenach mogą kosztować po 150 milionów euro, okazało jesteśmy w stanie wypaść nie tylko solidnie, ale i zwycięsko.

Dla zawodników nie mogło zdarzyć się zatem nic lepszego, niż taka informacja zwrotna. Prawda jest taka, że gdybyśmy musieli grać 10 razy z Portugalią, to większość meczów wygraliby oni. Sztuka polega zatem na tym, że trzeba zaskoczyć rywala i wytrzymać presję. I pokazaliśmy, że to potrafimy. Nie oszukujmy się, Włosi, Belgowie i Hiszpanie także mają znacznie większe potencjały w porównaniu do nas. My możemy zrobić w starciach z nimi niespodziankę raz, i właśnie o to nam chodzi. Na dłuższą metę – biją nas umiejętnościami i doświadczeniem. Federico Chiesa jest już kapitanem w Fiorentinie i naprawdę fantastycznie gra, Nicolo Zaniolo ma obycie w Lidze Mistrzów, zaś Patrick Cutrone – w Serie A. My natomiast będziemy musieli postawić na kilku zawodników z polskiej ligi, którzy czasami nawet u nas grają za mało.

Kluczem jest więc znalezienie sposobu na każdego rywala. W przeciwnym wypadku, ktoś mógłby zapytać: a po co wy w ogóle jedziecie na finały Euro? Tymczasem my do tego startu podchodzimy, jak do fajnej przygody. Pojedziemy, sprawdzimy się na tle fantastycznych przeciwników. I zobaczymy co z tego wyniknie. Bez żadnych deklaracji. Bo w sporcie słowa się nie liczą, liczą się tylko czyny.

Nie mogę jednak nie zapytać, czy z tyłu głowy nie ma pan awansu na igrzyska w Tokio?
Czesław MICHNIEWICZ:  Jesteśmy tak blisko – trzy dobre mecze mogą nas zaprowadzić na igrzyska – ale zarazem tak daleko, że lepiej o tym nie mówić. Poza tym Włosi zamierzają wziąć do kadry wszystkich najlepszych, podobno szykują nawet Gianluigiego Donnarummę. Hiszpanie także chcą poważnie powalczyć o występ w turnieju olimpijskim. Przypomnę zresztą, że Pep Guardiola – wychodząc z założenia, że może zdarzyć się to tylko raz w życiu piłkarza – nie zabronił wyjazdu na IO Leo Messiemu. A to najlepiej pokazuje skalę trudności. Na pewno jednak nikt nie zabroni nam mieć własnych marzeń.

Bez fałszywej skromności może pan jednak powiedzieć, że w grupie eliminacyjnej biało-czerwoni byli najlepsi pod względem taktycznym.
Czesław MICHNIEWICZ:  To nie tylko moja opinia. Kiedy ostatnio byłem we Włoszech i spotkałem trenera tamtejszej kadry U-21 oraz jednego z najważniejszych skautów w Itali, niepytani powiedzieli, że bardzo podobała im się nasza organizacja gry. Podobnie było na losowaniu grup finałowych, gdzie usłyszałem, że jako zespół fajnie funkcjonowaliśmy mimo niekoniecznie najwyższych umiejętności indywidualnych. Byliśmy do bólu konsekwentni, taka prawda. Tyle że kiedy graliśmy w meczach z Danią, czy Portugalią piątką, czasami nawet szóstką w obronie, to w Polsce robiono mi z tego zarzut. Tymczasem Włosi komplementowali, naprawdę byli pod wrażeniem. Docenili ten wariant, bo gdybyśmy grali w otwarte karty, to nadal liczylibyśmy, ile to już lat – ponad 24 – nie wystąpimy na młodzieżowym Euro.

Kluczowe dla wypracowania tak docenianej na arenie międzynarodowej strategii jest to, że pracował pan wcześniej z seniorami?
Czesław MICHNIEWICZ:  Przerobiłem wiele klubów, współpracowałem z dużą liczbą zawodników, co teraz rzeczywiście procentuje. Choć prowadzę zespół, w którym zawodnicy są po trosze mężczyznami, a troszeczkę jeszcze dziećmi. Półtora roku temu byli zresztą w zupełnie innym miejscu niż dziś. Wspomniany Szymański, czy Szymon Żurkowski, już dziś widzą, jaki postęp zrobili. Najważniejsze jednak, gdzie wszyscy będą za rok. Bo młodzieżówka to wstęp do dorosłego futbolu. Tyle że bardzo ważny, bo od niego może naprawdę wiele zależeć.

To dojrzałe pokolenie zawodników? Pamiętam, jak 20 lat temu przed pierwszym meczem z Bułgarią zbierałem – wraz z jej kapitanem Jackiem Magierą – w noc poprzedzającą spotkanie zespół z dyskotek.
Czesław MICHNIEWICZ:  Teraz jest inaczej. Świadomość jest wyższa. Materiał ludzki jest jednak inny, na przykład kiedyś nikt nie zgłaszał tak często kontuzji. Teraz przy lekkim naciągnięciu jest USG, rezonans, i dwa tygodnie przerwy. A 20 lat temu wystarczyło trochę lodu, zaciśnięte zęby, i szło wszystko do przodu. Ba, Zbigniew Boniek dopiero po 30 latach od zakończenia kariery zauważył, że nie ma więzadła krzyżowego, i stosunkowo niedawno poddał się rekonstrukcji. Z takimi twardzielami łatwiej się pracowało, dziś piłkarze są o wiele bardziej krusi.

Także z tego powodu kiedyś można było zamknąć szatnię i ryknąć na drużynę. Dziś – piłkarze nie są na to przygotowani. Trener na pewno sprawy w ogóle nie może sobie pozwolić, bo szatnia jest nieszczelna. I w dobie internetu wszystko błyskawicznie wychodzi. Choćby takie ograniczenie utrudnia pracę, bo nie ma miejscu na proste emocje, i proste przekazy.

Akurat pan dobrze zarządza tajemnicą szatni. Przecież choćby jeden film z fety w Chaves po wygranym barażu nie ujrzał światła dziennego. A podobno było grubo!
Czesław MICHNIEWICZ:  (ze śmiechem) Pewnie tylko dlatego, że ja mam te wszystkie filmy. Żartuję, nic złego się tam nie działo, choć okazało się po sukcesie, że wszyscy potrafią się zabawić. Potańcowaliśmy, wieczór był bardzo szczęśliwy, z chłopców wreszcie zeszło ciśnienie. Nie mają jednak parcia na zabawę i alkohol takiego, jak można było zaobserwować 20 lat temu. Dziś potrzeby są zupełnie inne. Wymagany jest telewizor, internet, Play Station i trochę prądu. I są już szczęśliwi, że mogą wspólnie pograć. Kiedyś szukało się okazji, żeby się spotkać, coś zjeść, wypić i potańczyć. Nie twierdzę, że nie znają smaku alkoholu, ale na zgrupowaniach reprezentacji nie ma tego problemu.

A za co pan był winny flaszkę polskiej wódki trenerowi Wysp Owczych?
Czesław MICHNIEWICZ:  Gdy poleciałem do nich na obserwacje, już po pierwszym naszym meczu, Hedin Askham sympatycznie mnie przyjął. Wówczas obiecałem, że dostanie ode mnie „Dębową” na drewnianej podstawce przy okazji rewanżu. Kupiliśmy stosowną objętość, ale mecz w Lubinie skończył się remisem, a jego wyrzucili na trybuny. I już nie mieliśmy jak przekazać prezentu, bo ja będąc wzburzony nie miałem głowy, żeby poszukać Farera. Za miesiąc lecę jednak na weekend na jego zaproszenie, wraz z asystentem, więc na strefie bezcłowej będę musiał zrobić odpowiednie zakupy.

Mam nadzieję, że nie zabraknie odpowiedniego asortymentu. To fajny facet, ma kontakt z Polakami, którzy mieszkają na Wyspach. Bardzo chciał przyjechać do nas na staż, albo chociaż na sparing tuż przed MME – w terminie nieoficjalnej gry z zespołem z Tarnowa Podgórnego – nawet na własny koszt. Musiałem jednak odmówić, chcemy przecież poprawić sobie humory, a nie tuż przed Euro znów zremisować.

Skoro wróciliśmy do eliminacjai – w Gdyni przed meczem z Danią piłki były specjalnie niedopompowane?
Czesław MICHNIEWICZ:  Szczerze – nie. Były tylko nowe. I nierozkopane.

Dziwne tylko, że wam nie przeszkadzały, a Duńczykom bardzo.
Czesław MICHNIEWICZ:  Nam też przeszkadzały, ale szybko strzeliliśmy jedną, drugą bramkę, więc zawodnicy przestali narzekać. Żeby nie było – nie widzę nic złego w fortelach, czy nawet w szpiegowaniu, jakie Duńczycy uprawiali wobec nas w Gniewinie. Tak naprawdę na zgrupowaniu tylko jeden trening jest do ukrycia, ten ze stałymi fragmentami i wyjściowym ustawieniem. Na innych – nie ma sensu robić tajemnicy. Owszem, sam także wysyłałem syna Mateusza na zajęcia Duńczyków, czy Gruzinów. Głównie jednak po to, żeby się uczył, jak wygląda piłka w wykonaniu innych nacji. Zawsze interesował się sprawami trenerskimi, już od przedszkola. Kiedy pani kazała mu w 6-latkach narysować las, namalował 11 choinek w ustawieniu 4-4-2. Po prostu żył moją pracą. I tak mu zostało.

Drony, kamery i jakie jeszcze innych pomocy naukowych pan używa?
Czesław MICHNIEWICZ:  Stosujemy wiele programów do analiz. To wszystko ma pomóc przygotować się zawodnikom do meczu. Na przykład niedawno trzeba było dokupić duży komputer stacjonarny, taki jak w NASA. Dlatego, że film z treningu nagrany w technologii 4K waży około 100 gigabajtów i nasze przeładowane laptopy nie chciały już ciągnąć. Zresztą mam już w domu ich tyle, że zacząłem się gubić, co na którym jest. A naprawdę trzeba wybrać z każdego esencję dla zawodników. Mamy też sprzęt medyczny, który pozwala przeprowadzić analizy u piłkarzy, bez konieczności jazdy z próbkami.

W naszym sztabie pracuje specjalista w tej dziedzinie, Karol Bortnik. To nie są wydumane rzeczy, tylko pomocne w przygotowaniach. Tego oczywiście nie ma jeszcze w polskich klubach, pracując obecnie w PZPN, jesteśmy uprzywilejowani. Możemy też liczyć na dobry hotel, szybki przelot, dobre jedzenie, a kucharza też mamy swojego, właściwą odnowę. Albo na włączenie miesiąc przed meczem w Grodzisku Wielkopolskim podgrzewania, żeby trawa była przyzwoita na marcowe zgrupowanie. Niby podstawy, ale niezwykle istotne. Nic nie zostało zaniedbane, żaden detal. Jakość kosztuje, ale my rewanżujemy się dobrymi wynikami, zrobiliśmy awans, więc były to sensownie wydane pieniądze.

Wspomniał pan o regeneracji. To chyba słowo klucz przed finałami Euro?
Czesław MICHNIEWICZ:  Będziemy grali raczej z kontrataku, zarówno z Belgią, Hiszpanią, jak i Włochami, więc trzeba będzie pobiegać na dużej intensywności więcej niż zwykle. W niedzielę, środę i sobotę, bo tak wypadają spotkania na mistrzostwach. Analizując Anglików, którzy ostatnio zmierzyli się z Danią i Włochami, zauważyłem, że pracują na niebotycznych prędkościach. Zmierzyłem, ile czasu potrzebują na zdobycie bramki po odbiorze – otóż najczęściej 5, 7, 8 sekund. Tylko przy jednej bramce było tych sekund 11. Rywal nie ma więc czasu na odbudowanie ustawienia. Rozwój akcji trzeba przewidywać już zatem przed stratą. Anglicy wygrali 5:1 z Danią, którą dobrze znamy. Zobaczymy więc na ich tle, gdzie jesteśmy, choć trochę szkoda, że w nieco rezerwowym składzie.

Wyniki sparingów będą dla pana istotne?
Czesław MICHNIEWICZ:  Zawsze są istotne. Zresztą gdyby nie były, to zamiast czarterów można by pojechać pociągiem, nawet do Anglii – pod kanałem La Manche. Chcemy być optymalnie przygotowani i zagrać na maksa w marcowych meczach kontrolnych. Nie ma zresztą innego wyboru, skoro po przeciwnej stronie wystąpią Phlip Foden, Dominic Solanke, Tammy Abraham, czy Ryan Sessegnon. To będzie naprawdę ostry sprawdzian.

Ma pan już dokładnie zaplanowany czerwiec?
Czesław MICHNIEWICZ:  W najdrobniejszych detalach. Spotykamy się w Grodzisku Wielkopolskim, wraz z dziewczynami, narzeczonymi, żonami na integracji. A 10 czerwca lecimy do Austrii, na mecz kontrolny z Niemcami, który rozegramy dzień później. W formule 4×30. Z trenerem Stefanem Kunztem umówiliśmy się w ten sposób, że do połowy my będziemy imitowali jednego z rywali grupowych Niemców, a potem oni będą dla nas udawać Belgów. Domówimy jeszcze szczegóły, kiedy szkoleniowiec Niemców przyjedzie na mundial U-20 do Polski, ale o nich już nie opowiem. Spotkanie zostanie rozegrane bez udziału kamer, bez nagrywania, nawet bez publiczności.

Gdzie Kapustka będzie trenował przez cały maj, skoro ligę skończy w kwietniu?
Czesław MICHNIEWICZ:  Będzie pracował z Cracovią, załatwiłem to już z wiceprezesem Michałem Probierzem. (ze śmiechem) Mam nadzieję, że trener tego klubu też nie będzie robił przeszkód, kiedy już dowie się o ustaleniach od swego szefa.

Nawet jeśli selekcjoner Jerzy Brzęczek powoła któregoś z pańskich kadrowiczów na mecze z Macedonią i Izraelem, to na Euro do Włoch i San Marino i tak odda?
Czesław MICHNIEWICZ:  Takie są ustalenia. Oczywiście, wolelibyśmy, aby nie powoływał ich już w czerwcowym terminie, ale jeśli będzie miał taką potrzebę – to pierwsza reprezentacja ma zawsze priorytet. Każdy wyrok przyjmę twardo i hardo. Najważniejsze, że będą z nami na mistrzostwach. Tak do tego podchodzę, inaczej nie byłoby sensu.

Kiedy musi pan zgłosić kadrę do UEFA?
Czesław MICHNIEWICZ:  6 czerwca tę liczącą 23 zawodników. I właśnie tylu będzie na zgrupowaniu. Bo łatwiej jest kogoś dowołać z listy rezerwowej niż zwalniać po zgrupowaniu. Na początku pracy monitorowaliśmy niemal 70 kandydatów. Teraz okroiliśmy szczegółowe obserwacje do 35. Będzie więc z kogo wybierać, nawet jeśli dziś nie grają Kuba Piotrowski, Dominik Jończy, Tomasz Loska, Paweł Tomczyk, a mało Paweł Stolarski. Jeśli nie wywalczą miejsca w klubach po zgrupowaniu, to nie pojadą na mistrzostwa. Jednego niegrającego, jak kiedyś Andoniosa Nikopolidisa w Grecji, można jeszcze zaryzykować. Sześcioosobowej grupy zawodników – już nie. Bo nie będzie jakości na ławce, a ja nie jestem samobójcą.

Tylko do robienia atmosfery nie wezmę na mistrzostwa nawet Gienka, choć to świetny chłop, jeśli nie będzie w Górniku w rytmie meczowym. Bo wybieramy się na ciężką bitwę, w której będzie się liczył każdy żołnierz, a nie na występy artystyczne. I trzeci bramkarz też może być potrzebny do gry. Jak Przemek Tytoń na Euro 2012. Zawodnicy usłyszą tę prawdę na zgrupowaniu, żeby później nie było rozczarowania. Ludzie w klubach też musza mieć tę świadomość. Jeśli myślą o promocji zawodników na mistrzostwach we Włoszech i San Marino, muszą zacząć działać teraz. Możemy w ten sposób pomóc sobie wszyscy nawzajem, choć oczywiście nikomu nie zagwarantuję dziś powołania. Bo tak to nie działa. Pojadą ci, którzy będą we najwyższej formie, to oni skorzystają z witryny wystawowej, jaką stanowi młodzieżowe Euro.