Miedź Legnica na autostradzie do ekstraklasy

Trener Miedzi Wojciech Łobodziński żałuje, że w I połowie meczu z ŁKS-em jego drużyna nie wykorzystała kilku okazji do zdobycia gola.

Niemal wszyscy obserwatorzy rozgrywek Fortuna 1 Ligi zgodnym chórem powtarzają, że Miedź Legnica jedną nogą jest już w ekstraklasie. Moim zdaniem drużyna trenera Wojciecha Łobodzińskiego jest już w PKO Ekstraklasie, jedyną zagadką pozostaje pytanie, kiedy formalnie postawi pieczątkę na awansie. Bo nikt „Miedzianki” z tej autostrady nie zdoła zepchnąć do rowu.

Ostatnia wyjazdowa wiktoria z ŁKS-em Łódź chyba rozwiała wszelkie wątpliwości w tym względzie. Mecz na pewno mógł się podobać kibicom – powiedział szkoleniowiec drużyny znad Kaczawy, Wojciech Łobodziński. – Trenerom trochę mniej, bo nerwów było sporo. Pierwsza połowa była bardzo dobra w naszym wykonaniu, to był nasz plan na ten mecz. Zrealizowany w 90 procentach, bo stworzyliśmy sobie kilka naprawdę dobrych sytuacji do zdobycia gola.

Chcieliśmy trochę przeczekać ŁKS i próbować delikatnie kąsać. To się udawało. Druga połowa była już słabsza, brało się to z tego, że ŁKS jest drużyną składającą się z piłkarzy o bardzo wysokich umiejętnościach technicznych. Czasami tak się dzieje, że trzeba cierpieć. My w II połowie cierpieliśmy, ale udało się wygrać. Cały tydzień byłem na Szkole Trenerów i z daleka prowadziłem zespół. Chciałbym pochwalić mój sztab, bo prowadzić drużyny z daleka nie radzę nikomu, a oni – jak widać – spisali się na medal.

Jedynego gola w Łodzi strzelił dla legniczan Maciej Śliwa, to już jego piąta bramka w bieżących rozgrywkach. – Wiedzieliśmy, że ŁKS dobrze gra piłką, podobnie jak my to zespół, który chce być długo w posiadaniu piłki – powiedział niespełna 21-letni pomocnik. – Byliśmy gotowi, że to będzie dla nas ciężki mecz. W I połowie mieliśmy kilka okazji do zdobycia kolejnych bramek, lecz ich nie wykorzystaliśmy. Ale piłka nożna już taka jest, że nie wszystko idzie po naszej myśli. Cieszę się, że daliśmy radę wybronić tę przewagę, przede wszystkim końcówkę II połowy.

– Początek meczu był chwilowo obiecujący, ale cała pierwsza połowa była na korzyść Miedzi – stwierdził trener łodzian, Paweł Drechsler. – Nasi rywale strzelili gola, a powinni strzelić więcej. Interwencje Marka Kozioła i troszeczkę szczęścia pomogły nam w tym, że w przerwie spotkania jeszcze w tym meczu byliśmy. To, z czego się cieszymy, to reakcja zespołu po wyjściu na drugą część spotkania. W szatni wstrząsnęliśmy zespołem i zawodnicy podnieśli się. Reakcja drużyny była dobra, ale wciąż było to za mało, żeby podnieść z boiska chociaż punkt. Nie mówiąc już o zwycięstwie.

Trudno, nie poddajemy się. Jako sztab i zespół cały czas mamy wiarę i dużą złość, że nie udało się z Miedzią zdobyć punktów. My, trenerzy, będziemy cały czas kipieć energią i pokazywać tym chłopakom, że w nich wierzymy, bo jesteśmy tym ostatnim bastionem i nie możemy się poddać. Jeżeli już jacyś kibice w nas zwątpili, to trudno. Będziemy grać dla tych, którzy cały czas wierzą. Liczę na to, że wciąż duża rzesza kibiców wierzy. Mamy jeszcze przed sobą dziewięć spotkań, dziewięć finałów i wszystko jest możliwe. Sytuacja w tabeli wbrew pozorom nie jest taka zła, jak nastroje mogłyby wskazywać, więc patrzymy tylko do przodu i z głową w górze.


Na zdjęciu: W meczu ŁKS – Miedź nikt nie odstawiał nogi…

Fot. Marcin Bulanda/PressFocus