Miedź Legnica – Widzew Łódź. Zadowolonych – brak

Legniczanie w ostatniej chwili uniknęli pierwszej w sezonie domowej porażki, zabierając łodzianom pierwszą w sezonie wyjazdową wygraną.

Nie brakowało takich, którzy przed tym spotkaniem odwiedzali punkty bukmacherskie wieszcząc pewną wygraną Miedzi. Może nie spisuje się na miarę oczekiwań, ale w końcu u siebie nie zwykła w tym sezonie przegrywać, zaś Widzew przyjechał do niej osłabiony i niemalże prosto z kwarantanny. Trener Enkeleid Dobi, który nie mógł skorzystać m.in. z Wojciecha Pawłowskiego czy Marcina Robaka, a w ataku postawił na 18-letniego Roberta Prochownika, cieszył się przed pierwszym gwizdkiem, że od dwóch dni ma już drużynę do dyspozycji…

Legniczanie nie byli w stanie wykorzystać swej lepszej pozycji wyjściowej. Choć było widać jak na dłoni, że łodzianie są pod formą, to zespół Jarosława Skrobacza zaprezentował się jeszcze gorzej, szczęśliwie zremisował, a na wygraną czeka już ponad miesiąc (nie zgarnął pełnej puli w pięciu kolejnych spotkaniach).

Ten mecz długo oglądało się jak za karę. Nie było na czym zawiesić oka, grze wyraźnie brakowało płynności, a arbiter – słusznie – dzielił kartkami na lewo i prawo. Tę mizerię zrekompensowała dopiero końcówka. Prawda jest taka, że Widzew powinien objąć prowadzenie znacznie szybciej, bo tuż po przerwie, gdy Daniel Mąka opanował piłkę po dalekim wykopie Miłosza Mleczki i obsłużył Merveille’a Fundambu, ale ten w sytuacji sam na sam nie był w stanie pokonać Jędrzeja Grobelnego. 19-latek, dla którego był to debiut w I lidze, obronił strzał Kongijczyka.

Co nie udało się Fundambu, w 83 minucie wyszło Filipowi Bechtowi. Wprowadzony z ławki 19-letni wychowanek Widzewa zwieńczył sprawną kontrę, napędzoną przez Łukasza Kosakiewicza. Przymierzył lewą nogą, piłkę trącił jeszcze Nemanja Mijusković, a ta odbiła się od słupka i wpadła do siatki. Miedź popełniła w tej sytuacji piłkarskie samobójstwo, bo została skontrowana po własnym rzucie rożnym. Widzew szedł za ciosem – Grobelny obronił strzał Kosakiewicza, a po próbie Dominika Kuna w sukurs przyszedł mu słupek.

Podopieczni Skrobacza grali jednak do końca i tak jak po kornerze stracili gola, tak w drugiej minucie doliczonego czasu gry go sami strzelili. Dośrodkował Damian Tront, w olbrzymim zamieszaniu główkowali Marcin Biernat i Kamil Zapolnik, Miłosz Mleczko nie dał rady złapać piłki, aż wreszcie do bramki wpakował ją Mijusković.

Trafienie Czarnogórca pozwoliło co prawda Miedzi zachować status zespołu niepokonanego w meczach domowych (2 wygrane/5 remisów), ale też sprawiło, że po końcowym gwizdku nie mogli być zadowoleni ani gospodarze, którzy nie skorzystali z osłabień rywala, ani łodzianie, marnując szansę na pierwsze po awansie wyjazdowe zwycięstwo.
(WChał)


Na zdjęciu: W Legnicy więcej było wczoraj szarpaniny niż dobrej gry…
Fot. Paweł Andrachiewicz/Pressfocus