Między Nadarzynem i Toronto

24-letni Robert „Arab” Parzęczewski (20 zw. – 13 KO, 1 por.) szybko pnie się w górę rankingów, ale do światowej czołówki jeszcze mu daleko. Pięściarz z Częstochowy, posiadający pas mistrza Polski, stoczy trzeci pojedynek w tym roku. Osiem lat starszy Brazylijczyk Jackson Junior Dos Santos (21 zw. – 19 KO, 9 por.), z którym zmierzy się w najbliższą sobotę w Nadarzynie ma wprawdzie ciekawe CV, sporo walk z wielkimi tego sportu, ale spośród dziewięciu porażek aż siedem poniósł przed czasem, które dość jasno określają jego pozycję. Nie jest wielką postacią ringowych zmagań, ale boksować potrafi i nie można go lekceważyć. Z mistrzem olimpijskim z Londynu, (2012) Rosjaninem Igorem Miechoncewem, choć przegrał wyraźnie, wytrzymał pełny dystans, podobnie ze złotym medalistą igrzysk w Pekinie (2008), rodakiem Miechoncewa, Rachimem Czakijewem. Ale już z Dmitrijem Biwołem, aktualnym mistrzem organizacji WBA, padał na deski i tak też skończył. Inna sprawa, że z Turkiem Avni Yildirimem z którym skończył podobnie, ale jeszcze szybciej, bił się dzielnie, cios za cios, zabrakło jednak siły i wytrzymałości.

W sobotę w Nadarzynie ambicja, młodość i siła powinna będzie po stronie Parzęczewskiego, ktory mocno wierzy, że zajdzie daleko. Brazylijczyk chyba jest realistą i jeździ tam, gdzie można trochę zarobić. Jeśli jednak poczuje krew, to wiara wróci i wtedy może być groźny. Mimo wszystko nie sądzę, że może poważniej zagrozić „Arabowi”, którego stać przecież na lepszy boks niż ten, który zaprezentował podczas ostatniej edycji Polsat Boxing Night. W swoim rodzinnym mieście wygrał wprawdzie przed czasem z mistrzem Kanady, Timem Croninem, ale nie zachwycił.
A Cronin nie może się równać ze swoim rodakiem, Adonisem Stevensonem, do którego od pięciu lat należy tytuł mistrza świata wagi półciężkiej organizacji WBC. Pochodzący z Haiti „Superman” mimo czterdziestki na karku dalej nokautuje swych rywali. O sile jego ciosów zadawanych lewą ręką boleśnie przekonał się w rewanżowej walce Andrzej Fonfara. Wcześniej po bombach Stevensona padali chociażby Tony Bellew czy Chad Dawson.

W nocy z soboty na niedzielę (polskiego czasu) spróbuje dobrać mu się do skóry mieszkający w Las Vegas Szwed Badou Jack. Nietypowy Szwed, dodajmy od razu, bo matka urodziła się w Szwecji, ale jego ojciec pochodzi z Gambii. Badou Jack był niezłym amatorem, ale bez większych sukcesów, brał udział między innymi w turnieju Feliksa Stamma w Warszawie. Przegrywał ze znakomitymi Rosjanami, Jewgienijem Makarenką i Matwiejem Korobowem, ale w meczu Szwecja – Polska pokonał Pawła Głażewskiego. Wystąpił też na igrzyskach w Pekinie, w barwach Gambii, przegrywając w eliminacjach z Hindusem Vijenderem Singhiem.

Na zawodowych ringach Jackowi wiedzie się znacznie lepiej. Lista rywali, z którymi walczył od kwietnia 2015 roku robi wrażenie. Najpierw pokonał Anthony Dirrella i odebrał mu pas WBC w wadze superśredniej. Broniąc tytułu wygrał z Georgem Grovesem i Lucianem Bute, następnie w unifikacyjnym pojedynku zremisował z mistrzem IBF, Jamesem DeGale’em. To nie koniec – bo przeniósł się do wagi półciężkiej i na pamiętnej gali w Las Vegas w ubiegłym roku, podczas której Floyd Mayweather Jr (jego promotor) zmierzył się z gwiazdą MMA Conorem McGregorem, i zmusił do poddania Walijczyka Nathana Cleverly’ego, odbierając mu pas regularny WBA.

Teraz będzie walczył z Adonisem Stevensonem, który jedyny raz przegrał osiem lat temu z Darnellem Boonem. Czy Badou Jack będzie drugim, który go pokona? Nas będzie też ciekawić, jak w tej korespondencyjnej rywalizacji wypadnie „Arab” Parzęczewski Odpowiedź na te pytania poznamy po galach w Nadarzynie i Toronto.