Milicja konna i helikoptery

Historycznie rzecz biorąc piłkarska rywalizacja łódzko-warszawska zaczęła się od meczów Legii z ŁKS, rozgrywanych od pierwszego sezonu ligowego w 1927 roku.


Aż do lat siedemdziesiątych ubiegłego wieku to właśnie były ligowe klasyki. Gdy zaczęła się era Widzewa, ŁKS był przeciętnym zespołem – mecze tej drużyny z Legią były kolejnymi potyczkami z kalendarza, a jedyne, co mogło przerwać tę nudę, to narzekania łodzian na bezwzględność komisji wojskowych, która wcielała do wojska (albo próbowała) najlepszych zawodników. Tych zresztą nie było aż tak wielu, jak się często sądzi. Ruch na trasie Warszawa – Łódź był nawet chwilami większy niż w przeciwnym kierunku. Po odbyciu służby wojskowej piłkarze chętnie przyjeżdżali do Łodzi. Trzon ekipy mistrzowskiego ŁKS z 1958 roku to wszak w dużym stopniu warszawsko-wojskowy zaciąg. Bardziej pamięta się przypadek Kazimierza Deyny, którego Legia wyrwała z Łodzi po jednym meczu w ŁKS i już nie puściła do końca krajowej kariery.

Historyczne zatargi

Nie brakowało także kibicowskich awantur w trakcie meczów ŁKS z Legią. Jedną media opisywały już w latach trzydziestych, druga – to rok 1949, gdy podczas meczu w Łodzi do szatni sędziowskiej wtargnęło w przerwie dwóch wojskowych (akurat kibicujących gospodarzom), którzy z pistoletami w rękach mówili sędziom, co o nich sądzą. Legia wygrała ten mecz 5:1, „a milicja konna musiała zadać swoim rumakom wiele trudu, zanim udało się opanować rozwścieczonych kibiców”. Przypadki z policją konną zdarzają się zresztą do dziś, ale… nie ma już takich dziennikarzy, którzy tak kwieciście potrafili opisać to, co widzą, jak autor powyższego cytatu redaktor Władysław Lachowicz, wówczas korespondent „Sportu” z Łodzi. Konie dzisiaj też mają lżej, bo wspomagają je policyjne śmigłowce.

Podobnie było z Widzewem. Przecież nawet Włodzimierz Smolarek, widzewska legenda, którego podobizna widnieje na czteropiętrowym muralu na jednym z bloków koło stadionu, debiutował w ekstraklasie jako zawodnik Legii. Do wojska poszedł tylko jako piłkarz widzewskich rezerw. On z kolei w Legii grać nie chciał, wolał oprzątać konie w jednostce, niż podpisać kontrakt „na zawodowego”. Wrócił wreszcie do Łodzi po rozegraniu 18 meczów w ekstraklasie i strzeleniu czterech bramek. A widzewskie gwiazdy sezonu 1996/97 w Lidze Mistrzów Maciej Szczęsny i Radosław Michalski? Oni przenieśli się z Legii do Łodzi tuż po pierwszym z dwóch legendarnych meczów w Warszawie, które dały Widzewowi mistrzostwo (2:1 w 1996 roku). To wtedy podobno współwłaściciel Widzewa, Andrzej Grajewski przywiózł z Niemiec teczkę z pieniędzmi na zaległe wypłaty dla swoich zawodników.

Klasyczne lata 90.

Miano „klasyka” pojedynki Widzewa z Legią zyskały już na zawsze po meczu w kolejnym sezonie (w czerwcu 1997 roku), gdy przegrywając 0:2 w 88 minucie, Widzew strzelił trzy gole, zdobywając ponownie tytuł. Znów pojawił się motyw teczki, a może nawet walizki z pieniędzmi, o czym ówczesny kapitan Legii opowiadał po dwudziestu latach. … „Ja tam nic nie wiem, ale rozni ludzie roznie mówią” – to z kolei powiedzenie śląskiej legendy dziennikarskiego fachu redaktora Franciszka Gorzelanego, który seplenił, dlatego kropki nad słowem „różnie” w powyższym cytacie nie są potrzebne.

To było ostatnie zwycięstwo Widzewa w Warszawie. Legia mści się za tę porażkę okrutnie. Tylko raz w ciągu prawie 26 lat oddała Widzewowi punkty na swoim boisku (0:0 w 2001 roku). Następne lata to seria ośmiu kolejnych porażek. W roku 2004 było 6:0 dla Legii, a gole strzelał, kto chciał – nawet bramkarz Artur Boruc z karnego. Warto tu wspomnieć, że w meczu w 1948 roku w Łodzi, wygranym przez Legię 6:1, honorowego gola dla Widzewa strzelił też bramkarz, Ignacy Uptas. Od 2013 roku Widzew grywał z Legią (bez powodzenia) w meczach o Puchar Polski oraz z rezerwami w III lidze. Dla kibiców Widzewa był to jednak zawsze klasyk.


Na zdjęciu: Ostatni raz w meczu ligowym przy Łazienkowskiej Legia zmierzyła się z Widzewem w 2013 roku
Fot. Rafał Oleksiewicz/Pressfocus