Miłość po kielecku

Żaden piłkarz nie kojarzy się z Koroną tak mocno, jak Jacek Kiełb. Historia łącząca go z klubem nadaje się na ekranizację.


Jestem bardzo szczęśliwy, że zostaję na kolejne dwa lata w Koronie. Dziękuję za zaufanie, którym mnie obdarzono – przyznał Kiełb po podpisaniu nowej, dwuletniej umowy. Mowa o zawodniku 34-letnim, ale w Kielcach nikt nie narzekał na to, że kontrakt jest za długi. Wręcz przeciwnie. Pojawiały się komentarze o tym, aby zaoferować Kiełbowi… umowę dożywotnią i żeby pod stadionem należy postawić mu pomnik.

Z Kielc do reprezentacji

Jacek Kiełb urodził się w Siedlcach i z tamtejszej Pogoni w 2006 roku – w wieku 18 lat – za 40 tysięcy złotych trafił do Korony. Określano go mianem wielkiego talentu, choć niektórzy sceptycy sugerowali, że „sodówka” może utrudnić mu rozkręcenie kariery. Potrzebował też trochę czasu na zaaklimatyzowanie się w zespole.

– Miałem problemy, żeby się odnaleźć. Być może dlatego, że długo nie było trenera, który dałby mi szansę. Droga, jaką przeszedłem, aby się przebić, kosztowała mnie sporo pracy i nie pozwolę sobie tego zmarnować – mówił w marcu 2009 roku, gdy był już podstawowym zawodnikiem drużyny.

W międzyczasie klub spadł z ekstraklasy, ale z jego pomocą szybko do niej wrócił. Kiełb był wyróżniającą się postacią, dzięki czemu zadebiutował w reprezentacji Polski (choć na dwóch meczach się skończyło), a w 2010 roku odszedł do Lecha Poznań, który – jako mistrz – szukał wzmocnień przed walką o Ligę Mistrzów.

Oferta nie do przyjęcia

„Kolejorza” jednak nie przekonał, więc władze Lecha postanowiły wypożyczyć go z powrotem do Korony, gdzie grał w sezonie 2011/12. Kolejne rozgrywki spędził w Polonii Warszawa, aż w końcu po raz trzeci w karierze trafił do Kielc – tym razem definitywnie. W doskonale sobie znanym środowisku Kiełb odbudował się. W ciągu dwóch sezonów zdobył 16 goli, czym znów przyciągnął uwagę mocniejszych. Wziął go Śląsk Wrocław, ale jak w Lechu – wiało przeciętnością. Po raz czwarty więc „Ryba” trafił do Korony, gdzie ponownie odżył. Sezon 2016/17 był najlepszym, jeśli chodzi o jego strzeleckie dokonania, bo piłkarz na listę strzelców wpisał się 10-krotnie.

Ale niestety był to w Kielcach okres fatalnego zarządzania. Kiełb już wtedy cieszył się w województwie świętokrzyskim świetną renomą, ale w 2018 roku zirytował się, gdy szefostwo zaoferowało mu nowy kontrakt tylko na rok.

– Nie jestem jeszcze starym zawodnikiem. Potrzebuję większej stabilizacji, bo dzieci idą do przedszkola. Oferta klubu jest dla mnie nie do przyjęcia – powiedział i odszedł do Bruk-Betu Termaliki Nieciecza.

Płacz i wycie

U „Słoni” długo Kiełb nie wytrzymał i po 1,5 roku – a jakże – wrócił do Korony, która ściągnęła go po raz piąty. Doświadczony piłkarz, mający złocisto-krwistych w swoich żyłach, miał pomóc zespołowi w utrzymaniu, co – jak wiemy – nie udało się. W roli kapitana „Ryba” był jednak kluczową postacią, jeśli chodzi o powrót drużyny do najwyższej ligi, co spełniło się kilka tygodni temu. Może nie zawsze dawał odpowiednią jakość piłkarską, ale mentalnie zawsze był (jest) liderem. Pamięta wiele dobrych i złych momentów związanych z Koroną, dla której zagrał 261 razy, zdobywając 55 bramek i 22 asysty.

W zeszłym sezonie nie wszystko było jednak usłane różami. W sierpniu, w meczu z Resovią, Kiełb zdobył bramkę na wagę zwycięstwa, ale chwilę później opuścił boisko z kontuzją. Diagnoza była najgorsza z możliwych – zerwane więzadła. Korona nagrała 45-minutowy reportaż o powrocie swojego lidera do zdrowia.

– Moja reakcja była jedna, zacząłem płakać, wyłem. Cieszę się, że nie było przy tym żony i dzieci – opisywał Kiełb, który zgodnie z dewizą Korony i jej trenera, Leszka Ojrzyńskiego, nie poddał się.

Wrócił do gry w marcu i już w drugim spotkaniu zdobył bramkę na wagę zwycięstwa z Podbeskidziem – po uderzeniu przewrotką. W finale barażu o ekstraklasę z Chrobrym Głogów wszedł na boisko z ławki. Doszło do dogrywki. Było 2:2. W 119 minucie Jacek Kiełb trafił do siatki i po raz drugi pomógł wprowadzić Koronę na polskie salony. Czy dziwi jeszcze kogoś, dlaczego mowa o kieleckiej legendzie?


Na zdjęciu: Trafieniem w 119 minucie Jacek Kiełb przypieczętował (kolejny) awans Korony do ekstraklasy.
Fot. Łukasz Sobala/PressFocus