Miłosz Zniszczoł: Nie mamy kompleksów

 

Za wami siódmy mecz zakończony tie-breakiem i piąty przegrany. Czy można już mówić o kompleksie?
Miłosz ZNISZCZOŁ: – To daleko idący wniosek, który nie ma pokrycia w rzeczywistości. Nie ma mowy o kompleksach, bo przecież z Vervą Warszawa podjęliśmy walkę i z tak renomowanym rywalem graliśmy jak równy z równym. Sobotni tie-break zaczęliśmy zgoła inaczej niż w poprzednich meczach, bo od prowadzenia 7:4. O naszej porażce zadecydowały detale; rywale zwiększyli moc zagrywki i trochę się pogubiliśmy. Niemniej walka na „noże” trwała do samego końca. Szkoda, że tak właśnie się skończyło, bo mogło być nieco inaczej. Trzeba jednak się cieszyć z tego punktu, bo rywal był niezwykle wymagający. A ponadto stołeczny zespół walczy o zupełnie inne cele niż my. Dla nas kolejna pouczająca lekcja i zapewne z niej wyciągniemy właściwe wnioski. Liczę, że ta karta tie-breakowa się odwróci.

Może zabrzmi to niewiarygodnie, ale w tym przegranym meczu można było się nawet pokusić o komplet punktów. Podziela pan tę opinię?
Miłosz ZNISZCZOŁ: – Też tak sądzę, bo wcale nie ustępowaliśmy rywalom. Kluczem do ewentualnej wygranej był pierwszy set. Trzeba go było wygrać i mieliśmy ku temu szansę. Prowadziliśmy już 21:18 i w tym momencie przeciwnicy zwiększyli siłę zagrywki. Odrzucili nas od siatki, a potem wpadł im as serwisowy. Szybko zniwelowali straty, wyszli na prowadzenie i już go nie oddali. Gdy na chwilę spada koncentracja, to wszystko się tak kończy. Siatkarze z Warszawy wykorzystali naszą słabość i teraz tylko możemy rozpamiętywać straconą szansę.

Podjęliście ryzyko w polu serwisowym. To była jedyna słuszna taktyka?
Miłosz ZNISZCZOŁ: – Taktycznie byliśmy dobrze przygotowani. Zdawaliśmy sobie sprawę, że od początku trzeba wywierać presję na rywalu ostrą zagrywką. Musieliśmy mocno uderzać nawet kosztem błędów własnych (12 asów serwisowych – 25 błędów w polu serwisowym – przyp.red.), bo to jedyna droga do równej walki. Rywale są bowiem znani z doskonałego przyjęcia. I taka taktyka przyniosła nam punkt, ale zdobycz – jak mówiłem – mogła być większa.

Dlaczego gracie lepiej z teoretycznie silniejszymi rywalami, zaś gorzej z tymi w waszym zasięgu?
Miłosz ZNISZCZOŁ: – Podzielam to spostrzeżenie, bo do tej pory tak było. Graliśmy dobrze z Resovią, walczyliśmy twardo w Bełchatowie i ustąpiliśmy po tie-breaku. Teraz z Warszawą było podobnie. Zastanawiam się czy przypadkiem w meczach z teoretycznie silniejszymi rywalami potrafimy się lepiej skoncentrować, gramy luźniej ze świadomością, że to oni mają problem nas pokonać, a nie my ich. Strona mentalna w dużej mierze odgrywa ważną rolę w tych potyczkach.

A teraz przed wami dwa trudne spotkania. Najpierw wyjazd do Jastrzębia, a potem spotkanie w „Spodku” z Zawierciem. Poszukacie w nich punktów?
Miłosz ZNISZCZOŁ: – To poszukiwanie punktów będzie trwało do zakończenia sezonu zasadniczego. Z silniejszymi gramy lepiej i mogę się posłużyć kolejnym przykładem, jakim był mecz w Kędzierzynie-Koźlu. Graliśmy w nim bardzo dobrze, ale zbyt krótko, bo przez dwa sety. Ten czas chcielibyśmy wydłużyć w Jastrzębiu, ale ten zespół po zmianie trenera prezentuje się znakomicie. Będzie trudno, ale trzeba obrać taką taktykę, by podjąć walkę. Jeżeli utrzymamy taką dyspozycję w dłuższym wymiarze czasowym, będzie okazja na powiększenie dorobku punktowego. O spotkaniu z Zawierciem nawet nie myślimy, bo to odległa sprawa. Na razie skupiamy się na tym, co nas czeka w sobotę w Jastrzębiu.

 

Na zdjęciu: Miłosz Zniszczoł jest przekonany, że przyjdzie czas nie tylko na wygrywanie tie-breaku.


Czytaj jeszcze:

Masa emocji w Katowicach. Kolejny tie break GKS-u