Mioduski: Sa Pinto nie odrobił pracy domowej

Nadal upiera się pan przy idei promowania takich piłkarzy jak Szymon Żurkowski czy Karol Świderski najpierw w Legii, a dopiero potem sprzedawanie ich na zachód?
Dariusz MIODUSKI: – Nie powiedziałem nigdy, że to jedyna słuszna droga. Są przecież tacy piłkarze, którzy w wieku 19 czy 20 lat są na tyle rozwinięci – również psychicznie i społecznie – aby z miejsca poradzić sobie w zupełnie innych realiach. W dobrze rozwiniętych piłkarsko krajach największych rynkiem dla młodych piłkarzy najczęściej jest ten wewnętrzny. Potentaci patrzą na krajowych konkurentów i sprowadzają od nich talenty. Kluby widzą w tym obustronny interes, a z punktu widzenia piłkarza – minimalizowane jest ryzyko zbyt dużego przeskoku przy transferze zagranicznym. To praktyczny model. Przecież jeśli chodzi o polskich piłkarzy, to naprawdę znikoma część odniosła sukces po wczesnym wyjeździe. Znacznie większa – przepadła.

Pańska teoria jest sensowna, ale potem przychodzi zderzenie z rzeczywistością i Pogoń sprzedaje Sebastiana Walukiewicza za 4 miliony euro. Legii na wyłożenie takich pieniędzy nie stać.
Dariusz MIODUSKI: – Jeżeli Pogoń jest w stanie uzyskać 4 miliony za wychowanka tak naprawdę Legii, to… chwała za to klubowi ze Szczecina! Nie oczekuję, że Pogoń zrobi mi w takiej sytuacji prezent. Jeśli jednak słyszę, że ekstraklasowy, albo nawet pierwszoligowy klub sprzedaje młodzieżowca, który jeszcze za dużo nie pokazał, za pół miliona euro, to naprawdę zadaję sobie pytane, czy to najlepsze rozwiązanie. Legia oczywiście nie ma miejsca dla wszystkich najzdolniejszych piłkarzy, ale są przecież inne mocne kluby w czołówce, które zagwarantowałyby takiemu piłkarzowi harmonijny rozwój talentu. A zysk z późniejszego transferu dojrzalszego zawodnika – były znacznie wyższy. Dla wszystkich.

Czyli nie było żalu i pretensji, że Walukiewicza za szybko wypuściliście definitywnie z Legii?
Dariusz MIODUSKI: – Kiedy rozgrywała się kwestia przyszłości Sebastiana ja jeszcze nie zarządzałem klubem jako prezes. Formalne przeniesienie nastąpiło tydzień, czy dwa po tym, jak przejąłem tę funkcję, ale do wszelkich ustaleń doszło wcześniej. I jakiekolwiek zmiany były już niemożliwe. Ale wcale nie twierdzę, że postąpiłbym inaczej. Takie sytuacje zdarzają się po prostu w futbolu, bo trzeba uczciwie popatrzeć, czego chciał wówczas piłkarz, jego rodzice i agent. Walukiewicz oczekiwał gry w pierwszym zespole, a na to nie było wtedy żadnych szans. Michał Pazdan był przecież wówczas w świetnej formie, w ogóle mieliśmy bardzo mocno obsadzoną tę pozycję, więc nie było mowy nawet o podjęciu rywalizacji.

Piłkarz podjął więc decyzję o odejściu, jak się okazało dobrą dla niego. Tyle że to jeden z naprawdę nielicznych wyjątków w takich przypadkach. Dziś sytuacja jest o tyle inna, że diametralnie zmieniliśmy politykę Legii w tej materii. Legia jest obecnie zdecydowanie młodsza i nie jest to odmłodzenie tylko na papierze, naszą nową filozofię widać na boisku. Priorytet stanowi progres zawodników z naszej akademii. Co jednak nie oznacza, że będziemy kogoś ciągnąć za uszy. Nie, piłkarz musi być wystarczająco dobry, żeby trafić do pierwszego zespołu. Wskazana jest zatem cierpliwość u młodych zawodników, a wypożyczenia do innych klubów będą częstym instrumentem w procesie ich rozwoju. Zakładamy jednak, że w dużym procencie będziemy opierać drużynę o wychowanków.

Legia, mimo dużej dziury budżetowej, nikogo nie sprzedała w zimowym okienku transferowym. Czy wiosną nie będzie zatem problemów z płynnością finansową?
Dariusz MIODUSKI: – Finanse mamy w tym momencie ustabilizowane. Było sporo różnych ofert i na pewno łatwiej byłoby spiąć budżet, gdyby doszło do jakiegoś spektakularnego transferu, ale podjęliśmy kroki, dzięki którym nie byliśmy pod ścianą, a propozycje nie były aż tak dobre abyśmy chcieli z nich skorzystać. Wszystkie oferty staramy się zawsze oceniać pod kątem korzyści zarówno dla klubu, jak i dla zawodników.

Rozumiem zatem, że gdyby Carlitos dogadał się New York City FC to Legia przyjęłaby tę ofertę klubu z MLS?
Dariusz MIODUSKI: – Musielibyśmy jeszcze my się dogadać, bo prawda jest taka, że nie zaczęliśmy nawet konkretnych dyskusji cenowych z Amerykanami. Z szacunku do Carlitosa, uznaliśmy, że najpierw on powinien powiedzieć czego chce i ewentualnie dogadać indywidualne warunki. Gdyby do tego doszło, pewnie nie blokowaliśmy tego wyjazdu. Carlitos chciał jednak zostać w Legii, więc nie było tematu. Mam nadzieję, że pomoże nam wygrać mistrzostwo.

Po udziale w fazie grupowej Ligi Europy, w eliminacjach podążając ścieżką mistrzowską – wraz z grantem z Market Pool – do podniesienia z boiska było 12 milionów euro. Właśnie tyle brakuje do spiecia budżetu Legii?
Dariusz MIODUSKI: – Budżet jest spięty, ale trzeba było dołożyć. Nie chce mówić o szczegółach, ale to jest mniej więcej ten rząd wielkości.

7 milionów euro za Sebastiana Szymańskiego, które w pewnym momencie leżało na stole w rozmowach z CSKA Moskwa, przydałoby się zatem jak mało kiedy.
Dariusz MIODUSKI: – Cena za Sebastiana była nawet wyższa. Na stole leżało ponad 7 milionów, a wraz z bonusami dostalibyśmy ponad 8 milionów euro. Kwota była naprawdę atrakcyjna w sytuacji, w jakiej się znaleźliśmy. Biłem się mocno z myślami, bo widzieliśmy, że Szymański potrzebuje jeszcze co najmniej pół roku, może roku w polskiej ekstraklasie, aby być zawodnikiem gotowym na wyjazd. To bardzo rozsądny chłopak, którego cenię nie tylko za umiejętności, ale też za chłodną głowę i on tak samo podchodził do kwestii transferu. Byłoby fajnie, gdyby pieniądze wówczas wpłynęły na nasze konto, ale cieszę się że piłkarz został. Bo stał się jednym z najważniejszych zawodników w drużynie i sądzę, że jego cena rośnie. Dlatego podtrzymuję, że Legia zarobi na transferze Szymańskiego 10 milionów euro. Co najmniej. A i Sebastian jest już na tyle dojrzały, że poradzi sobie za granicą.

Co z jego zdrowiem?
Dariusz MIODUSKI: – Najedliśmy się strachu, zdarzenie, do którego doszło na boisku wyglądało naprawdę źle. Tymczasem jest szansa, że jeszcze w marcu, po przerwie na mecze reprezentacji, wróci na boisko. Ludzie patrzący z boku utyskują jaki to Sebastian jest filigranowy i nieprzystosowany do fizycznej walki, ale prawda jest zupełnie inna. To jeden z naszych najmniej kontuzjogennych zawodników. Z najlepszymi wynikami wydolnościowymi.

Kogo obserwował główny skaut Wolvrhamptonu podczas meczu z Miedzią Legnica? Właśnie Szymańskiego?
Dariusz MIODUSKI: – Nie wiem. Skautów z wielu bogatych klubów gościmy na Legii non stop. Obserwują Szymańskiego, ale nie tylko. W kręgu zainteresowań znajdują się także Sandro Kulenović, Dominik Nagy, Radek Majecki, Mateusz Wieteska i inni. O starszych zawodników też zresztą pojawiają się zapytania. No i o Jarka Niezgodę, mimo że nie gra już od dłuższego czasu.

Czyżby latem zanosiło się na transferowe żniwa w Legii?
Dariusz MIODUSKI: – Nie przewiduję wyprzedaży całej grupy młodych zawodników na raz. Legia musi cały czas grać dobrze w piłkę. To jest najważniejsze.

To prawda, że przed spotkaniem z Miedzią odbył pan mało przyjemną rozmowę z Ricardo Sa Pinto?
Dariusz MIODUSKI: – Nasze spotkanie było standardowe. To znaczy może przebieg był inny o tyle, że wcześniej z tym szkoleniowcem na ławce nie przegraliśmy dwóch ligowych meczów z rzędu. Wkradła się więc pewna nerwowość na boisku, a zebrało się także kilka pozaboiskowych kwestii. Zatem dyskusja była dłuższa niż zwykle i bardziej konkretna. Pogadaliśmy również o taktyce. Chciałem zrozumieć, w którą stronę idziemy, i jakimi środkami trener chce to osiągnąć. Oceniam, że rozmowa była konstruktywna i dobra. Robienie sensacji z tej rozmowy jest zresztą dość zabawne. Sensacją by było, gdyby takie spotkania się nie odbywały.

Rzeczywiście z pańskich ust padło ultimatum – trzy wygrane kolejne mecze albo koniec kadencji Portugalczyka? Czy to tylko spekulacje?
Dariusz MIODUSKI: – Nie było żadnego ultimatum. Mam zaufanie do trenera, może liczyć moje wsparcie. I tak jest i będzie z każdym trenerem Legii. Moment, w którym traci moje zaufanie i wiarę w końcowy sukces, jest tym, w którym należy znaleźć nowe rozwiązanie. A że wiary nie straciłem, to nie będzie z mojej strony żadnego złego słowa pod adresem Sa Pinto. Rola każdego trenera, także obecnego jest podporządkowana temu, aby Legia zdobywała trofea, bo taki jest nasz cel i nasza strategia.

W marcu najważniejszy jest więc pucharowy mecz z Rakowem Częstochowa, bo tylko po zwycięstwie zachowacie szanse na trofeum?
Dariusz MIODUSKI: – Jest tak samo ważny jak ten Arką i Śląskiem. Stanowi przecież także tylko krok do trofeum. Jeśli nie wygrywamy ligi, pojawia się problem, drugie miejsce nic Legii nie daje. Każde inne rozwiązanie niż obrona tytułu mistrzowskiego odebrane zostałoby jako klęska, a przecież nie ma na świecie klubu, który wygrywałby co roku; kiedyś musi nadejść czas na przebudowę i zmiany. Presja na trenerze i zespole jest więc teraz duża.

Jak pana zakłada, kiedy Legia dogoni Lechię?
Dariusz MIODUSKI: – Nie wiem, ten sezon jest trudniejszy niż zakładałem. Lechia jest nadspodziewanie skuteczna. Gra pragmatyczny futbol, punktuje z zadziwiającą regularnością. Prezentuje się może niezbyt atrakcyjnie dla oka, ale na pewno gra według swego planu. Nie będzie więc łatwo dopaść lidera. Takie są fakty.

Czyżby brał pan pod uwagę, że w tym roku trzeba będzie zadowolić się wicemistrzostwem?
Dariusz MIODUSKI: – Jestem realistą, widziałem, co zdarzyło się w Paryżu, gdy PSG podejmowało Manchester United, czy wcześniej w Madrycie, w rewanżu Realu z Ajaksem. To jest futbol, tu nie ma miejsca na scenariusze, który można sobie napisać i zrealizować na boisku z dokładnością do jednego punktu. Co jednak nie zmienia celu – Sa Pinto ma za zadanie wywalczenie tytułu. Tak jak każdy trener Legii.

A gdyby się nie udało?
Dariusz MIODUSKI: – To najpierw będziemy analizować, czy i jakie popełnił błędy.

Ostatnia wasza rozmowa z Sa Pinto miała także wymiar napominająco- wychowawczy? Trener często wypowiadał się – na tematy sędziowskie czy Dariusz MIODUSKI: – Krzysztofa Mączyńskiego – w sposób, który określając oględnie nie służył wizerunkowi Legii.
Poruszyliśmy i ten wątek. Trener Sa Pinto po raz pierwszy pracuje w Polsce, wielu kwestii musi się nauczyć i zrozumieć. Gdyby był Polakiem i znał nasze kanony zachowania, mógłbym mieć do niego znacznie większe pretensje. Musi dostosować zwyczaje i maniery do lokalnego środowiska, nie ma wyboru. Potrzebuje na to jednak czasu. Jest żywiołowy i emocjonalny, ma pewien niepodrabialny styl, ale musi z większym wyczuciem podchodzić do tego, na ile może sobie pozwolić w polskich realiach. Starałem się wytłumaczyć trenerowi, jak powinien się zachowywać, aby był odpowiednio odbierany, bo to nie jest kwestia złych intencji.

Zewsząd domaga się szacunku, tymczasem nie szanuje innych trenerów. Co najmocniej uwidoczniło się wówczas, gdy – pokonany – nie podał ręki Michałowi Probierzowi.
Dariusz MIODUSKI: – Na koniec rzeczywiście tak to jest odbierane, że niektóre zachowania naszego trenera nie są pożądane z punktu widzenia Legii. Wszyscy jednak znamy Michała Probierza. I cenimy go nie tylko za warsztat, ale również za show. A jego show polega też na tym, że lubi czasami sprowokować przeciwnika. To jest część przygotowania Michała do meczu. Więc ja odbieram tę sytuację w ten sposób, że prawdopodobnie Sa Pinto nie odrobił pracy domowej w tym aspekcie, że nie zrobił wystarczającego wywiadu na temat szkoleniowca przeciwnika. Dlatego nie był przygotowany na prowokację, która ewidentnie miała miejsce. To był błąd naszego trenera, do Probierza nie mogę mieć pretensji. Cenię go zresztą jako trenera. I nawet po tamtym meczu ucięliśmy sobie dobrą rozmowę.

W kwestii ewentualnego przejęcia Legii po Ricardo Sa Pinto?
Dariusz MIODUSKI: – (ze śmiechem) Michał Probierz jest wiceprezesem Cracovii. Jak mógłbym zatem myśleć o tym, aby osobę zajmującą tak eksponowane stanowisko w innej organizacji ściągać do Legii Warszawa?

Krytyka ze strony innego trenera, Jacka Magiery, zabolała pana?
Dariusz MIODUSKI: – Tak. Byłem zaskoczony, ponieważ miałem i mam o Jacku zdanie bardzo dobre, którego nie zmienię. Natomiast jego zachowanie pokazuje, że czas i otoczenie, w którym człowiek się aktualnie obraca, bardzo mocno wpływa na percepcję. Sporo słów, który zostały wypowiedziane mocno mnie zdziwiły. I… na tym zakończmy ten wątek.

Podoba się panu styl gdy Legii?
Dariusz MIODUSKI: – Podobało mi się pierwsze 20 minut z Miedzią. To była fajna piłka, graliśmy, tworzyliśmy, kreowaliśmy. To było przyjemnie dla oka. Oczywiście wiem, że nie będziemy w stanie zawsze prezentować się w taki sposób. Miedź na to po prostu pozwoliła, ale w Polsce mało jest meczów, w których oba zespoły chcą grać w piłkę. Proszę zobaczyć, w jak rozczarowujący styl ma obecnie Lech. Spodziewałbym się, że wyjdzie na mecz z Legią z chęcią gry w piłkę.

Tymczasem – był ustawiony mądrze i okazał się skuteczny – ale czy zagrał w sposób, który przystoi takiemu klubowi na swoim stadionie? A przecież tak samo przed własną publicznością zaprezentował się także w meczu z Arką. Nie miejmy zatem pretensji o nieefektowny styl tylko Legii. My mamy swoje problemy, w pierwszej kolejności musimy się odblokować z przodu. Trener dostał już jednak lekcję, że w Polsce chodzi przede wszystkim o zdobywanie punktów. Tak robią wszyscy trenerzy, począwszy od Piotrka Stokowca, którego również bardzo cenię, przez Probierza i Adama Nawałkę. W cenie jest kalkulacja, nie ma widowiska. A jeśli dołożymy do tego kiepskie o tej porze roku murawy – to gra się siermiężnie, bo nasza liga opiera się głównie o fizyczność i wybieganie. Przykre, ale prawdziwe.

Po trzech zimowych portugalskich transferach Legia nie gra lepszej piłki niż jesienią. Czy zatem Sa Pinto nie dostał od pana zbyt dużo swobody w kreowaniu polityki personalnej?
Dariusz MIODUSKI: – Sa Pinto nie ma żadnej swobody w kreowaniu polityki transferowej. Oczywiście, jako trener opiniuje każdy angaż. Może także rekomendować kandydatów i to dzięki trenerowi do Legii trafili Andre Martins i Iuri Medeiros, bo bez ich osobistej relacji nie przyszliby do Legii. Wiemy to, bo próbowaliśmy wcześniej z nimi rozmawiać. Zimowe angaże aż trzech jego rodaków wyniknęły jednak w pierwszej kolejności z możliwości na rynku i naszego na nim rozeznania. Liczyły się umiejętności, na narodowość patrzyliśmy w drugiej kolejności.

O Salvadorze Agrze też pewnie sporo wiedział. Tymczasem ten skrzydłowy zapowiada się na największy zimowy niewypał.
Dariusz MIODUSKI: – Wprowadzenie piłkarza do zespołu nie zależy tylko do niego. Być może w przypadku Salvadora timing nie był właściwy, bo w moim odczuciu po spotkaniu z Cracovią nie powinien dostać miejsca w wyjściowym składzie w meczu z Lechem. Agra to fajny człowiek i dobry piłkarz, ewidentnie musi jednak najpierw dostosować się do naszego środowiska. Na Vadisa Odjidję-Ofoe też początkowo wszyscy narzekali, a potem odpalił. I to jak! Choć oczywiście trzeba zakładać, że nie każdy transfer wypali, bo tak nie dzieję się w żadnym klubie na świecie.

Nie ma pan obaw, że pięcioosobowa podgrupa rodaków Sa Pinto rozbije szatnię Legii?
Dariusz MIODUSKI: – Nie. Portugalczycy trzymają się oczywiście razem, bo mówią tym samym językiem, ale nie doprowadzili do żadnego podziału w zespole. Nie stworzyli własnej enklawy, nie chodzą się bawić, tylko ciężko pracują. To cisi, dobrze poukładani ludzie.

W komplecie? To może niezdrowe? Może chuligan przydałby się w Legii nie tylko na ławce, ale i na boisku?
Dariusz MIODUSKI: – Rocha jest rzeczywiście nieco wycofany, ale już na przykład Agra jest nie tylko towarzyski, ale wręcz przebojowy. Z czasem powinien więc dać sobie radę w każdej sytuacji na boisku.

W ubiegłym tygodniu uroczyście ogłoszono inaugurację sekcji amp futbolowej w Legii. W tej odmianie piłki już w tym roku pański klub może wygrać Ligę Mistrzów.
Dariusz MIODUSKI: – Byłoby wspaniale gdyby tak się stało. Od dawna myślałem o stworzeniu takiej sekcji, ale bieżące sprawy klubu opóźniały rozmowy. Wreszcie jednak udało się wszystko dopiąć, a naprawdę uważam, że postawa zawodników w tej dyscyplinie i emocje, które gwarantują idealnie wpisują w DNA Legii. Dlatego na wspomnianej konferencji byłem autentycznie wzruszony.

 

Na zdjęciu: Dariusz Mioduski jest zdania, że trener Sa Pinto przed meczem z Cracovią nie wykonał dość dobrego wywiadu na temat przeciwnika.