Mirosław Dreszer: Pisały o nas wszystkie gazety

Rozmowa z Mirosławem Dreszerem, który w 2000 roku wraz z czwartoligowym Magdeburgiem wyeliminował z Pucharu Niemiec Bayern Monachium.


Oglądał pan meczu Holsteinu z Bayernem?

Mirosław DRESZER: – Akurat nie oglądałem, ale sprawdzałem wynik. Gdy było 2:1, to pomyślałem sobie, że jest okej i faworyci na spokojnie przejdą dalej. A następnego dnia rano czytam, że było 2:2 i niespodzianka w karnych.

To pierwszy raz od ponad 20 lat, kiedy Bayern odpadł z Pucharu Niemiec na tym etapie rozgrywek. A kto go wtedy wyeliminował? Magdeburg z panem w bramce, 1 listopada 2000 roku!

Mirosław DRESZER: – Zgadza się. To był jeden z takich meczów, o których mówi się do tej pory, bo takich spotkań się nigdy nie zapomina. Kiedy było losowanie, siedziałem akurat w domu z żoną. Trafiliśmy na Bayern u siebie, ja się ucieszyłem, a żona się pyta: „Coś ty zwariował?! Dostaniesz z osiem bramek i będzie”. Odparłem, że to pieprzę, bo ważne, że zagramy z Bayernem! Najlepszą drużyną w Niemczech! Nadszedł dzień meczu. Ja na rozgrzewkę wyszedłem 45 minut wcześniej, a stadion był pełniutki.

Znalazłem informację, że było tam 26 tysięcy osób.

Mirosław DRESZER: – Tak jest, nawet przejścia na trybunach były zablokowane. Gdy się wyszło na rozgrzewkę, to od razu dostało się dodatkowe 10 procent energii. W pierwszej połówce graliśmy całkiem nieźle, potem nawet wyszliśmy na prowadzenie, a ja już się cieszyłem. Prowadziliśmy i w meczu z Bayernem nie dostałem pięciu bramek do przerwy!

Potem strzelili nam jedną i doszło do dogrywki, ale ja byłem zadowolony, bo wtedy wszystko się może zdarzyć. W dogrywce było 0:0 i doszło do karnych, a to jest już loteria. Coś tak czułem, że, kurczę, może się uda. Już pierwszą „jedenastkę” powinienem chwycić, ale „sztole” mi ujechały na linii, boisko było ciężkie. Jeszcze wybiłem się z kolan, wyczułem róg, ale niestety nie udało mi się.

Później obroniłem strzał Jensa Jeremiesa, nasze chłopaki super uderzały, same petardy, a gdy obroniłem uderzenie Giovanego Elbera, to już byłem na 90 procent pewny, że damy radę. Karne wykorzystali Andreas Golombek oraz Dirk Hannemann i sensacja stała się faktem.

A co działo się potem?

Mirosław DRESZER: – Dostaje się takiego impulsu, wszyscy się cieszyliśmy. Jedna grupa piłkarzy leżała na mnie, druga na Hannemannie. Wtedy byliśmy bohaterami. Następnego dnia pisały o nas wszystkie gazety, ludzie zapraszali nas na różne spotkania, żebyśmy o tym opowiadali. Bayern nie jest zbytnio lubiany w Niemczech, a w jego szeregach występowało mnóstwo gwiazd.

W bramce stał najlepszy bramkarz świata Oliver Kahn i sama gra przeciwko niemu to był dla mnie zaszczyt, a nie byłem wtedy najmłodszym zawodnikiem. Po tym środowym meczu w Kiel dostałem nawet SMS-a od Zlatana Alomerovicia, który napisał mi, że Kahn wrzucił do sieci fotkę sprzed 20 lat, na której jestem razem z nim i napisał, że również został wyeliminowany z Pucharu i że piłkarze Bayernu muszą się podnieść, grać dalej. Po tym, jak ich wtedy pokonaliśmy, Bayern zdobył Ligę Mistrzów w 2001 roku.

Tamten sezon był dla was bardzo udany, bo wywalczyliście awans do III ligi, a w Pucharze Niemiec dotarliście do ćwierćfinału, gdzie wyeliminowało was… dwóch Tomaszów.

Mirosław DRESZER: – W następnym meczu wygraliśmy z Karlsruhe, a potem trafiliśmy na Schalke. Tomasz Wałdoch i Tomasz Hajto grali w tamtym spotkaniu, ale dla nas było to już trochę za dużo. To był późny grudzień, temperatura była minusowa, a w drugiej połowie było nawet -8 stopni. Boisko było tak twarde, że „sztole” się nawet nie chciały w nie wbijać. Przegraliśmy po rzucie karnym, którego w 34 minucie strzelił Joerg Boehme, na siłę, w środek bramki.

Polaków w Magdeburgu było wtedy trzech. Oprócz pana z Bayernem zagrał Waldemar Koc, a poza kadrą był Krzysztof Hetmański.

Mirosław DRESZER: – Krzysiek Hetmański miał wtedy kontuzję, a Waldek Koc zagrał bardzo fajne spotkanie. Miał przede wszystkim wyłączyć Carstena Janckera, a to był olbrzym, kawał chłopa, jednak Waldek kapitalnie sobie z nim poradził.

Szkoda, że Krzysiu wtedy nie zagrał. Miał problem z kontuzjami, co chwilę przechodził jakieś rehabilitacje, a gdy wracał, to od razu mu coś „strzelało”. Szkoda, że jest teraz koronawirus, bo były prezes Magdeburga, który w tamtym czasie urzędował, chciał zaprosić wszystkich do swojej restauracji na 20-lecie tamtego meczu, ale niestety wirus wszystko popsuł. Jeśli dożyjemy, to może spotkamy się na 25 lat!


Na zdjęciu: Oliver Kahn (z prawej) tym zdjęciem przypomniał piłkarzom Bayernu, że nawet on zaliczył pucharową wpadkę. 20 lat temu pocieszał go Mirosław Dreszer (z lewej).

Fot. Oliver Kahn/Twitter