Mirosław Smyła: Czasem warto dostać po pysku

Czy kiedyś rywalizował pan z Marcinem Broszem?
Mirosław SMYŁA:
– Nie, mijaliśmy się… Marcin był zawodnikiem Concordii Knurów, a ja Polonii Bytom. Minęliśmy się w drodze do swoich miast. Ja trafiłem do Knurowa, a on – do Bytomia. Jako trenerzy współpracowaliśmy za to w Polonii Bytom, choć był to bardzo krótki czas. Byłem pracownikiem Polonii, prowadziłem grupy młodzieżowe. W 2005 roku, po awansie do dawnej drugiej ligi, prezes Bartyla zaproponował mi miejsce w sztabie, rolę drugiego trenera przy Marcinie Broszu. On przejął zespół kilka miesięcy wcześniej, był takim trenerem „z drużyny”, jako zawodnik posiadający papiery trenerskie. Sprawdził się, wykonał fajną robotę, doprowadził do awansu. Potem nie miał łatwego zadania. Chciał wprowadzić system gry strefowej, nauczyć czegoś nowego zawodników przyzwyczajonych do gry w ustawieniu ze stoperem czy forstoperem, a letni okres przygotowawczy był bardzo krótki. Byliśmy beniaminkiem rozgrywek, bez wielkich możliwości, brakowało wielu rzeczy. Marcin stał się ofiarą własnego sukcesu. Nasza współpraca nie zdążyła się rozwinąć, a już się zakończyła. Zapadła decyzja o tym, by Polonię przejął Michał Probierz. Z trenerem Broszem nasze losy jakoś tam się przeplatały, choć pracował na wyższych szczeblach. Pamiętam, że gdy Marcin prowadził Koronę, a ja Rozwój, graliśmy ze sobą sparing. W oko wpadł mu wtedy Konrad Nowak, wypożyczony do Rozwoju z Górnika. Gdy Marcin kilka miesięcy później znalazł się w Zabrzu, postawił na Kondzia, który prezentował się bardzo dobrze, ale jak zwykle miał pecha i wyhamowały go kontuzje. Poza tym, z Marcinem studiowaliśmy też na katowickiej AWF, choć nie w tej samej grupie.

Nie ma co przeceniać pojedynczego meczu, ale ten sobotni z Górnikiem jawi się dla was jako naprawdę bardzo ważny. Wygrana pozwoliłaby na samym starcie rundy wyrwać się ze strefy spadkowej.
Mirosław SMYŁA:
– Słusznie ujęte: to istotny początek, ale nie żaden mecz „o sześć punktów” czy „o wszystko”. To inauguracja wiosny, ważna też w kontekście naszych dwóch kolejnych wyjazdów: do Białegostoku i do Krakowa na Wisłę. Spotkanie z Górnikiem jednak ani nie otworzy, ani nie zamknie drogi do utrzymania. Na pewno jedni i drudzy szykują się do tego starcia w pełni skoncentrowani. Wierzę, że optymalnie zestawimy skład.

Górnika traktuje pan jako rywala w walce o utrzymanie?
Mirosław SMYŁA:
– Aż dziwnie to brzmi w kontekście takiej firmy, ale tabela jest nieubłagana. Patrzy się na tych, którzy są najbliżej. Wiem, że to śląski klub, a ja pochodzę ze Śląska, dlatego Górnika zawsze ceniłem. Dziś każdy walczy jednak o swój byt. Elementem tej walki jest teraz gra przeciw takiej firmie jak Górnik.

Jak bardzo zaniepokoiła pana porażka 3:5 z pierwszoligowym Radomiakiem w ostatnim sparingu?
Mirosław SMYŁA:
– Nie tyle zaniepokoiła, co dała obraz jakości zawodników, którzy w naszej kadrze są dziś numerami 16, 17, 20… I tak dalej. Każdy dostał swoją szansę w okresie przygotowawczym, były to mniej lub bardziej pozytywne występy. Nazwiskami oczywiście nie będziemy sypać, ale część udowodniła, że jest na stabilnym poziomie i można na nią liczyć, a części czegoś zabrakło. To naturalna kolej rzeczy i myślę, że podobne słowa mógłby teraz powiedzieć każdy trener. Z drugiej strony, czasami na tydzień przed ligą warto dostać po pysku, żeby się obudzić. Tydzień wcześniej, na zgrupowaniu, rozegraliśmy bardzo dobre zawody z rosyjskim Arsenałem Tuła. Zremisowaliśmy 1:1 z drużyną naszpikowaną zawodnikami wysokiej wartości, nie było widać między nami różnicy. Mało tego – w wielu fragmentach to my byliśmy lepsi. Może warto przeżyć taki zimny prysznic, jak z Radomiakiem, by się szybko podnieść. Nie będziemy się tłumaczyć, że wielu zawodników nie grało, że coś jeszcze próbowaliśmy, że zmienialiśmy. Nie. Trzeba po prostu powyciągać tyle korzyści, ile tylko się da, w kontekście meczu mistrzowskiego.

Długo waszym jedynym nabytkiem był napastnik Bojan Cecarić. Czy jeszcze będą następni?
Mirosław SMYŁA:
– W trakcie załatwiania są kolejni. Nie chcemy działać nerwowo. Do rozgrywek został zgłoszony Dawid Lisowski z naszej akademii. To postać, która nagle się wychyliła, pokazała bardzo pozytywnie, mocno wyróżniała spośród młodzieży. Działamy na wielu polach. Przyglądamy się młodym, szukamy rozwiązań. Kilku zawodników musiało się pożegnać z zespołem. Czy przydarzy nam się jeszcze jakiś transfer z górnej półki? Nie wiadomo. Musimy raczej patrzeć na to, czym dysponujemy i wzbogacać jakość tej drużyny, którą już dziś posiadamy. Przypomnę, że latem przyszło mnóstwo nowych zawodników. Teraz, w tej części rozgrywek, będą mogli pokazać, na co ich stać. A kolejne ruchy personalne… No ludzie, ileż ich można zrobić? Bez przesady. Ale nie zasypiamy gruszek w popiele.

Korona była skazana na pożarcie na rynku transferowym tak, jak to pokazuje pusta niemalże lista nabytków?
Mirosław SMYŁA:
– Zima w kontekście transferów jest trudna. Kadra miała ponad 20 zawodników, o rozwiązanie umów nie jest łatwo. A nie można mieć 40 ludzi i wszystkim płacić, bo to by wykrwawiło klub, którego dobro zawsze jest na pierwszym miejscu. Trzeba brać na siebie konsekwencję pewnych działań. Musimy grać zawodnikami, jakich mieliśmy do dyspozycji. Staramy się przy tym wykonać jakieś ruchy – o ile nie cierpi na tym klub. Wiemy, że nietrudno przesadzić, a to się może źle skończyć. Różnie się dzieje z tymi, którzy jadą po bandzie. Lądują w I lidze – i sypią się dalej. My musimy działać mądrze, wyciągać maksa z tego, co mamy – i mimo wszystko wesprzeć się jakimiś ruchami personalnymi. Nie stać nas jednak na 5-6 transferów. Na tym rynku możemy oddać jeden, dwa strzały – i one muszą być celne, by nam pomogły. A nie byle jakie.

Cecarić, z którego wcześniej zrezygnowała Cracovia, to taki celny strzał? Zebraliście za ten ruch trochę krytyki.
Mirosław SMYŁA:
– Ronaldo nie był do wzięcia!

(śmiech).
Mirosław SMYŁA: – Skąd wziąć lekką ręką 15-20 tysięcy euro na napastnika, który ma jakieś tam CV – a w nim wpisane wszystkie ligi świata? I co? Mam włączyć InStata, obejrzeć dwa mecze, uwierzyć, że to wypali i nakłonić klub, by takiemu zawodnikowi zapłacić? Jaką to da gwarancję powodzenia? To nie jest takie proste. A Bojan to chłopak, który – po pierwsze – mógł do nas przylecieć do Turcji na treningi, po drugie – rozegrał sparing, po trzecie – poznaliśmy go, po czwarte – jest za normalne, rozsądne pieniądze. Grał dobrze w swojej ojczyźnie. To, że nie wyszło mu ostatnio w jednym miejscu, nie oznacza, że nie wyjdzie mu także w drugim. Krytyka – krytyką, ale oceńcie nas po, a nie przed. Przypomnę jeszcze tylko, że Cecarić w dwóch sparingach zdobył po bramce. A z tym wcześniej był u nas problem.

Co przemawia za tym, że zimowy czas pozwolił z zawodników tak wielu narodowości stworzyć jedność?
Mirosław SMYŁA:
– To rozpoczęło się już w końcowej fazie 2019 roku. Po porażce z Arką byliśmy skazywani na pożarcie. Wydawało się, że z Cracovią i Pogonią nic dobrego nie może się wydarzyć. Okazało się jednak, że zespół się skonsolidował. Otrzymaliśmy ciosy, jakimi były trzy czerwone kartki w dwóch spotkaniach, a poradziliśmy sobie. Zgarnęliśmy komplet punktów – i nie były to punkty zdobyte ultraszczęśliwie, tylko zasłużenie. Można powiedzieć, że to był taki początek wiary. Okres przygotowawczy, dwa tygodnie spędzone w Turcji, dały możliwość poznania się bliżej. Zawsze potrzebny jest taki moment bycia ze sobą. W wielu momentach ten team spirit jest widoczny, odczuwalny. Tym bardziej nie pozwolę, by jeden przegrany sparing na tydzień przed ligą coś zaburzył. Musimy jednak przejść od słów do czynów i przełożyć gesty pozaboiskowe na pracę, jaką mamy do wykonania na murawie.

Na zdjęciu: – Mecz z Górnikiem ani nie otworzy, ani nie zamknie nam drogi do utrzymania – przyznaje trener Korony.