Mirosław Smyła: Doskonalić zespół

Rozmowa z Mirosławem Smyłą, nowym trenerem Podbeskidzia.


W pierwszym wywiadzie dla strony internetowej Podbeskidzia powiedział pan, że Stadion Miejski przypomina panu ten w Kielcach. A Korona to ostatni klub, w którym pan pracował.

Mirosław SMYŁA: – Kolorystyka jest wprawdzie nieco inna, ale każdy stadion ma swój zapach, a ten bielski przypomina bardzo ten kielecki. Obiekt Podbeskidzia to praktycznie kopia stadionu Korony. Szatnia trenerów znajduje się nawet w tym samym miejscu. To pierwsze skojarzenie. Kolejne jest takie, że zespół ma w swoim składzie kilku obcokrajowców. Obie szatnie również są do siebie bardzo zbliżone. Może mam krótką pamięć, bo to był ostatni klub, w którym pracowałem, ale takich podobieństw jest sporo.

Nieco ponad dwa lata był pan bez pracy w klubie. Jak pan spędził ten czas?

Mirosław SMYŁA: – Muszę przyznać, że było bardzo intensywnie. Uważam, że kto stoi w miejscu, ten się cofa. W 2017 roku rozpoczęliśmy budowę instytucji w miejscu mojego zamieszkania, czyli Szkołę Mistrzostwa Sportowego w Radzionkowie. To kolebka w szkoleniu piłki nożnej chłopców i siatkówki dziewcząt. Zbudowaliśmy od podstaw możliwość, która dała szanse dzieciom. Wyremontowaliśmy obiekt dzięki wielkiemu wsparciu burmistrza. Pojawiła się wielka motywacja. Wiadomo, że nie każdy wierzy w nowe projekty. Udało mi się jednak z jakimiś sukcesami popracować w piłce nożnej i dzięki temu zdobyć wsparcie. Jest fundament. Baza, na której możemy się oprzeć. Mamy 200 uczniów i 40 pracowników. Jest wielu fajnych chłopaków. Są zapytania z dużych polskich „firm”. Jako zarządca tego przedsięwzięcia zmobilizowałem się i bardzo dużo czasu poświęciłem, szczególnie przed dwa ostatnie lata, by to się rozwijało. Muszę podkreślić, że normalnie trenowałem młodych chłopaków, którzy wrócili na najwyższy poziom rozgrywkowy na Górnym Śląsku. Widzę, że ten obszar jest dobrze zagospodarowany. Uważam, że zrobiliśmy coś bardzo dobrego.

A czy pojawiały się propozycje pracy z seniorami?

Mirosław SMYŁA: – Tak, takie propozycje były. Z klubów np. drugoligowych, ale czasu na podjęcie takiej pracy nie było – oczywiście bez urazy dla tych klubów. Ważniejszym wyzwaniem była dla mnie praca wokół szkoły. Wiadomo, że człowiek ma trenerski głód. Powiedzieliśmy sobie, że jeżeli pojawi się propozycja, to ją rozważę. W odpowiednim czasie coś takiego się właśnie pojawiło. Mówię już o Podbeskidziu. Czuję się głodny i chętny, ale nie tracę czasu na edukację. Praca z młodzieżą daje pewien komfort. Bez ryzyka spadku z ligi czy utraty pracy. Było to swobodniejsze i można było przećwiczyć pewne rzeczy. Wiem, że są elementy, które można przełożyć na piłkę seniorską. Moja młoda drużyna na pewno będzie mieć zadrę w sercu, że ją zostawiłem. Kocham tych chłopaków, ale wiem, że zrozumieją moją decyzję.

Bardzo szybko to się wszystko odbyło. We wtorek zatrudnienie, a już dziś mecz ligowy.

Mirosław SMYŁA: – Czasu rzeczywiście nie jest wiele, ale od razu zabraliśmy się do pracy. Chcemy być jak najlepiej przygotowani do meczu. Nie brakuje mi motywacji. Można podjąć slogan i banał, ale Podbeskidzie jest klubem, któremu się nie odmawia.

Postawiono przed panem jakiś cel? Od początku tego sezonu powtarzano w Bielsku-Białej, że celem jest pierwsza szóstka?

Mirosław SMYŁA: – Prezes powiedział bardzo mądre zdanie i zakodowałem je sobie. „Trenerze, proszę mi dać przesłankę postępu zespołu, a będziemy dobrze współpracować, bo to będzie miało sens”. To zdanie zawiera wszystko, co jest potrzebne. Nigdy nie planowałem cyframi wyniku sportowego. Jedyne, co można dać, to gwarancje na… pralki. W piłce nożnej, a szczególnie w naszej pierwszej lidze, każdy z każdym może wygrać. Mam tego świadomość. Wystarczy spojrzeć na sezon, w którym my – byłem trenerem Wigier Suwałki – strzelamy bramkę w 93 minucie Rakowowi Częstochowa, a Bytovia w 96 minucie zdobywa gola na GKS-ie Katowice. To dało nam utrzymanie. W piłce możliwe jest wszystko, ale trzeba twardo stąpać po ziemi.

Jaki zespół zastał pan przychodząc do Podbeskidzia?

Mirosław SMYŁA: – Jest złożony z piłkarzy, którzy potrafią i lubią grać w piłkę nożną. W wielu meczach ich przewaga brała się z tego oraz z konkretnego modelu gry. Trzeba oddać moim poprzednikom, że chcieli grać. Jestem przekonany, że w przyszłości coś dobrego w futbolu będą robić, choć w tym momencie coś im nie wyszło. Może było tak, że zostali ofiarami własnego sukcesu. Sam to swego czasu przerabiałem w Odrze Opole. Może coś wyszło ponad stan. Piłka tak, jak jest piękna, tak samo jest okrutna. To nie łyżwiarstwo figurowe i liczy się to, co w sieci. Liczy się tylko jedna statystyka. Wiadomo, że dwoma treningami, rozruchami, przed meczem można tylko liznąć temat. Nie chcę zabierać tego, co było dobre. Spróbujemy poprawić to, co nie funkcjonowało. Jeżeli oddamy sto strzałów w ciągu tygodnia, to i tak będzie za mało. Rozmawiamy i staramy się doskonalić ten zespół. Chcę również poznać zdanie zawodników, bo niejednokrotnie mają oni prawidłowe spostrzeżenie na daną sytuację. Dajmy sobie trochę czasu. W tym przypadku jakieś… 24 godziny.

Jak widzi pan ustawienie Podbeskidzia? Bardziej 3-5-2 czy 4-4-2?

Mirosław SMYŁA: – A jak pan by wolał?

To już nie moja, ale pańska sprawa.

Mirosław SMYŁA: – Piłka nożna jest tak płynna, że nie ustawienie nominalne się liczy, ale umiejętność przechodzenia z jednego w drugie. Wszystkie ustawienia biorą w łeb w trakcie gry. Możemy je wyłącznie napisać przed rozpoczęciem spotkania. Istnieje coś takiego, jak model funkcjonowania zespołu i to jest zmienna. Co 30 sekund można zrobić „print screen” i powiedzieć, że zespół jest inaczej ustawiony. Najistotniejsze jest to, by umiejętność przechodzenia z jednego ustawienia w drugie była motorem napędowym zespołu. Ważne jest, by dać zawodnikom możliwość samodzielnego kreowania gry. Nie chciałbym zabijać w nich indywidualnych możliwości. Pochodzą z takich obszarów piłkarskiego szkolenia, że można spodziewać się po nich dobrej, kreatywnej gry.


Na zdjęciu: Mirosław Smyła ma pomysł na prowadzenie Podbeskidzia Bielsko-Biała. Jednocześnie docenił pracę poprzedników.
Fot. Rafał Rusek/Pressfocus