Mirosław Smyła: Warto pracować

Rozmowa z Mirosławem Smyłą, trenerem Podbeskidzia Bielsko-Biała.


Czy element boiskowego wyrachowania był tym, czego zabrakło Podbeskidziu na wiosnę?

Mirosław SMYŁA: – Tak naprawdę to mogę się wypowiadać tylko na temat pięciu ostatnich kolejek. Cel, czyli wejście do baraży, nie został osiągnięty. Dla mnie to jednak nie był cel, bo jeżeli wchodzi się do baraży, to chce się je wygrać. Kluczowym momentem w tych pięciu kolejkach był według mnie mecz z Zagłębiem Sosnowiec, który odbył się… zbyt szybko. Wiem, że dziwnie to brzmi, ale pod względem fizjologii mieliśmy zaledwie 2,5 doby przerwy pomiędzy meczami z Sandecją Nowy Sącz i Zagłębiem właśnie. To powinny być minimum 72 godziny. Ktoś może mi teraz powiedzieć „przestańcie gadać głupoty” Ale w futbolu tak właśnie jest i powinno być wręcz obwarowane przepisami. Sosnowiec przyjechał ze świeżą krwią, naładowany i dobrze przygotowany pod względem motorycznym. My męczyliśmy się w tym spotkaniu. Gdybyśmy zdobyli w tym meczu punkt, to wszystko mogłoby potoczyć się zupełnie inaczej. Wygraliśmy na Chrobrym. Z Arką Gdynia mieliśmy dwie piłki meczowe. To był taki moment, w którym wszystko mogło się jeszcze wydarzyć. Gdybyśmy wygrali, to na Widzew pojechalibyśmy nieco inaczej nastawieni pod względem mentalnym. W 30. minucie tego spotkania setki kibiców krzyczały do mnie. „Mirek, przestań biegać. W Głogowie jest już po wszystkim”. Walczyliśmy jednak do końca.

Z czego pan jest zadowolony, jeżeli chodzi o końcówkę tego sezonu?

Mirosław SMYŁA: – Ok. 55-60 minuty spotkania 18 tysięcy kibiców na stadionie Widzewa… milczało, bo zespół grający o bezpośredni awans do ekstraklasy bronił się w swojej szesnastce. Psychika ma kolosalne znaczenie. W ten sposób buduje się pewność siebie. Falistość w grze Podbeskidzia w tym sezonie jest odpowiedzią na pytanie, dlaczego sezon skończył się takim, a nie innym wynikiem sportowym. To wszystko mogło się, jakimś fartem, zakończyć barażami, ale brakowało stabilności i systematyczności. Zabrakło nam również rozłożenia odpowiedzialności na większą liczbę zawodników. Kilka takich aspektów się pojawia. Nad którymi intensywnie, wraz ze sztabem szkoleniowym, debatujemy. Nie mamy urlopów. Przygotowujemy okres przygotowawczy, bo chcemy, żeby nastąpił postęp. W Podbeskidziu nie ma być rewolucji, tylko ma nastąpić ewolucja. To jest celem samym w sobie. Zarówno w przygotowaniach, jak i w tworzeniu lepszej atmosfery w zespole.

Czy ma pan jakieś nowe pomysły na funkcjonowanie zespołu na na najbliższe tygodnie?

Mirosław SMYŁA: – Kilka pomysłów już wdrożyliśmy w życie. Dbamy o to, by wszystko było zapięte na ostatni guzik, łącznie ze sparingami. Mamy czas i możemy to wszystko przygotować na spokojnie. Naszym domem, przed duże „D”, będzie stadion, szatnia czy pomieszczenie fitness. Wszystko mamy tutaj i to będzie nasza baza. Obojętnie, gdzie będziemy trenować. To było jedno z moich życzeń. Nie chcę, by zawodnicy byli, jak cyganie obwoźni. Raz tu, raz tam. By startowali z jednego miejsca. Musimy czuć się, jak w domu. Mam nadzieję, że ten system dobrze będzie funkcjonował. Jesteśmy na etapie dopracowania systemu treningowego i rozbudowie modelu gry, który w ofensywie wygląda nieźle. Ale chcemy go stale udoskonalać.

O ile w ataku było całkiem dobrze w minionym sezonie, o tyle za dużo Podbeskidzie bramek traciło.

Mirosław SMYŁA: – Wcale nie tak dużo, w porównaniu do innych zespołów, a przede wszystkim tych, które do ekstraklasy awansowały. Wiemy jednak, że zawsze jest coś do poprawy. Na tych obszarach się skupimy, czyli na ofensywie i defensywie. Nie należy jednak zapomnieć, że są fazy przejściowe. Stałe fragmenty gry. Wiele elementów należy uwzględnić. Po to jesteśmy, by nad tym pracować. Co to przyniesie? Czas pokaże. Kiedy, w jednym z klubów, zostałem zapytany, czy dam gwarancję awansu. Odpowiedziałem, że gwarancję dostaje się na telewizor. Cały czas jednak podkreślam, że warto pracować, bo to przynosi wzrost poziomu sportowego. A właśnie o to nam wszystkim chodzi.

Notował Jakub Kubielas


Fot. Krzysztof Dzierzawa / Pressfocus