Mistrzowska rodzina

W świecie sportu rodzinne uprawianie tej samej lub nawet innej dyscypliny, to stosunkowo częsty przypadek. Dzieci idą w ślad swoich rodziców lub wspólnie z rodzeństwem znajdują swoje spełnienie w sporcie. Tak jest od zawsze. Na tle wszystkich sportowych rodzin wyróżnia się jedna – Rousseaux. Belgijski klan nierozłącznie związany jest z siatkówką, w którą grali rodzice i trójka rodzeństwa. I to na najwyższym szczeblu. Jedna z belgijskich gazet napisała o nim „Les Rousseaux, une famille de Champions!” czyli „Rousseaux, rodzina mistrzów” i trudno się z tym nie zgodzić.

Wolny i naturalny wybór

Wszystko zaczęło się, gdy Emile Rousseaux, wielokrotny reprezentant Belgii, poślubił Karin Wallyn, również kadrowiczkę. Z tego związku przyszła na świat trójka dzieci – Gilles, Helene i Tomas. Cała trójka poszła w ślady rodziców, którzy jednak nie wywierali na nich presji. – Nikt nigdy nie zmuszał mnie do trenowania siatkówki. U mnie w rodzinie tak to nie funkcjonuje. Każdy z nas miał wolny wybór, ale każdy wybrał siatkówkę – zapewnia Tomas, najmłodszy z rodziny Rousseaux. – Bardzo lubiłem także piłkę nożną, więc przez dwa lata równocześnie trenowałem obie dyscypliny. W pewnym momencie zauważyłem jednak, że lepiej mi idzie i zdecydowanie bardziej odpowiada siatkówka. Gdy miałem 15 lat poszedłem do belgijskiej szkółki siatkarskiej, a następnie w Knack Roeselare rozpoczęła się moja profesjonalna kariera – dodaje siatkarz.

Tomas Rousseaux Fot. Rafał Rusek/PressFocus

Wyjątkowe więzi

Właśnie to miasto związane jest z rodziną Rousseaux. W Roeselare grał ojciec Emile, który następnie założył tam szkółkę siatkarską oraz został trenerem męskiej drużyny Knack Roeselare. Pod jego okiem wzrastały też dzieci. – Mój ojciec jest najważniejszą postacią w moim siatkarskim życiu. Był moim trenerem przez ponad 10 lat. Pracowaliśmy zanim poszedłem do szkoły siatkarskiej, kiedy w niej byłem i później, gdy grałem w Knack Roeselare. Bardzo dużo mnie nauczył, choć współpraca nie zawsze była łatwa. Gdy twój ojciec jest trenerem, to łączą cię z nim wyjątkowe więzi. Dlatego też czasami było mi trudniej niż innym dzieciakom i zawodnikom, co nie zawsze było dla mnie łatwe do zniesienia. Nauczyłem się jednak od niego bardzo wiele, bo w mojej opinii – pomijając fakt, że jest moim ojcem – to jeden z najlepszych belgijskich szkoleniowców. To szczęście, że mogłem z nim pracować – mówi łamiącym się głosem Tomas. – Dzięki niemu pokochałem siatkówkę jeszcze bardziej. To, co mi się w niej podoba, to jej aspekt społeczny. Trzeba być bardzo blisko ze swoimi kolegami z boiska, można poznać wielu wspaniałych ludzi i przyjaciół. Dziś absolutnie nie żałuję, że wybrałem siatkówkę – zapewnia przyjmujący GKS-u Katowice.

Z ziemi włoskiej do Polski

Do niedawna bardziej znana w Polsce była jego starsza siostra – Helene, która grała w Budowlanych Łódź, Muszyniance, a ostatnio związała się z Developresem SkyRes Rzeszów. Starsza o trzy lata siostra Tomasa również przeszła przez siatkarskie ręce ojca w szkółce, a następnie wyjechała w świat.

Oprócz Polski grała w Szwajcarii, Turcji czy Włoszech. To właśnie tam po raz pierwszy skrzyżowały się drogi Helene i Tomasa w profesjonalnej siatkówce.

Ona grała w Modenie, a on w Monzie. – Jesteśmy ze sobą bardzo blisko, mamy świetny kontakt. Gdy byliśmy razem we Włoszech nasze miasta dzieliło niespełna 200 km, więc widywaliśmy się bardzo często. Teraz oboje gramy w Polsce, co jest dla mnie bardzo ważne. W poprzednim sezonie miałem jednak daleko z Olsztyna do Rzeszowa. Teraz z Katowic jest znacznie bliżej i w przeciągu dwóch godzin możemy się zobaczyć. To doskonały układ. Na pewno jednak w trakcie sezonu będziemy mieli więcej okazji do wspólnych spotkań w Polsce – mówi Tomas, który szybko odnalazł się w naszym kraju. Uwielbia m.in. polską kuchnię, a najbardziej przypadły mu do gustu pierogi z mięsem.

Bliscy przyjaciele

Starsza siostra Helene przyznała w jednym z wywiadów, że dużo opowiadała swojemu młodszemu bratu o Polsce, jednak nie konsultowała się z nim przy podpisywaniu kontraktów. – Oczywiście opowiadałam mu o lidze i o wielkich ambicjach, jakie tu są. Wybór natomiast należał w całości do niego. On jest już dużym chłopcem i podejmuje własne decyzje, nawet jeśli czasem chcę, aby pozostał moim małym braciszkiem – twierdzi Helene Rousseaux. – Gdyby była taka możliwość, to chciałabym widywać go cały czas. Zdaję sobie jednak sprawę z tego, że mamy dużo meczów, dlatego nie będzie to łatwe. Jednakże będę bardzo szczęśliwa, kiedy tylko nadarzy się taka okazja, ponieważ jesteśmy nie tylko rodzeństwem, ale również bardzo bliskimi przyjaciółmi – dodaje Helene, która gdy tylko może kibicuje bratu na meczach PlusLigi lub reprezentacji Belgii, jak to miało miejsce chociażby podczas mistrzostw Europy w Polsce w 2017 roku.

Strażak pełen trenerskiej pasji

Oprócz Tomasa, Helene, Karin i Emile, który od lat trenuje regularnego uczestnika Ligi Mistrzów – Knack Roeselare, w rodzinie Rousseaux jest jeszcze Gilles. To starszy brat Tomasa i Helene. – Gilles grał w siatkówkę, ale nie postawił na profesjonalizm, tylko zajął się innym zawodem. Jest strażakiem. Miłość do siatkówki jednak pozostała, bowiem poszedł w ślady ojca i dzisiaj pracuje z młodzieżą w szkółce siatkarskiej. Uwielbia to. Wszyscy chyba tak mamy, że uwielbiamy patrzeć, jak dzieciaki rozwijają swoje umiejętności i pomagać im w tym. Być może kiedyś, jak już skończę karierę, też zajmę się szkoleniem najmłodszych adeptów siatkówki. Na razie jednak o tym nie myślę. Przede mną i przed moją siostrą jeszcze wiele lat grania. Oby jak najwięcej w Polsce – kończy Tomas Rousseaux.