Młodociany dżoker Sa Pinto

120 minut nie wystarczyło, aby wyłonić zwycięzcę, którego poznaliśmy dopiero po serii rzutów karnych. Decydującą „jedenastkę” wykorzystał w Gliwicach Sandro Kulenović, który jesienią wywalczył sobie pozycję głównego dżokera w talii portugalskiego szkoleniowca.

Edukowany w Turynie

– Trener zapytał mnie wtedy, czy jestem gotowy na podjęcie tak dużego wyzwania, i kazał zrobić to, co zwykle robię na treningach – wspomina w rozmowie ze „Sportem” tamto trafienie Kulenović. – To był dla mnie bardzo ważny moment, ale wyżej cenię gola, którego zdobyłem kilka dni wcześniej w Białymstoku. Bo dał cenny remis z Jagiellonią. Natomiast w Gliwicach, nawet gdybym nie wykorzystał „jedenastki”, konkurs rzutów karnych i tak moglibyśmy jeszcze wygrać.

19-letni Chorwat trafił na Łazienkowską w drugiej połowie 2016 roku z juniorów Dinama Zagrzeb, ale już po roku został wypożyczony do Juventusu. I po sezonie spędzonym w Turynie, gdzie grał w zespole z Primavery, ale trenował z pierwszą drużyną, wrócił niczym odmieniony. – Miałem okazję ćwiczyć z Mario Mandżukiciem, Paulo Dybalą i Gonzalo Higuainem. Często zresztą zostawałem z Mario po treningach, i ćwiczyliśmy to, co powinni indywidualnie poprawiać napastnicy. Rodak dawał mi rady, a sporo jest prawdy w tym, że jestem podobnym do niego typem zawodnika – tłumaczy przyczyny metamorfozy Sandro. – Nie tylko jednak z tego powodu szczególnie ceniłem sobie te wskazówki. Mandżukić jest i zawsze będzie moim idolem. Chciałbym osiągnąć w futbolu chociaż połowę tego, czego dokonał Mario.

Początek sezonu nie wskazywał jeszcze na tak wielki postęp w grze Kulenovicia, przed przyjściem Sa Pinto do Legii Chorwat rozegrał tylko 8 minut w meczu pierwszej rundy eliminacji Ligi Mistrzów ze słabiutkim Cork City. Natomiast od 26 sierpnia aż 10 razy pojawił się na boisku, i – jak wszystko wskazuje – w rankingu napastników Legii wyprzedził już Jose Kante.

Chłodna głowa

– Dziękuję trenerowi, że tak mocno na mnie postawił. Jeśli mam być szczery, to nie spodziewałem się, że dostanę aż szans w obecnej rundzie. Każda minuta spędzona na boisku jest dla mnie bardzo ważna, znajduję się przecież na początku kariery. A nie tylko strzeliłem gola Jagiellonii, dałem także asystę w meczu z Koroną. Nie mam więc prawa narzekać, że wchodzę na ostatnie minuty. Bo w końcówkach meczów też można jeszcze wiele zrobić – wyjaśnia rezolutnie Sandro. I dodaje skromnie:

– Muszę się jeszcze sporo nauczyć, aby dorównać Carlitosowi i Jose Kante, bo obaj przewyższają mnie nie tylko doświadczeniem. Carlitos to wielka klasa, najlepszy zawodnik i król strzelców polskiej ekstraklasy w poprzednim sezonie. A z Jose trzymam się blisko, i bardzo go szanuję. Jako napastnika, i jako człowieka. A fakt że mogę trenować w jednym klubie z Eduardo da Silvą to dla mnie po prostu zaszczyt. Często miałem jesienią okazję wypić na mieście kawę z byłą gwiazdą Arsenalu, czy zjeść obiad. Odbyte rozmowy traktuję jako swój wielki kapitał.

Strata do odrobienia

Mimo młodego wieku, Kulenović imponuje – i to nie tylko na boisku – chłodną głową. Co zapewne także szybko dostrzegł i docenił w pierwszej kolejności trener Sa Pinto. – Sytuacja w tabeli jest taka, że nie musimy w tym momencie skupiać się na prowadzącej w tabeli Lechii. Pięć punktów to nie jest strata nie do odrobienia. Tym bardziej, że mamy czas, aby zniwelować przewagę obecnego lidera. Nie ma jednak sensu tak daleko wybiegać w przyszłość. Trzeba skoncentrować się na meczu z Piastem, bo to wymagający rywal.

Na zdjęciu: Jedenastka, która przesądziła o awansie Legii do 1/8 Pucharu Polski w Gliwicach. Jej egzekutorem był Sandro Kulenović.